„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

piątek, 27 kwietnia 2012

Chemioterapia w warunkach KOKiD - cykl V

Klinika Onkologii Klinicznej i Doświadczalnej 

Dzień pierwszy - 24.04

Wstaliśmy po godzinie 6:00. Spakowani - ja do Instytutu, a Tomek do pracy, wyruszamy w drogę. Badania krwi zrobione wczoraj, dają nam nadzieję, że ten proces się jakoś przyspieszy i mój Bohater dotrze spokojnie do pracy na 14:00. Czekamy na VIp., aż ktoś wywoła nasze nazwisko, mając nadzieję, że będzie to ta sama Lekarka co poprzednim razem. I rzeczywiście po godzinie 9:00, ta sama uśmiechnięta kobieta zaprasza mnie do gabinetu. -"Jak się pani czuje, były jakieś dolegliwości po powrocie do domu?". Opowiadam jej o skutkach ubocznych, ale też informuję o pozytywnych wynikach z USG jakie przekazał mi mój Ginekolog. -"Bardzo się cieszę Pani Agatko". Po badaniach palpacyjnych, wracam ze świstkami do kolejki przy sekretariacie. Kobieta wręcza mi kolejny świstek i tak jak ostatnio prosi o zarejestrowanie się na izbie przyjęć na Ip. Załatwione, wracam na VIp, by znów czekać w kolejce. I tu też jak ostatnio, Siostra prosi o podanie wagi i wzrostu, potem mierzy ciśnienie, a na końcu drukuje kartę gorączkową, pytając przy tym czy stosuje się jakąś dietę, bierze jakieś dodatkowe lekarstwa, albo czy jest się na coś uczulonym. Po załatwieniu formalności, wracam do Tomka, przebieram buty i udajemy się do punktu pielęgniarek na oddział A. Jest 10:30, oddaję przy ladzie wszystkie dokumenty, podpisuję się w zeszycie, że cały regulamin mam w jednym paluszku :) i idę rozpakować się do sali, tym razem trzy osobowej, ale o takim samym układzie jak ostatnio. Przypada mi łóżko przy oknie. Rozpakowana idę poinformować Siostrę, że wychodzę odprowadzić męża. -"Dobrze tylko niech Pani jeszcze dzisiaj wróci". Ha ha ha.
Pożegnałam Tomka i zahaczyłam o bufet, w którym zakupiłam pyszny kawałek jabłecznika. Wzięłam go na wynos i przeszłam, do drugiego bufetu, w którym serwują  - jak zwykle - przepyszne latte. Siedzę i się delektuję. Po jakimś czasie wracam na salę, czego potem żałuję. Pani "Średnia" przy umywalce i Pani "Starsza" prowadzą jakąś smutną konwersacje, kiedy mnie widzą uśmiechają się z myślą, że może się do nich przyłączę, ale ja wolę położyć się w łóżeczku i przenieść się w świat Coco Chanel. Siedzę na łóżku z przykurczonymi nogami i obrócona w stronę okna słucham i przyglądam się cumulusom. Nagle na moich kolanach ląduje czyjaś dłoń, patrzę Siostra podaje mi dwie paczki steroidów z rozpiską. Ściągam słuchawkę i uśmiechając się mówię -"Tak jak ostatnio?", -"Dokładnie, a w razie pytań jestem do dyspozycji", -"Dobrze dziękuję".  Odkładam tabletki i wracam do słuchania i obserwacji chmur. Zasnęłam na dwie godziny i obudziłam się na obiad, który dziś mnie nie obejmował. Wypiłam swój posiłek w postaci czekoladowego Proteinowego Nutridrinka i znów słuchałam audiobooka, zjadając resztę moich pysznych kanapek.
Panie spały po chemii, ale po 16:00 się obudziły, Pani "Starsza" znów zaczyna swoje smutne dyskusje, druga widząc, że nie jestem w żaden sposób zainteresowana tym o czym mówią, wstaje i niby, że idzie zobaczyć widok za oknem opiera się o parapet mówiąc do Pani "Średniej", ale patrząc się na mnie. Czuję, że muszę coś z tym zrobić, wstaje ubieram butki i wychodzę się przejść na nikogo nie patrząc i nic nie mówiąc. Nie ze mną te numery drogie Panie...
Przychodzę po godzinie, a licytacja na wycięte narządy trwa. To mi się trafiło... -"A gdzie Pani była, na randce?", -"No tak taka młoda to może". Uśmiechnęłam się tylko i zbyłam to milczeniem. Pani "Średnia" nie daje za wygraną i pyta "Pani Agato wszystko u Pani dobrze?", -"Tak dziękuję". Zakładam słuchawki i kładę się plecami do moich współlokatorek, coś mi się wydaje, że nie potrafią czytać z ruchu ciała, układu rąk i innych gestykulacji jakie wykorzystuję, by dać im do zrozumienia, że mnie w ten swój świat, pełny przygnębienia, nie wciągną. Pani "Starsza" próbuje przejąć pałeczkę, siada na krześle i pochyla się do mnie pytając -"A Pani gdzie ma raka?". No jasna cholera to jest już przegięcie. Kultura osobista nie pozwala mi na złe traktowanie starszych, więc w najbardziej dosadny sposób odpowiadam wścibskiej babie -"Nie rozmawiam na swój temat". Wstałam i wyszłam, żeby odebrać tace z kolacją, którą właśnie przywiozły Salowe. Biorę talerzyk z dwoma naleśnikami z dżemem i odwrócona do okna zjadam je z apetytem. Po kolacji włączam mp3 i kładę się do łóżka, słuchając najlepiej nastrajającej muzyki jaką jest płyta zespołu O'reggano.
Panie się poddają :) Ja po jakimś czasie wychodzę na Wiadomości, chociaż bardziej interesuje mnie pogoda, ale przynajmniej oderwę się od tej atmosfery jaka tu panuje. Na świetlicy włączony jest mecz, a co się potem okazuje, na każdym pietrze pilota przejęli mężczyźni - i dobrze im też się należy :)
Wracam do nas na piętro i widzę, że mecz leci, ale w świetlicy ani żywej duszy, więc zmieniam kanał i siadam, oglądając pogodę. Po pogodzie, wchodzą dwie roztrajkotane Panie, ja kiwam się na fotelu i obserwuję. Pani podchodzi zabiera pilot ze stolika i oznajmia, że teraz włącza "Na wspólnej", a potem "W11". A włączaj Kobitko co chcesz ja się już zbieram, ale co widzę, że Pani sobie nie radzi - pilot nie działa. Ja wychodzę, a Pani krzyczy -"No niech mi Pani pomoże, bo się zacięło.", -"Przepraszam ale ja się nie znam na pilotach, może bateria się rozładowała, proszę przejść do Sióstr, może one pomogą". No cóż tak bywa.
Wróciłam do pokoju i od razu poproszono mnie o nie świecenie światła, gdyż jest już późno, a Pani "Starsza" o tej porze chodzi spać. -"Wie Pani ja rozumiem, ale po to mamy światło nad swoim łóżkiem, by z niego skorzystać do godziny 22:00, potem przełączymy na czuwanie, tak by się Panie nie przewróciły jak będą szły do toalety", -"A co będzie pani jeszcze czytać książkę?", -"Nie proszę Panią ja książki słucham, a teraz chciałabym zrobić wieczorną toaletę". Zapaliłam światło i poszłam się myć, myśląc że jak tak dalej pójdzie to Pani już nie będzie miała tyle szczęścia, bo moje pokłady cierpliwości się dla niej skończą. Wracam i połykam kolejną dawkę steroidów. Gaszę światło i obracam się ze słuchawkami w uszach. Ale co to światło przy umywalce się zapala, bo Pani "Średnia" jeszcze się nie zdążyła umyć. Tak myślałam, że chciały mi dokuczyć - oj Kobitki nie wiecie z kim zadajecie...

