Tak właśnie usłyszałam od ordynatora. Moja choroba jest postępującą i wcale nie musi przynieść oczekiwanego rezultatu. To jest rozsiew i muszę się z tym w końcu pogodzić. ALE JA SIĘ NIE GODZĘ!
Nie godzę się na to, że to gówno znów mnie odpadło. Że pozwolono mi wierzyć, że mogę w końcu normalnie żyć. Że odebrano mi wolność, poczucie bezpieczeństwa i normalną egzystencję. Co ja zrobiłam , że się muszę użerać z tą chorobą, bólem i ludźmi którzy nie potrafią rozmawiać należycie z takimi jak my - z chorymi, a są niby wykwalifikowani. Lekarz okazał się gburem, spojrzał tylko na płytkę. Mnie w ogóle nie musiało tam być. Nie popatrzył na wyniki krwi, nie wyruszyła go moja infekcja z gorączką. Nie wziął nawet opisu wyniku ani wypisu z onkologii do ręki. Ja czułam w międzyczasie, że coś się ze mną dzieje niedobrego. I nie pomyliłam się. Zadawałam pytania na które otrzymywałam zdawkowe odpowiedzi. Dowiedzialam się że będę miała znieczulenie miejscowe, więc struchlałam, bo wiem jak mój organizm reaguje. Nagle robi mi się niedobrze, mam mroczki i bierze mi się do utraty przytomności.
"To co podjęła pani decyzję - odbarczanie z talkowaniem możemy zrobić w piątek za trzy dni".
Co miałam zrobić, w ciągu pięciu minut wizyty wszystko już było jasne. Zaznaczyłam, że morfinę podaje sobie sama. Ale czy to zgodne z procedurami, nie wytrzymalam powiedziała mu że mam już taką przeczulice i tak niski próg bólu, że sama kleksana podawana do brzucha boli mnie niemiłosiernie. Zaznaczyłam że mieszankę przygotowuje mi mój mąż i w onkologii nie mieli z tym nigdy problemu. Powiedział że mam mu o tym przypomnieć w piątek. Zapytałam też czy to on będzie robił mi ten zabieg, powiedział że niekoniecznie. Może i dobrze...
Gdy wyszlismy ja zeszlam do poczekalni a Tomek załatwiał u pielęgniarek papierologie. Siedzialam, płakałam i trząsłam się jak galareta. Gdy Tomek już przyszedł poprosiłam żeby mi przyniósł termometr i pyralgine. Okazało się że mój organizm w trakcie podróży okropnie sie nagrzał i do tego infekcja. Wyszło że miałam 39,5 gorączki. Połknęłam lek, Tomek robił mi okłady i dopiero po godzinie uzyskalismy 38 stopni. Droga powrotną była lżejszą ale i tak jak przyjechalam do domu o 21 padłam na sofe i po 23 znow mną telepało. Wzielam eferalgan z codeina i przespalam noc wstajac mokrusieńka.
Jak w dwudziestym pierwszym wieku lekarze nie potrafią wysłać sobie obrazu z TK. Dlaczego nie mogłam pojechać tylko na zabieg, tylko musiałam tłuc się 100km żeby wysłuchiwać jakiegoś gruboskórnego typa, i doprowadzić organizm do przegrzania.
Płakałam tak długo, w trakcie powrotu, aż dostałam takiego kaszlu że musiałam się uspokoić. Będę na pewno prosić o maksymalne dawki znieczulenia, ale wiem że jak trafie na takiego gbura to będzie o mnie myślał że jestem kolejną panikarą. Mam to w dupie!
Jestem zła, rozczarowana i potwornie się boje.