Odkąd tu jestem wszystkie posty pisze z komórki. Kiedy mam chwilę staram się cokolwiek przekazywać.
Wczoraj znów przeniesli mnie do innego pokoju, w której Pani zajmowała juz jedno miejsce, przygotowując się do operacji. Nienachalna i bardzo serdeczna, dzisiaj wywiezli ją o ósmej na salę operacyjną i tak znów jestem sama. Z czego bardzo się cieszę.
Dziś kolejny wenflon został usunięty przez pękniętą żyłę. Pielęgniarka (za karę) na obchodzie powiedziała, że na portach się nie zna, a ona ma problem z wkłuciem, a moje antybiotyki nie mają zamienników na tabletki, więc musi być dojście do żyły. I nagle w całym tym centrum znalazła się osoba, która umie obsłużyć port. Po sześciu dniach męczarni z igłami i pękającymi żyłami. Monotematycznie prawda? Ale to też jest moja główna bolączka.
Dałam dziś Mężowi wolne od odwiedzin, by Dorocia spędziła dzień z Tatusiem... Tęsknię jak cholera.
Koszmar leczenia trwa, może dowiem sie co zamierzają jutro robić...