Dzień drugi - 25.04

O 5:00 obudziła mnie jakimś trzaskaniem Pani "Średnia", krzątała się po sali, a to trzepiąc coś przy pomocy łóżka, a to nastawiając czajnik na herbatę. Udaje mi się jednak przysnąć jeszcze na godzinkę. O godzinie 6:00 weszła Siostra pytając czy gorączkujemy -"Ja nie" odpowiada z dumą "ranny ptaszek". Dotykam czoło i też odpowiadam, że nie. -"No dobrze w takim razie mogą Pani dalej spać", -"Ale ja już nie mogę, od piątej się krzątam.", -"Oj to nieładnie, to niech Pani pozwoli chociaż pozostałym Panią jeszcze trochę pospać". O mój Aniele - pomyślałam - dziękuję Ci :) Popijam tabletkę osłonową i zasypiam ponownie. O godzinie 7:00 popijam kolejną dawkę steroidów i idę robić toaletę i makijaż. Wracam i słyszę jak Pani "Starsza" czyta na głos wszystkie tragedie, które opisuje szmatławiec Fakt. -"Jak się spało Pani Agato?", - "Dobrze dziękuję, a Paniom?", - "No tak sobie, my już tutaj z Panią ("Starszą") opowiadałyśmy sobie jak ciężko to wszystko znosimy. Ja po wypadku kolejowym, za młodu,  mam zdeformowane stopy, lepiej wtedy to wszystko znosiłam niż teraz podczas tego raka jajników." No dobra koniec, już więcej nie chcę o niczym słyszeć, ja bardzo współczuję, naprawdę, ale wystarczy - założyłam słuchawki i leżałam, do momentu wizyty Pani Doktór. Panie nie zważając na nic, dalej opowiadały dość głośno o swoich przeżyciach. Pani "Starsza" pogłębiła złe emocje, wracając pamięcią do wydarzenia sprzed sześciu lat, gdzie w szpitalu w Jastrzębiu "zamordowano" jej męża, ponieważ nie zaopiekowali się nim należycie - zaczyna płakać. Myślę sobie trzeba zmienić miejsce, wzięłam papier toaletowy i wyszłam. Kiedy wróciłam Pani "Starsza" znów głośno czytała prasówkę, o podwyżkach leków, o wzroku który traci Zapędowska, o rozwodzie Młynkowej, o wypadkach drogowych... A ja dostrzegając salowe pobiegłam po tace ze śniadaniem. Zasiadam i jem.
Pani "Średnia" zaczyna opowiadać o gotowaniu, tu włączam się w rozmowę, bo lubię temat jedzenia. Ale co to Pani "Starsza" nie potrafi mówić o dobrych rzeczach i znów zaczyna -"Ja się w życiu dość narobiłam, mnie takie rzeczy nie cieszą, ja nie lubię gotować, robię to bo muszę.". No i cały czar prysł, a mi pękła żyłka... Po tylu godzinach z takim babskiem czas na wyjaśnienie paru kwestii -"Wie Pani jak ja tak Panią słucham piąte przez dziesiąte, to się zastanawiam, czy Pani taka zgorzkniała to jest od urodzenia, czy po śmierci męża, a może po chorobie? Jest coś co Panią kiedykolwiek uszczęśliwiło dało radość?", -"A co ja będę Pani mówić, Pani życia nie zna, bo Pani za młoda jest żeby to zrozumieć", -"Wie Pani co, bzdury Pani opowiada i tyle, nie interesuje mnie Pani siedemdziesięcioletni życiorys, ale ma Pani tak skrajnie pesymistyczne podejście do życia, opowiada Pani o samych przykrych rzeczach i nie zdaje sobie Pani sprawy, że są ludzie których Pani jeszcze bardziej dobija, biorąc ich za sobą w ten Pani dół. Jeśli na siłę Pani szuka we mnie słuchacza, to muszę Panią rozczarować, ale go Pani we mnie nie znajdzie. Dam Pani dobrą radę, jeśli chce Pani się wyżalić to tutaj są od tego specjaliści i proponuję od razu psychiatrę, bo na psychologa to już jest dla Pani za późno. Pani ma ewidentną depresję". Pomyślałam sobie szkoda mi cię kobieto, gdzie są twoje dzieci, wnuki, gdzie masz koleżanki, które powinny ci pomagać, ale w sumie co się dziwić skoro wszyscy pewnie próbowali, ale nie dawałaś im żadnych szans to skapitulowali. Jest to taki rodzaj człowieka, który żywi się samymi złymi rzeczami, jakie go otaczają, wyłuskuje wszystkie negatywne informacje z gazet i telewizji, syci się niepowodzeniami innych, tragediami i dramatami ludzkimi tak jakby chciał sobie ulżyć w swoim cierpieniu, bo nie jest sam taki nieszczęśliwy, bo przecież muszą być też inni którzy mają się tak źle jak on - a nawet jeszcze gorzej. Człowiek toksyczny, niepotrafiący dostrzec żadnej radości, żadnego piękna jakie daje mu życie. Pani "Starsza" najwidoczniej zaskoczona moim monologiem, zaczęła się pakować, bo tak jak jej koleżanka po lewej, na szczęście dzisiaj opuszczają Instytut. Włączając Comę na pół gwizdka, zauważyłam, że Pani "Średnia" nie spieszy się do zdjęcia piżamy i spakowania swoich rzeczy, by zrobić miejsce kolejnej pacjentce. Ale w tym samym momencie wchodzą zdziwione salowe -"Dlaczego się Pani nie zbiera?, bardzo proszę o zwolnienie łóżka byśmy zdążyły przebrać pościel dla następnej Pani, proszę też patrzeć na innych i czekać na wypis na krześle". Obrażona Pani pakuje się, ale robi to złośliwie wolno, zaznaczając, że się nie za dobrze czuje i na krześle do 14:00 nie wysiedzi. -"Na świetlicy są kanapy tam też może Pani poczekać" mówi na odchodne salowa. Co za atmosfera, oby kolejne Panie nie były identyczne. 
Przychodzą po jakimś czasie moje nowe współlokatorki. Czekają na łóżka, wychodząc co jakiś czas na korytarz. W końcu mają możliwość na rozpakowanie się. Obok mnie P. Mirela (42l), po jej lewej stronie P. Maria (64l). Ja leżę i czekam, aż zawołają mnie na oranżadkę. Tomek dzisiaj nie przyjedzie, ale za to moje Dobre Duszyczki mają w planach mnie odwiedzić. O godzinie 14:00 woła mnie Siostra do zabiegowego, akurat  zdążyłam zjeść obiad. Więc odnoszę tacę i kieruję się w stronę gabinetu. Wchodzę do środka i wyciągam dłoń do założenia wenflonu. -"Wie Pani, że o 12:00 już Panią wołaliśmy", -"No chyba nie, bo cały czas leżałam na łóżku i czekałam, nie wychodząc z pokoju... a która z Pań mnie wołała?", -"No żadna z nas", -"No to ktoś Paniom bajki opowiada :)". Siostra siada przy mnie i mówi, że jakaś jest dzisiaj zakręcona, bo okularów nawet z domu zapomniała. Patrzę na nią, ale ona od razu -"Niech się Pani nie martwi koleżanka pożyczyła mi swoich", - "Ale widzi Pani coś przez nie - prawda?", -"No pewnie nawet lepiej niż przez moje". Ha ha ha to dobrze. Siostra była naprawdę pocieszna, bezboleśnie wszystko poprzyczepiała i na odchodne przeprosiła, że nie dostałam "mercedesa" -"Że co?", -"No taki wieszaczek na gumowych kółkach i z takim amortyzującym ogumieniem, które się lepiej sprawuje na tych wszystkich progach, przez które pacjenci muszę przejeżdżać", -"Nie szkodzi poradzę sobie z tym "trabantem", dziękuję". Wracając na salę z moją oranżadką, widzę że czeka na mnie Aga. Siadamy przy stoliku na korytarzu, bo u mnie tłoczno. Jest 14:15, a Panie dalej czekają na wypisy. Po dwudziestu minutach podchodzi do nas Pani "Średnia", by się pożegnać -"Wszystkiego dobrego P.Agato, oby Panią ten optymizm nie opuścił, do widzenia". Podziękowałam i pożegnałam się, widząc że z sali wyszły też pozostałe osoby. Wróciliśmy na salę, chemia kapała, a my wdałyśmy się w pogawędkę...czegoś jednak brakowało.


Ja niestety nie mogłam w trakcie wlewu opuszczać sali, więc Aga sama udała się po jakiś poczęstunek. Przyniosła nam po smakowitym kawałku tortu kaukaskiego i kawie. Po półtorej godziny pożegnałyśmy się, a ja leżałam, czekając na kolejnych gości, którzy zjawiają się tuż przed 17:00.
Magda z Maćkiem umilają mi czas, ale po dwudziestu minutach wchodzi Pani Doktór i prosi o zostawienie ją z pacjentkami. Przeprowadza z nami krótkie wywiady odnośnie naszego samopoczucia, po czym wychodzi. Moi goście wracają z napojami - gościna trwa dalej.


