W piątek zrobiono mi zabieg. Miałam czego się bać, pomimo że Doktor nie żałował znieczulenia łatwo nie było, bo słyszałam i widziałam to czego bym nie chciała. Wszystko odbywało się na siedząco z lewą ręką uniesioną nad głową, bo do wsadzenia drenu wybrano miejsce pod pachą. Za siódmym razem założono mi wenflon, bo żadna z żył nie chciała się trzymać. Portu w tym szpitalu nikt nie potrafi obsługiwać, wiec kicha. W ogóle trzeba byłoby poświęcić osobny post na opisanie tego Centrum.
Po zabiegu do pierwszej butli zleciało 1200ml płynu. Na nastepny dzień pielęgniarki zanotowały 500ml. A dzisiaj znów 1000ml. Podano mi do drenu antybiotyk i zatrzymano na dwie godziny. Dziś też podadzą i zamkną, ale na cztery. Najgorsza była pierwsza noc i druga doba. Gorączka i ciagłe zawroty głowy. Nie moglam się ruszać z łóżka dwie doby. Wczoraj poszłam jednak z Tomkiem do wc.
Tak na marginesie. Mam sale naprzeciw wc i to jest z jednej strony dobre a z drugiej nie do zniesienia, bo ludzie nie mają w nawyku zamykania drzwi za sobą. Mimo, że napisane jest toaleta damska jest to tez składzik na wiadra i srodki do czyszczenia, jest tam zlewkarnia, niektórym służy to miejsce za palarnie, a co mnie najbardziej zdumiało pielegniarki trzymaja tam stojaki na kroplówki.
Jestem w pokoju z 80 letnią kobitką, która (ma nieleczoną głowę) zadaje ciagle te same pytania. I widać, że to poważna choroba.
"A na co ja tu leże? A kiedy bedzie wypis? A do obiadu nie ma kompotu? A co ja bede miala robione w pon? A czemu mi tak słabo? A kiedy bedzie lekarz? A czy my jestesmy w sanatorium? A czemu mi pani nie odpowiada ..." i tak non stop te same pytania. Zauważyłam, że pielegniarki i lekarze juz udają, że jej nie słyszą. Jest uzalezniona od posilkow i napojow szpitalnych. ma rodzine ale jej nie odwiedzaja bo za daleko od domu 170km. Dzwoni do nich z dyzurki tylko zeby poinformować kiedy ja wypisuja. Miala wyjsc w piatek ale po biopsji zrobila sie odma i musi czekac do pon., aż sprawdza czy sie wchloneła. Ale codziennie zadaje pytania najczesciej mnie bo jestesmy razem w pokoju. A JA WSZYSTKO ROZUMIEM, ŻE STARSZA CHORA PANI, ALE DO DIABŁA JA TEŻ POTRZEBUJĘ SPOKOJU I WYCISZENIA.
A nie męczenia mnie swoją paplaniną, ostrym potem i chrapaniem jak traktor.
Jutro bedzie moj lekarz prowadzący takze zobaczymy jakie plany mają względem mnie. Póki co Tom pokonuje 200km i jeździ do mnie codziennie przywożąc mi przede wszystkim strzykawki z morfiną.
Oprócz bólu pod pachą najbardziej odczuwalny jest ból od cienkiego materaca, gdzie moje kości miednicy nie potrafią znieść tego metalowego prycza. Moj organizm po takiej dawce umęczenia sam pada na trzy godziny łącznie każdej nocy. Żałuję że nie zapytałam ile kosztuje wiecej godności - nie mylic z luksusem.
Do wszystkich tych, którzy z taką powagą twierdzą, że to moje ostatnie chwile - jak piszę że wyniki są złe to nie znaczy że umieram. Ja tak szybko się nie poddaję, więc czemu "martwiąc się" o mnie tak źle mi życzycie?