 Moja oranżadka właśnie się kończy, więc zostawiam ich na moment. Po krótkiej chwili wracam z wenflonem, do którego jeszcze dostanę zastrzyk przeciwwymiotny. Przed 19:00 wizyta moich gości się kończy, odprowadzam ich do drzwi i wracam na piętro. Zobaczyłam, że świetlica jest pusta, więc zatrzymałam się na Wiadomości, po pogodzie wróciłam do sali. Nowe Pani prowadziły rozmowę, P. Mirela opowiadała o spotkaniach z psycholożką tu w Instytucie. Bardzo jej to pomaga i dobrze nastraja. Jest po amputacji dość obfitej piersi i węzłów chłonnych -"Niech się Pani nie boi, niech Pani zobaczy jaką mam ciężką protezę ona waży sześć kilo, już mnie tak denerwuje, że się nie umiem doczekać rekonstrukcji, a ja jestem taki pączuś, więc będą mieli z czego zrobić - ha ha ha". Rzeczywiście bardzo ciężka ta proteza. Znalazła się tu po raz drugi po chemii i radioterapii, bo po siedmiu miesiącach wykryto u niej guz na płucu po przeciwnej stronie. Ale w tym całym swoim drugim leczeniu i chemii która ją uczula, jest bardzo żywiołową kobietą. Nie użala się nad sobą pomimo tego, że los jej nie oszczędza, ma tytanowe śruby w kręgosłupie, sztuczną kość w łokciu po wypadku w pracy, pomimo że pochowała z mężem ich małego syna, jest naprawdę pełna woli walki o życie, czerpiąc radość z każdego dnia. Takiej osoby mi tu trzeba było. We dwie nastrajamy też P. Marię, która martwi się złymi wynikami, jej choroba jest progresywna. Przestali jej podawać chemię, bo ma złe próby wątrobowe, które pogorszyły się po przyjmowaniu antybiotyków. Płukają jej organizm kroplówkami, w tym z witaminami. Jest podłamana, ale P. Mirela obiecuje jej namiary na swoją psycholożkę. -"Kochane dziewczyny, macie tyle siły do walki, że jak Was tak słucham to stwierdzam, że ja taka słaba dupa jestem", -"P. Mario, niech się Pani nie wstydzi prosić o pomoc, oni naprawdę wiedzą co robią" - pociesza ją P. Mirela. Po jakimś czasie idę po zastrzyk przeciwwymiotny do Siostry, wracam robię wieczorną toaletę i łykam kolejną dawkę steroidów. Zakładam słuchawki, gaszę swoje światło, mówię "Dobranoc" i zasypiam... ale chyba nie tak prędko, czas użyć stoperów, bo P. Maria chrapaniem przebija się przez moją narratorkę...

Dzień trzeci - 25.04

Nocka minęła dość szybko. Siostra zaznaczyła co miała zaznaczyć w naszych kartach i poszła. Ja połykając tabletkę osłonową zasnęłam, do czasu aż słońce nie zaczęło opierać się na mojej twarzy. Wstaję, porządkuję łóżko i wychodzę do łazienki. Wracam i jestem gotowa na obchód z "Królową Boną" i jej podwładnymi. Pani Ordynator z resztą swojej ekipy, jak zwykle w wielkim skupieniu, słuchają prowadzących nas Lekarzy. Po obchodzie, przywożą nam śniadanie. Moje współlokatorki są bardzo słabe, więc przejmuję pałeczkę, przynosząc trzy tacki. Czuję się bardzo dobrze, więc podaję im na tackach do łóżka najpierw zupę mleczną, a potem rozkrojone, posmarowane bułki z szynką i sałata. zabierając puste miseczki. Wkładam też słomki, żeby lepiej im się piło. Na końcu zasiadam do stolika i zjadam swoje śniadanie, odnosząc po czasie wszystkie trzy tace. -"Pani Mario, a teraz idę do bufetu, przyniosę Pani wodę i cytrynę, żeby Pani dużo piła, jak kazała Lekarka". Przyszłam z towarem, umyłam wszystkie kubki po kawie Ince, i rozlałam wodę, wkładając po plasterku cytryny i słomce każdej z nas. Siedzę i sączę. Po 10:00 wchodzi Tomek z torbą, szybko się pakuję, by zwolnić miejsce Pani, która właśnie usiadła czekając na łóżko. Idę jeszcze wyciągnąć wenflon i wracam po Tomka, żegnając się z współlokatorkami. -"Pani Mario, proszę próbować nie myśleć o złych rzeczach, jak tylko będzie Pani smutno proszę wrócić myślami do wnuków, które - jak Pani sama opowiadała - dają Pani wiele radości. Rak kocha przygnębionych ludzi i żywi się ich stresem, a my przecież chcemy mu dokopać, więc dużo pozytywnej energii Wam zostawiam. Do widzenia".
Schodzimy na parter, po czym udajemy się na parking do auta, żeby zostawić wszystkie zbędne rzeczy. Nie wracamy do budynku tylko zostajemy na powietrzu, zasiadając na ławce w przytulnym miejscu. Gapimy się w drzewa i słuchamy ptaków. Dopiero po godzinie idziemy do bufetu na obiad. Mój obiad to znieczulający jamę ustną lód, a Tomka łechtający podniebienie barszcz z krokietem. Ok. 13:00 wracamy na VIp. gdzie spotykamy moją Lekarkę -"Pani Agatko proszę sprawdzić, czy tym razem wszystkie dane się zgadzają, jeśli tak to za jakiś czas podpisane dokumenty będą do odbioru przy ladzie pielęgniarek". Siadamy i czekamy. Po czterdziestu pięciu minutach odbieramy wszystkie papierki. W tym receptę, dzięki której mogę wykupić lekarstwa, które mają zmniejszyć skutki uboczne. Dexamethason (zmniejszyć uczucie pieczenia mięśni i rwanie ścięgien) przez dwa dni po dwie tabletki, Polprazol (by uchronić jelita i żołądek przed wrzodami) przez dwa dni po dwie tabletki oraz Furosemidum (by pozbyć się obrzęków i nadmiernej ilości wody w organizmie, co powodują steroidy) jedna tabletka dziennie do ustania objawów. W tych świstkach dostaję też wynik badania z tomografii głowy:

" Badanie TK - głowy wykonano techniką spiralną przed i po dożylnym podaniu środka kontrastowego, kolimacja warstwy 0,6mm.
Dyskretne pogłębienie rowków móżdżku, głównie w zakresie robaka.
Bruzdy mózgowia nadnamiotowo prawidłowej szerokości.
Układ komorowy nieposzerzony, nieprzemieszczony.
Gęstość tkanki nerwowej prawidłowa.
Struktury kostne bez cech patologii.

Wnioski:
Nieco szersze niż typowo rowki móżdżku."


Wszystko gra i buczy :) Pogoda przecudowna, weekend prześlicznie nastrajający, wyjeżdżamy do Węgierskiej Górki, by zaszyć się w naszym domku i napoić wzrok soczystą zielenią, jak i nasycić uszy ptasim radiem. 

ŻYCIE JEST PIĘKNE !!!


Scyntygrafia kośćca

 23.IV

Zakład Medycyny Nuklearnej i Endokrynologii Onkologicznej

Rejestrując się przy głównej rejestracji, dostajemy informacje, że musimy udać się na Ip. i zarejestrować się również w ZMN. Zanim jednak wejdziemy na górę, udajemy się do punktu pobrania krwi, gdzie po 15 minutach stania w kolejce, od razu proszę Siostrę o pobranie, za jednym razem, całego zlecenia, a nie tylko dawki na poziom kreatyniny, tak by jutro obeszło się bez kłucia. Zasłoniłam dwie żyły do których zabroniłam się wkłuwać -"Proszę siostry, ta żyła ma zapalenie, a ta ostatnim razem pękła, więc obydwie są nieczynne". Popatrzyła na siniaki i po wybadaniu swoimi opuszkami palców stwierdziła -"Proszę smarować sobie żelem z kasztanowca...wie Pani ja pracowałam przy dializach przez dwanaście lat, najbardziej co pomagało pacjentom to moczenie rąk w ciepłej wodzie z rozpuszczonym szarym mydłem, po miesiącu żyły były całkowicie zregenerowane". Uśmiechnęłam się i podziękowałam za radę. Wyszłam zadowolona uciskając miejsce po wkłuciu. Idziemy na górę. Pierwsze co rzuca się nam w oczy, to ogromna liczba pacjentów i niesamowity ścisk. Pytam się -"Kto ostatni w kolejce?" i ustawiam się grzecznie, słysząc jak Panie w rejestracji, ciągle przeganiają pacjentów, którzy przekraczają wyznaczone miejsce kolejki. Stojak z informacją o kierunku kolejki usytuowany jest metr przed ladą, zanim któraś z Pań nie poprosi do siebie, żaden z pacjentów nie powinien przekroczyć ich przestrzeni, bo jest na miejscu ochrzaniany. Przyzwyczajona do stania w kolejkach. czekam cierpliwie w ścisku i duchocie. Jest 8:05. Ktoś mnie tyrpnie, ktoś da z łokcia, ktoś przeciska się przez naszego "ślimaka", by móc przedostać się dalej do korytarza gdzie wykonuje się PET-a. Nikt się nie przejmuje, że jest 10cm od drugiego pacjenta i opowiada na pół gwizdka o swoich wszystkich bolączkach, inni siadają rezerwując sobie miejsce przed lub za kimś, ja stoję i czytam o wszystkich informacjach na ścianach, które są w zasięgu mojego wzroku. Po 50 minutach jestem pierwsza w kolejce, mam przygotowane skierowanie i kartę czipową. Słyszę w końcu "Proszę, następny pacjent" podchodzę i daję dokumenty, a Pani za ladą w dość wyniosły sposób oddaje natychmiast moje rzeczy mówiąc -"Pokój 1048, a na przyszłość, do scyntygrafii to bez kolejki..."    AAAAAAAAAAAA!     -"To ja stoję grzecznie i czekam 50 min. żeby się przy ladzie od Pani tego w taki sposób dowiedzieć? Przede wszystkim nie takim tonem, a po drugie gdzie to jest napisane?" -"No tutaj pokaże Pani...", -"Droga Pani czy Pani widzi jaką czcionką to jest wydrukowane, ja nie jestem w stanie odczytać tego od drzwi, jak się tu wchodzi, a co dopiero z końca kolejki, nawet stojąc metr od lady nie jest się w stanie tego przeczytać. Wszystkie informacje o tym, że "Kobiety w ciąży i karmiące piersią mają informować o tym lekarzy" są bardzo czytelne, o tym że "Nie wolno tu wchodzić w butach na wysokim obcasie" też, a także o tym że macie tu super "...projekt z UE co poprawia jakość i efektywność diagnostyki onkologicznej w Polsce poprzez wymianę aparatury obrazowej w medycynie nuklearnej", też jest na szklanych drzwiach bardzo czytelny, ale do jasnej cholery czy Pani sądzi że to pudełko na ladzie, na którym jest napisane i pogrubione słowo ANKIETA, jest dla nas pacjentów ważniejsze niż ta obok informacja o tym że "Poza kolejnością rejestrowani są: pacjenci do scyntygrafii oraz kobiety w ciąży"? Wie Pani co, do lady nawet podejść nie można i się zaznajomić z tą informacją, bo się Pani zachowuje jakbyśmy tutaj stali i robili Pani na złość, szkoda mi tych pacjentów, którzy resztkami sił wyczekują w tej kolejce, a potem w sposób opryskliwy odsyłani są dalej. Radzę sobie i nam przede wszystkim ułatwić życie i przedrukować tą informację do takiej wielkości i grubości, by była rzeczywiście czytelna, a nie napisana czcionką mrówczej kupy. Dziękuję, miłego dnia."

Drodzy pacjenci - tak na marginesie - jeśli wybieracie się na scyntygrafie kości w Gliwicach to już wiecie, że pomimo niezadowolonych i ochrzaniających pacjentów Pań, podchodźcie do lady i od razu mówcie, że należycie do pacjentów, o których mowa na tej mizernej tabliczce. Ponieważ zamiast stania  niepotrzebnie w kolejce, czas ten będziecie mogli wykorzystać na dalsze czekanie, które potem już Was niestety nie ominie. 

Zdjęcie wykonane na drugi dzień (z odległości za tym poniższym stojaczkiem, który wyznacza pacjentowi początek kolejki i jej kierunek) - istotna informacja jest po prawej - czy widoczna sami zobaczcie...
Słowo ANKIETA z tej odległości jest do przeczytania, natomiast nic poza nim.


Ponieważ, mój ton był dość stanowczy, ale nie podniesiony, całą złość i krzyk kumulowałam w sobie, do takiego stopnia, że czułam jak ciśnienie podskoczyło mi do 220. Usiadłam, uciszyłam się i zostawiając Tomka na krześle, podeszłam do wyznaczonego pokoju, poproszono mnie o wyjście na korytarz i poczekanie przy biurku. Czekam i widzę siostrę, która podchodzi i zabiera mi dokumenty, coś zapisując każe zapoznać się z obowiązującymi zasadami. Cały przebieg badania od wejścia do gabinetu lekarza do wyjścia z badania trwa 4,5h. Po wywiadzie jaki przeprowadza lekarz należy iść do pokoju zabiegowego i włożyć wenflon, następnie przejść do kolejnego pokoju gdzie podawany jest izotop. Przez 2h od jego podania trzeba czekać i popijać wodę (co najmniej 1,5l).  Po tym czasie znacznik rozprowadza się po kościach. Pacjent może przemieszczać się tylko po korytarzu w ZMN i korzystać ze specjalnie wyznaczonej toalety, gdzie przed wejściem musi odziać ochraniacze na butki. Po 2h do 3h pacjent jest poproszony o całkowite opróżnienie pęcherza a następnie, przekazany na scyntygrafię. Skanowanie kości trwa do 30 minut.
Po zapoznaniu się z tym wszystkim, czekam 20 min. pod gabinetem lekarskim. Przychodzi Pani Doktór w średnim wieku i prosi mnie do gabinetu. Wchodzę i siadam, odpowiadając na zadawane przez nią pytania: - czy już kiedyś miałam scyntygrafie?, czy odczuwam bóle w kościach, oprócz tych, które są skutkami ubocznymi po podaniu chemioterapii?, czy miesiączkuje?, czy jestem na coś uczulona?. Po tym wywiadzie, proszę Panią Doktór o wypisanie dla mnie zwolnienia lekarskiego, z powodu "okienka" jakie wystąpiło między jednym l4 a drugim, przez przesunięcie terminu przyjęcia na kolejną chemię, tak by zachować ciągłość i nie mieć żadnych problemów z ZUS-em. Pani Doktór poprosiła o zliczenie wszystkich dotychczasowych dni, na których jestem na zwolnieniu i przygotowaniu niezbędnych danych -"Potem proszę mi je podrzucić, a jak nie to ja Panią znajdę." Jak znam życie - nie znajdzie :) Wyszłam i przeszłam do kolejnego gabinetu, gdzie wręczono mi test ciążowy. Zrobiłam, przyniosłam i pokazałam wynik -"Jedna kreska". Poproszono mnie o przejście dalej, by założyć wenflon. Od razu pokazałam żyłę która się nadaje, wiec siostra bez żadnych zbędnych komentarzy założyła w to miejsce wenflon, prosząc o poczekanie na korytarzu, aż nie zawołają. Dziękuję i wychodzę. Siadam obok Tomka i czekam. po 10 min. jestem wołana ja i inna pacjentka, która zadaje tysiąc pytań, i na wszystkie odpowiedzi reaguje słowami -"O Boże, o rany a dlaczego tak długo, cały dzień stracony" Jest dość irytująca, a jej nastawienie mnie denerwuje.
Ona uważa, że to dzień stracony, ja uważam, że dzięki temu badaniu dostane cenne dla siebie informacje, a w rezultacie obraz na przyszłość. Czekam, badam się i konsultuję dla swojego dobra, dla uchwycenia czegoś jeśli jest, dla przedłużenia swojego życia, dla siebie samej by być spokojną, jeśli wynik okaże się dobry, albo być przygotowaną na dalsze działania jeśli będzie niekorzystny - uporządkować wszystko i walczyć. Oczywiście są rzeczy, które irytują, jak te opisane powyżej, ale to wina braku organizacji i podejścia do pacjenta, o niedopytanie i niedoinformowanie, o braku możliwości - w niektórych przypadkach - dowiedzenia się w sposób zrozumiały dla pacjenta pewnych ważnych rzeczy, o zbywaniu go, podejściu "z góry". Kolejki są i będą, ale nie jest naszą winą, że skoro pacjentów - niestety z przerażającą szybkością - przybywa, to adekwatnie do tego powinno przybywać personelu, który nie będzie się dwoił i troił , a przede wszystkim na nas wyżywał. Jeśli muszę czekać to czekam, bo cieszę się, że jest dla mnie termin i miejsce.
Wstrzykują mi izotop promieniotwórczy.  Potem przechodzimy do wyznaczonego miejsca, ale ciut dalej by nie wdawać się w żadne rozmowy z innymi pacjentami, tylko w ciszy i spokoju posiedzieć sobie przy stoliczku z promieniami słońca na twarzy, które cudnie przedzierają się przez oszklony sufit. Siedzimy popijamy, jemy. Ja przygotowuję dokumenty i zliczam ilość dni, o które prosiła Doktórka. Po czasie przechodzę przez korytarz, by złapać gdzieś Panią Doktór, ale dopiero za trzecim razem mi się udaje, akurat kiedy ja wchodziłam, do holu a ona wychodziła, natknęłyśmy się na siebie -"A no tak - zapomniałam". Ha wiedziałam, że raczej to pacjent powinien sobie pilnować takich rzeczy, bo żaden zabiegany Lekarz nie będzie za nim chodził. -"Zwolnienie będzie do odebrania przy ladzie jak będzie pani wychodzić", -"Dobrze, dziękuję". Wróciłam do Tomka, po tych upragnionych 2h zostałam poproszona o wypróżnienie pęcherza i podejście do pracowni na badanie. Zrobiłam co miałam zrobić, weszłam do pracowni rozebrałam się z metalowych części i położyłam się na wyznaczone miejsce, dwie podpórki ściskały mnie do kupy, po czym wsunięto mnie do pierścienia i zaczęto badanie. Skanująca płyta była dwa centymetry od mojego nosa. Skanowano mnie od czubka głowy, aż po koniuszki palców, potem na wysokości bioder, pierścień kręcił się skanując miednicę. Dwa razy zapiszczał i więcej żadnych odgłosów z siebie nie wydał. Przy badaniu kości i stawów, czuć lekkie wibracje i ciepło w miejscach akurat skanowanych. Po 20 minutach koniec - podziękowałam i wyszłam. Wychodząc zatrzymaliśmy się po l4 i wróciliśmy do domu o godzinie 17.

Wyniki za tydzień.




piątek, 13 kwietnia 2012

Tomografia komputerowa - głowa...

Wstaliśmy o godzinę wcześniej niż zwykle, aby być zgodnie z wytycznymi - czyli półtorej godziny przed badaniem, które wyznaczono na 9:00. Pomyślałam, że może krew będą jeszcze pobierać, by sprawdzić poziom kreatyniny, który jest niezbędny do prawidłowego przeprowadzenia badania. Staliśmy przez piętnaście minut przy ladzie rejestracyjnej, kiedy w końcu podałam moje skierowanie wraz z kartą czipową, Pani zadała mi dość dziwne pytanie - "Skąd pani to ma?" -"Ale nie wiem o co Pani pyta?" -"No kto Pani dał to skierowanie?" -"Lekarka z VIp. przecież jest pieczątka" -"Pani badanie jest anulowane" - "Nie rozumiem -dlaczego?". Po tej jakże zaskakującej wymianie zdań, Pani wzięła telefon i zadzwoniła, by dowiedzieć się co ma mi odpowiedzieć? Chyba nie chcą mnie zdenerwować... - "Proszę poczekać, sekretarka wyjaśni to z Lekarzem". Odeszliśmy od lady i czekaliśmy kolejne piętnaście minut, po upłynięciu których nikt nas nie zawołał. W rejestracji siedziały dwie Panie, kolejka była jedna, więc z jednej kolejki, ludzie podchodzili sobie to pierwszego wolnego okienka. Ja stanęłam pół metra od Pań, które  były właśnie obsługiwane przez tą samą Panią co ja wcześniej. Kiedy Panie zostały obsłużone ja cały czas stałam w tym samym miejscu i patrzyłam z wklejonym uśmiechem na Panią, by się przypomnieć. Nikt z Pacjentów nie podszedł do pustej lady, ja czekałam i patrzyłam z tą samą miną i założonymi rękami. Czekałam i byłam przygotowana nawet na to, że mnie odeślą z kwitkiem. czułam jak serce bije mi coraz mocniej, a ciśnienie pomału się podnosi. Moja reakcja wynikała z tego, że wieczorem oglądałam w faktach co się wyrabia w Onkologiach i jak odmawiają pacjentom leczenia. (Tu jest link do faktów http://www.tvn24.pl/fakty.html o tej informacji jest w 14:46 minucie). Pani odłożyła słuchawkę i uśmiechając się dość nerwowo zaprosiła mnie do podejścia bliżej -"Bardzo proszę o przejście do ostatnich drzwi, ale najpierw proszę powiedzieć, kiedy było badanie poziomu kreatyniny?" -"Drugiego kwietnia". Pani spisała z komputera wynik badania, oddała mi skierowanie, a ja udałam się pod wyznaczony gabinet. Siostra wychodząc z gabinetu, zaprosiła mnie do środka. Stałam w pokoiku i czekałam. Kiedy wróciła, wzięła ode mnie skierowanie, wpisała moją wagę i zaprosiła do założenia wenflonu. Poprosiłam żeby ominęła TĄ żyłę, więc wybrała sąsiadującą. W tym czasie kiedy ona się wkłuwała, ja czytałam o rodzajach kontrastów, -"Ojej, żyłka pękła, będę musiała kłuć jeszcze raz". No to nieźle... Tak więc kolejne kłucie przy nadgarstku. Udało się. Zaproszono mnie do kolejnego pomieszczenia. Stażystka poprosiła o ściągnięcie okularów, kolczyków, łańcuszków, ciągle pytając jak się nazywam i kiedy się urodziłam. Z oszklonego pomieszczenia wyszła Pani Doktór i poprosiła o położenie się na łóżku. Maszyna, którą już znałam wcześniej, nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia jak ta z rezonansu magnetycznego. Włożono mi podkładki między uszy tak by głowa była nieruchoma i wprowadzono do pierścienia. Najpierw zeskanowano głowę, potem uprzedzono, że podają kontrast, zalana gorącem i zeskanowana w obrębie głowy zostałam wypuszczona z pomieszczenia po siedmiu minutach. -"Za dwadzieścia minut proszę wrócić to ściągniemy wenflon" -"Czy to wszystko?" -"Tak wyniki będą u Lekarza przy następnej wizycie".  O 9 miałam mieć badanie, ale o tej porze byliśmy już po wszystkim w domu. Wenflon usunęłam w domu - odkąd technik w sposób naprawdę (nie koloryzując) brutalny, dwa lata temu po tomografii klatki piersiowej, wyszarpał mi  wenflon, stwierdziłam że,  ja w sposób o wiele łagodniejszy mogę zrobić to sama.

Podobnie było z implantem Zoladex, gdzie pierwszą dawkę w brzuch podała mi siostra, na kolejną przypadało Boże Ciało, a u mnie przychodnie były zamknięte, więc od tej pory tą i każdą kolejną podawałam sobie sama przez dwa lata, uważając tylko by nie wstrzyknąć implantu w otrzewną. Moja Doktór wiedziała, że robię to sama i nie wyrażała sprzeciwu.

Wracając do czasu świątecznego i poświątecznego. 

W trakcie chemii czułam się dobrze, ale kiedy wróciłam do domu i skończyłam już wszystkie dawki tabletek (łącznie 56szt tabletek w ciągu czterech dni) to się dopiero zaczęło. W sumie bez rzygania, ale za to pojawiły się nowości takie jak palenie mięśni i rwanie ścięgien, ból taki że nie można się dotknąć, a położenie się do łóżka boli jak cholera, bo ucisk pleców jest nieznośny, ale cóż tak być musi - podobno. Dodatkowo robią się od razu krwiaki nawet po zwykłych otarciach, gdzie nigdy wcześniej moje ciało nie było takie nadwrażliwe.  Czuję się już bardzo zmęczona fizycznie, mój organizm walczy, a to boli... Jestem spuchnięta, bo woda po tych steroidach zatrzymuje się w organizmie. Brwi się bardzo przerzedzają, łamią i tracą ciemną barwę, nabierając mysiego koloru.  Psychicznie jest dobrze, nie użalam się nad sobą, nie płaczę, nie stękam, mam za to częste ataki głupawki i to jest budujące :)



Święta Zmartwychwstania Pańskiego spędziliśmy sami, na modlitwie, zadumie, refleksji, spaniu, jedzeniu oglądaniu telewizji i graniu w karty. Tomek miał przez całe święta na noc, więc popołudniami odsypiał po przyjściu z kościoła. A ja razem z nim. Nie byliśmy u nikogo i nikt nie był u nas. Taki Święty spokój. (Msze Święte na Bytkowie o 12:00 - przepiękne, a po nich mini koncerty Scholi :))

Czytam teraz książkę, którą wygrałam (posłałam na konkurs zdjęcie Marzanny do redakcji Charakterów). Książka nosi tytuł: "Młody umysł w każdym wieku". http://www.dobreksiazki.pl/b17947-mlody-umysl-w-kazdym-wieku.htm

Byłam też sprawdzić czy moje kobiece narządy mają się dobrze. Mój Ginekolog po zrobieniu USG stwierdził -"Pani Agato - wszystko jest w najlepszym porządku". OBY TAK DALEJ !!! :)))



pierwsze zbiory nektaru



w ostatnim momencie - obydwoje się siebie wystraszyliśmy




całkiem wyluzowana lama :)

piątek, 6 kwietnia 2012

Chemioterapia w warunkach KOKiD - cykl IV

Klinika Onkologii Klinicznej i Doświadczalnej 


Dzień pierwszy - 02.04

Wstaliśmy jak zwykle, tak by na godzinę 8 być już przy rejestracji, a następnie udać się do punktu pobrania krwi (zgadnąć można bez chwili wahania, jaka żyłka przypadła do gustu dyplomowanej pielęgniarce), po tych jej manewrach, które robiła igłą nie tylko w żyle ale i w ścięgnie, ręka bolała mnie jeszcze przez kolejną godzinę. Zgodnie z dalszymi wskazówkami udaliśmy się na VIp. w kierunku pokoju, w którym odbywały się przyjęcia. Na swojej drodze spotkałam Lekarkę, która badała mnie przed podaniem I cyklu chemii. - "Dzień dobry Pani, dobrze że Panią widzę mam obiecaną koszulkę dla Pani". Patrzyła na mnie i widać było, że przez moment gmera w pamięci, by przypomnieć sobie skąd może mnie znać, ale gdy tylko usłyszała słowo koszulka, natychmiast się uśmiechnęła -"Naprawdę?!". Pokiwałam głową twierdząco i poprosiłam byśmy przeszły w stronę windy, gdzie wręczyłam jej kopertę z upominkiem. Tak naprawdę należy jej się więcej niż ta koszulka, bo widać że jest Lekarką z powołania, a podejścia do pacjenta mogą się od niej uczyć niejedni Lekarze. Pożegnałyśmy się, ona poszła na zastępstwo, a ja czekałam aż wywołają mnie do przyjęcia. Przy takiej ilości pacjentów, wywołano mnie nawet szybko.
Dostałam jakieś karteczki, z którymi miałam udać się na Ip., gdzie na izbie przyjęć Panie wprowadziły wszystkie potrzebne dane i potem wysłały mnie z powrotem do pokoju przyjęć. Wydrukowano mi kartkę gorączkową i skierowano do punktu pielęgniarskiego. Po drodze zaczepiła nas Lekarka - "Dzień dobry. Będę Pani Lekarzem prowadzącym. Prosiłabym przejść najpierw na odział B tam przeprowadzimy wywiad i badanie". Przeszłam pod gabinet i czekałam. Lekarka zaprosiła mnie do gabinetu, a ja po raz enty opowiadałam o swoich dolegliwościach, skutkach ubocznych po poprzednich chemiach. Po badaniu palpacyjnym, odprowadziła mnie do Tomka. -"Teraz Pani Agatko, proszę o przejście do pielęgniarek na oddział A". Poszliśmy z Tomkiem do sióstr, które wzięły ode mnie wydrukowane kartki, potem przypisały mnie do pokoju, ale przedtem kazały podpisać się na liście, na której miałam potwierdzić zapoznanie się z obowiązkami i prawami pacjenta jakie obowiązywały w Klinice. -"No dobrze, a gdzie mogę się z nimi zapoznać...wiszą gdzieś na tablicy, albo w pokojach?". Źrenice w oczach pielęgniarki nabrały takich kształtów, że zasłoniły całkowicie jej tęczówki. -"Do pani obowiązków należy...". Pielęgniarka próbowała wydukać jakieś przepisy, aż mi się jej żal zrobiło, chciałam jej przerwać, ale zrobiła to jej koleżanka, wyciągając mi wszystkie kserokopie regulaminów, praw i obowiązków. -"Proszę się zapoznać i oddać!". -"Tak jest!". Zabrałam wszystko pod pachę i poszliśmy z Tomkiem rozpakować się do szafki. Pokój o takim samym układzie jak sześć lat temu. Wejście mały korytarzyk, po prawej prysznic z umywalką, po lewej toaleta z umywalką, a na wprost dwoje drzwi, mój pokój dwuosobowy był po lewej. Czysto, pachnąco przyjemnie, kolory ścian i podłogi wiosenne, dobrze wpływające na samopoczucie. No i młoda współlokatorka, do której podeszłam by się przywitać - w końcu będziemy trochę ze sobą pomieszkiwać :).
Po tym jak się rozpakowałam, siedzieliśmy jeszcze przez moment z Tomkiem, wczytując się w te wszystkie kserokopie, które potem położyliśmy na ladzie pielęgniarek, udając się do windy. Pożegnałam się z moim Bohaterem i wróciłam do pokoju. W tym samym momencie pielęgniarka poprosiła mnie o przejście na RTG płuc na Ip. Zeszłam, zarejestrowałam się na radiologii, i poszłam zająć sobie kolejkę. Niestety w kolejce zamieszanie, nikt nie wie kto po kim jest, jakiś młody chłopak próbował to opanować i przez moment mu się nawet udawało. Zauważyłam za jakiś czas, że ludzie coś za ekspresowo wychodzą z tego badania, ale jak wyszedł technik i zwrócił się do wszystkich na poczekalni, iż najpierw należy się zarejestrować, a potem przyjść ze skierowaniem do niego, to już wiedziałam, skąd to zamieszanie. Weszłam do kabiny dość szybko i rozebrana do połowy czekałam, aż technik pozwoli wejść do środka. Weszłam do przyciemnionej sali, gdzie technik ustawił mnie twarzą do aparatury, usiadł przy swoim stoliku w drugim pokoju, za oszkloną ścianą, ale zamiast zrobić zdjęcie patrzył się na coś/kogoś z osłupieniem. Zasłaniam się odruchowo, bo weszła jakaś roztrzepana baba i tonem przekupki zadawała technikowi pytania -"Na wyniki czeka się godzinę prawda?...I trzeba na nie czekać pod gabinetem lekarskim?...Bo pan ich nie daje przecież nam do ręki prawda?". Technik zrobił się buraczkowy, patrzył na nią z jeszcze większym osłupieniem, odpowiadając krótko -"Tak". Zadowolona pani popatrzyła na mnie i przepraszając za najście wyszła. Technik popatrzył na mnie z niedowierzaniem -"Bardzo panią przepraszam, ale ręce mi opadły, na drzwiach jest zakaz wejścia nieupoważnionym osobom, a sama pani widzi, mogłaby pani tu nago stać i ją i tak by to nie wzruszyło, bo ona ma pytania. My nie możemy zamykać tych drzwi ze względu na nasze bezpieczeństwo w czasie ewentualnej awarii..." Pokiwałam głową, że rozumiem, on wrócił do swojego zaszklonego pokoiku i wykonał w końcu badanie. Podziękowałam, ubrałam się i wyszłam. Nie omieszkałam zwrócić się na poczekalni do pani "przekupy" - "Proszę Panią, następnym razem jak będzie Pani chciała zapytać technika o coś bardzo ważnego, to proszę sobie przeczytać wszystkie naklejki jakie są zamieszczone na drzwiach jako informacje dla pacjentów... widzi pani co tu jest napisane przy tym białym dzwonku? "Naciśnij aby wezwać technika". Tam nie wolno wchodzić w trakcie badań. Ja rozumiem, że obydwie jesteśmy kobietami, ale postawiła mnie pani w bardzo krępującej sytuacji - tak się nie robi!". Pani zrobiła oczy kota ze szreka i jedyne co wydukała to słowo - "Przepraszam". Wróciłam do pokoju, w którym na stoliku czekała na mnie rozpiska i dwa opakowania steroidów.



Z ulotki, którą zaczęłam studiować dowiedziałam się, że lek ma silne działanie przeciwbakteryjne, przeciwgorączkowe i przeciwalergiczne oraz immunosupresyjne. Wyczytałam też, że po zastosowaniu mogą wystąpić zaburzenia psychiczne od euforii, bezsenności, zmian nastroju i osobowości, aż do ciężkiej depresji - no to wspaniale, leczę się na jedno a drugiemu sobie szkodzę. No cóż trzeba i to przyjąć na klatę.
Miałam czas do kolejnego badania, więc wzięłam się za nowy numer Charakterów. Razem z Moniką zwróciłyśmy uwagę na sprzątaczki, które z wielką dokładnością sprzątały nasze pomieszczenie. Za nimi chodziła "Amfija z białą rękawiczką" sprawdzając każdy kąt. Monika już wiedziała o co chodzi -"Jutro jest obchód z Panią Ordynator..." No i wszystko było jasne. I tak właśnie rozpoczęła się nasza dwugodzinna pogawędka z Moniką.
Czas minął błyskawicznie, wybiła godzina kolejnego badania. Zeszłam znów do rejestracji i czekałam przed gabinetem na swoją kolej. Wchodząc ostatnia, rozebrałam się i podałam skierowanie Pani doktór, zwracając jej uwagę, że na skierowaniu jest błąd -"Mam raka prawej piersi, a nie lewej jak to tam napisano". Położyłam się na kozetce przy aparacie do USG i czekałam -"Muszę to sprawdzić w historii pani choroby". Pomyślałam sobie nie ma sprawy, ale wystarczyłoby też spojrzeć na blizny i już wszystko byłoby wiadomo. Najpierw pod głowicę idzie lewa strona węzły chłonne i pierś, potem druga strona i szczegółowy obraz pod blizną, gdzie jak się okazało znajdował się płyn pooperacyjny. Potem przeszłyśmy do USG jamy brzusznej i miednicy małej. Zatrzymując się pod żebrami po prawej stronie widziałam, że chyba coś się tam pojawiło. -"To wszystko proszę się powycierać i ubrać. Wyniki będą jutro, przekaże je Pani Lekarz". Podziękowałam i wróciłam do pokoju, gdzie czekała na mnie kolacja. Po jakimś czasie stwierdziłam, że przejdę się do kapliczki na pogawędkę z Bogiem. Trafiłam na mszę świętą, z czego się bardzo ucieszyłam, bo w końcu tego dnia była taka ważna rocznica. Zasiadłam w drugiej ławce, uczucie przedziwne, ludzie w szlafrokach, dresach, kapciach, wszyscy mają te same intencje. Prześmieszny ksiądz, mający koło siedemdziesiątki, bardzo serdeczny i ciepły. Miał przegiętkie palce i nadgarstki, jego dłonie były jak guma, kiedy wertował kartki z pisma świętego. Pięknie czytał i recytował. Czułam się jakbym przyszła na sztukę teatralną. I to kazanie jakie wygłosił...

W tym miejscu kieruję podziękowania do wszystkich, którzy na swój sposób przeżywają i uczestniczą w moich doświadczeniach. Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa, miłe gesty, wszystkie upominki, niespodzianki i kwiaty, za czas jaki bezinteresownie mi poświęciliście i poświęcacie.

Ksiądz powiedział w kazaniu, to co ja powtarzam mojemu mężowi. -"Nie bójmy się otwierać na ludzi, bo oni są nieodłączną częścią naszego życia, samemu nic nie zdziałamy. Bo mimo tego, że jeszcze nie raz sparzymy się na łajdakach, chamach, oszustach, ludziach którzy we wszystkim widzą swój interes i na tych wszystkich, którzy będą wytwarzać w nas blokadę na nowe znajomości, to nie możemy wrzucać wszystkich do jednego worka. Nie możemy przed wszystkimi stawiać szlabanów, bo na szczęście nie wszyscy są gruboskórni, musimy podejmować ryzyko. Pielęgnować stare przyjaźnie, ale i pozwalać się poznawać nowym. Nie odbierajmy sobie tej możliwości. Trzeba też umieć przyjmować pomoc od innych i nie doszukiwać się w pomocnej dłoni jakiś ukrytych złych intencji".
Po mszy naładowana pozytywną energią, zatrzymałam się na swoim piętrze przy świetlicy. Oglądałam fakty z pacjentami. Przy końcówce jednej z pacjentek zadzwonił telefon. Pani zamiast wstać i wyjść, by nie przeszkadzać reszcie, prowadziła rozmowę tak jakby była sama. W świetlicy było słychać fuczenie, wzdychanie i jakieś uwagi pod nosem. Niestety nie można było podgłosić telewizora, bo rozmawiająca pani miała w swojej dłoni pilot. Kiedy skończyła została zmierzona wzrokiem przez najbardziej rozzłoszczonych pacjentów. Ale co się okazało, na tym się nie skończyło. Do świetlicy przyszli kolejni ciekawi wydarzeń ze świata. -"Czy moglibyśmy przełączyć na Wiadomości?" zapytał jeden z pacjentów. -"Nie, bo my już widzieliśmy fakty i czekamy na pogodę" odpowiedziała pani zarządzająca pilotem. No i się porobiło. -"Ale proszę panią tu są jeszcze inni, my też chcemy wiedzieć co się dzieje na świecie". Pani trzymająca pilot była tym nie wzruszona -"Czekam na pogodę". Nie wytrzymałam, obróciłam się do niej, srogo spojrzałam i powiedziałam -"Droga pani, wszyscy wszystko rozumieją, ale po wiadomościach również będzie miała Pani możliwość zobaczyć pogodę, trzeba się dzielić z innymi... słyszała pani o czymś takim jak kompromis?...i niech pani tak nie ściska tego pilota bo go pani zgniecie". W tym samym czasie weszła kolejna pacjentka - "To co moi mili na którym lecą Kiepscy...". Parsknęłam śmiechem i poszłam do pokoju mówiąc -"Dobrej nocy". Na korytarzu minęłam się z Moniką, która szła na swój serial :) Niektórzy nie wiedzą jak mają się zachowywać w miejscach publicznych, myśląc że wszystko im się należy...
Umyta, leżałam i czytałam. Kiedy Monika wróciła i też położyła się do łóżka, buzie nie zamykały nam się do 23:00. Bardzo się ucieszyłam, że nie muszę dzielić pokoju z wiecznie narzekającą i płaczącą osobą. Monika chorująca od trzech miesięcy taka nie była. 35 letnia kobieta, która po krwotoku udała się do ginekologa dowiedziała się, że choruje na zaśniad groniasty. Była odsyłana od lekarza do lekarza, bo żaden nie potrafił zrobić właściwego kroku. Wystraszono ją, że jedynym sposobem na uniknięcie raka macicy (kosmówczaka) jest jej usuniecie. Na szczęście trafiła na lekarza, który skierował ją do onkologii, gdzie zaczęli leczyć ją chemią (metotreksat), która jak się okazuje zmniejsza, zagrażający jej, poziom hormonu beta hcg. To tak w wielkim skrócie. Po tych naszych pogawędkach i całodziennych zmaganiach z naszą rzeczywistością zmęczone zasypiamy.

Dzień drugi - 03.04

Spałam jak kamień, zasnęłam i obudziłam się w tej samej pozycji. Pielęgniarka wyrwała nas ze snu, pytając czy gorączkujemy. Każda z nas nie mierzyła wcześniej temperatury, więc zgodnie odpowiedziałyśmy, że chyba nie. Połknęłam tabletkę osłonową i nastawiłam budzik na 7:00, by przyjąć kolejną dawkę steroidów. Ta godzinka spania minęła błyskawicznie. Wzięłam kolejne osiem tabletek i zabrałam się do porannej toalety. Monika w tym czasie wyszła na kolejną dawkę chemii. Po godzinie, weszła ok. piętnastoosobowa grupa ludzi w białych fartuchach. na przedzie mała elegancka Pani Ordynator, której twarz nie zdradzała żadnych emocji. Słuchała z dużą uwagą tego co miały do powiedzenia nasze Lekarki prowadzące. W jednym tylko momencie odwróciła się do Moniki i poprosiła o ściszenie radia, wtedy miałyśmy niepowtarzalną szansę, by usłyszeć jej głos. Kiedy prowadząca mnie Lekarka opowiadała jej o moim przypadku, nade mną pochyliła się inna Pani Doktór - "Fajne są te koszulki, coraz więcej pacjentów je nosi...". Uśmiechnęłam się i w zamian pochwaliłam jej piękne czerwone korale, które były jak obfite owoce winogron. Obserwowałam też tych praktykantów i stażystów, którzy stali w korytarzu zamiast podejść bliżej i przysłuchać się opowiadaniom lekarzy. Wizyta skończyła się po 15 minutach, po krótkim czasie dostałyśmy śniadanie. Kiedy odpoczywałam i czekała na dalszy bieg wydarzeń, przyszła do mnie Pani Doktór -"Pani Agatko mamy wyniki. Rezonans magnetyczny nie wykazał żadnych ognisk rakowych. Jest tylko płyn pooperacyjny, ale on powinien się wchłonąć. RTG płuc wyszedł prawidłowy, w usg piersi również nie ma odchyleń od normy". Moją radość trudno opisać, czekałam na tę informacje od stycznia, wierząc głęboko, że podjęłam słuszna decyzję zachowując pierś. Wspaniale :) -"Mamy jeszcze wynik z usg jamy brzusznej, badanie pokazało, że na wątrobie jest drobny naczyniak. Będziemy go kontrolować, żeby nie nabrał większych rozmiarów i nie uciskał innych narządów, co mogłoby też doprowadzić do jego pęknięcia. Jest to nowotwór niezłośliwy, nie leczy się tego farmakologicznie i  nie poddaje żadnemu zabiegowi". Przyznam się szczerze, że wiadomość o pozytywnym wyniku z rezonansu jakoś zasłoniła mi tą, którą później przekazywała mi Pani Doktór, tym bardziej, że nie kazała się tym zbytnio przejmować. Póki co tak właśnie robię - nie przejmuję się na zapas. Ogromny wpływ na takie naczyniaki mają leki, które brałam do tej pory, po prostu skutki uboczne zawsze się pojawiają przy takim długim leczeniu. -"Zaraz poproszą panią na chemię, ja będę tu do pani zaglądać i dopytywać się o samopoczucie... a na razie to tyle". Po chwili zawołali mnie do zabiegowego, gdzie włożyli wenflon i załączyli kroplówkę, z którą wróciłam do łóżka.


Leżałam i patrzyłam się w sufit przez półtorej godziny, co jakiś czas nawiązując rozmowę z Moniką i odpisując na wszystkie smsy. Kiedy kroplówka się skończyła zawiozłam wieszaczek na kółkach, gdzie przy okazji odpięli mi wężyk, zostawiając wenflon w dłoni. Wróciłam do pokoju gdzie czekał na mnie obiad. Po obiedzie leżałyśmy i odpoczywałyśmy. Monika po jakimś czasie poszła do męża, który na nią czekał, a ja leżałam i czytałam, czekając na swojego Bohatera. Przyszedł i przywiózł mi trochę dobroci. Po rozpakowaniu ich do szafki, zeszliśmy do bufetu, nasz był już zamknięty więc udaliśmy się do drugiego, w starszej części instytutu. Pogawędka przy latte i herbacie, szybko dobiegła końca, gdyż bufet po kolejnej godzinie został zamknięty. Po drodze do pokoju zatrzymaliśmy się na krótką modlitwę w kaplicy. Odwiedziny dobiegły końca, odprowadziłam Tomka i wróciłam do pokoju. Naładowana pozytywną energią zaproponowałam Monice "wycieczkę krajoznawczą" po Onkologii. Korytarze o tej porze były puste, tylko Panie sprzątające myły poczekalnie, a przy okazji zwróciły nam uwagę na mokre podłogi. -"Bardzo proszę wężykiem przechodzić, jak się Panie poślizgną będzie moja wina". Uśmiechnęłam się do jednej z nich i powiedziałam, żeby się nie martwiła, bo w razie czego wezmę wszystko na swoją klatę. -"I pod nogi patrzeć, a nie w sufit...". Starałyśmy się w miarę nie przeszkadzać i uszanować ich pracę. Przez godzinę oprowadzałam Monikę po wszystkich najładniejszych zakamarkach instytutu.

















Wracając stwierdziłyśmy, że zatrzymamy się na fakty. Niestety na naszym piętrze nie oglądali faktów, więc chodziłyśmy schodami od piętra do piętra i zaglądałyśmy, na co właśnie patrzą pacjenci. Zatrzymałyśmy się na IVp. , usiadłyśmy i z panem konsumującym jabłko, oglądałyśmy wieści z kraju i zagranicy. Informacje z kraju jakie do mnie napływały doprowadzały mnie do nerwicy -"Wiesz Monika ja już dziękuję idę do pokoju, nie mogę patrzeć na tą błazenadę polityków i bezradność niewinnych ludzi". Razem wróciłyśmy na nasze piętro, ale Monika została w świetlicy, by zobaczyć swój serial. Ja w między czasie zdążyłam się przygotować do snu. Leżałam i czytałam. Przez cały dzień czułam się dobrze po tej nowej dawce chemii (docetaksel). Przed północą mnie i Monikę opuściły siły, więc poszłyśmy spać.

Dzień trzeci - 04.04

Na dzień dobry pielęgniarka weszła cichaczem do naszego pokoju i o nic nie pytając, zaznaczyła nasze temperatury w karcie gorączkowej. Zjadłam tabletkę osłonową i zasnęłam na kolejne półtorej godziny. Po tym czasie Monika szykowała się na przyjęcie kolejnej dawki swojego specyfiku, a ja prowadziłam rozmowę z Panią Doktór, która wypytywała mnie o występujące objawy. Oprócz nudności nic mi nie dolegało. Dostałam tabletkę przeciwwymiotną i czekałam na śniadanie. Po śniadaniu czułam, że słabnę, więc przeprosiłam Monikę i zasnęłam.



Obudziłam się na obiad i czekałam na Tomka. Przyjechał po godzinie 14:00. Zeszliśmy do bufetu i przy latte oraz obiedzie, który konsumował mój Bohater, planowaliśmy nasze święta. Po dwóch godzinach dołączyła do nas Pani Halinka, z którą leżałam sześć lat temu w jednym pokoju. Do dnia dzisiejszego utrzymujemy ze sobą kontakt. Naszą rozmowę przerwała Pani obsługująca bufet, wyłączając radio. Dając nam tym samym znać, że to koniec jej pracy. Odprowadziliśmy Panią Halinkę do wyjścia, po czym udaliśmy się do pokoju po rzeczy Tomka. Żegnając się, umówiliśmy się na kolejny dzień.
W tym dniu udałyśmy się z Moniką po kolacji na Wiadomości, schodzą na IVp. Po 20 minutach zostałyśmy przegonione na swoje piętro, gdyż pani salowa musiała umyć i zamknąć świetlicę, ponieważ na tym pietrze nie było już pacjentów. Szłyśmy schodami do góry, zdziwione widząc jak na każdym piętrze pacjenci grzebią przy odbiornikach. Okazało się że wysiadły bezpieczniki. Oddziałowa zdążyła już poinformować pana z monitoringu, bo potrzebowała komputer, który też przestał pracować. Panie jakoś pogodziły się z faktem, że ich serial właśnie dobiegł końca, ale panowie jeszcze długo przeżywali fakt, że nie obejrzą meczu piłki nożnej. Wróciłyśmy do pokoju i leżałyśmy wymieniając się artykułami z prasówek. Po jakimś czasie umyte i gotowe do snu, dalej wymieniałyśmy się historiami z naszego życia. Doszłyśmy do wniosku, że rozlejemy sobie muszyniankę do kieliszków, w których pielęgniarki podawały nam lekarstwa, i opijemy w ten sposób nową znajomość. Wyciszyłyśmy się przed północą i zasnęłyśmy.

Dzień czwarty - 05.04

Ostatni poranek zaczął się jak zwykle, od pielęgniarki która zaznaczała temperaturę w karcie.Tym razem zwróciła też uwagę na porządek, który miałyśmy zrobić -"Bardzo proszę usunąć ubrania z oparć i wywietrzyć pokój". Nie ma sprawy, w koszulki na pewno się ubierzemy, a pokój jak zawsze wywietrzymy, nie zależnie od tego czy obchód będzie czy nie. Monika poszła na chemię, a ja robiłam w tym czasie makijaż. Przed obchodem moja Pani Doktór przyszła podpytać się jak moje samopoczucie, -"Jeśli wszystko dobrze, w takim razie dzisiaj tak jak wczoraj uzgodniłyśmy pójdzie pani do domu". Świetnie! Zjadłyśmy śniadanie i czekałyśmy na przybycie białych ludzików. Obchód wyglądał tak samo jak dwa dni wcześniej, "Królowa Bona" na czele i jej podwładni :) Po tej wizycie przyszedł mój Bohater, spakowałam się i pożegnałam z Moniką. Czekaliśmy na korytarzu, żeby dostać wypis. Zaniosłam przedtem wszystkie niezbędne papiery do sekretariatu i czekałam, mając nadzieję na to, że nie będziemy długo czekać. Niestety godzina 13:00, a my nadal czekamy. Podchodzi do nas Pani Doktór i oznajmia, że Pani Ordynator podpisuje wszystko po godzinie 14:00. -"Pani Doktór, czy mogę dostać teraz l4 a po wypis przyjedziemy jutro, ponieważ mąż musi zdążyć na 14:00 do pracy". Zgodziła się i po pięciu minutach przyniosła świstek, na którym dostrzegłam trzy błędy, do których na pewno przyczepiłby się ZUS. (ilość dni jako pobyt w szpitalu, zły numer domu, zła końcówka w peselu). Poszłam po oryginał do sekretariatu i czekałam na Panią Doktór, która po 15 minutach przyniosła poprawione i zaparafowane błędy.
Wracaliśmy do domu w pośpiechu, Tomek wyszedł do pracy, a ja powoli rozpakowywałam się podjadając kanapki. Od godziny 16 do 21 spałam jak dziecko...

Dzień piąty - 06.04

Po godzinie 8:00 zawieźliśmy l4 do mojej pracy, a potem autostradą dojechaliśmy do Onkologii. Weszłam do sekretariatu i poprosiłam o wypis -"Bardzo proszę przejść do punktu pielęgniarek tam są wczorajsze wypisy". Poszłam i poprosiłam o papiery. -"Wie Pani co, ale my nie mamy Pani wypisu, proszę przejść do pokoju przyjęć". Przechodzę do kolejnego miejsca. -"Tak widzę jest na wierzchu, proszę bardzo..., ale zaraz na skierowaniach nie ma pieczątek, proszę przejść do sekretariatu tam wszystko podbiją". Poszłam i poprosiłam o podbicie papierów -"Ale Pani ma za dużo tych wypisów, dla Pani są dwa i dla nas też są dwa... kto Pani to dał?...proszę to wszystko". Miały szczęście, że byłam przyćmiona i nie wykazywałam oznak zniecierpliwienia. Nie chciało mi się dyskutować. Usiadłam w końcu obok Tomka i czytałam wszystkie świstki.

Zalecenia:

Tomografia głowy - 12.04.2012
Scyntygrafia kośćca - 23.04.2012
Docetaksel Cykl V - 24.04.2012
Tomografia jamy brzusznej i miednicy małej - 16.05.2012