Parę godzin dzieli mnie od przejścia do normalności. Przed momentem wywieźli moje łóżko z szafką na korytarz, bo jestem do wypisu a oni potrzebują miejsca dla pana. Wiec pana przywieźli a mnie wywieźli. Do końca nie mozna tu liczyć na mały skrawek intymności, prywatności i poczucia godnosci. Są miejsca w pokoju gdzie leżą kobiety same w dwuosobowej sali, ale ja jestem do wypisu (do odebrania miedzy 13 a15) więc już tak jakby mnie tu nie było przecież (a jest 10:30)...
Szczerze poszłabym już stąd dawno nie mam przyjemności przebywać w tym zezwierzęconym miejscu, ale co mogę za to że jestem uzależniona, bo wypis muszę miec i torbę i ubrania na zmianę. A że słaba jestem jak cholera to nie zejde z łóżka, bo mnie bedą cucić...
Dostałam dziś smsa od Lekarki, która prowadziła mnie w trakcie chemii w onkologii. "...jestem dziś ostatni dzień w instytucie. Wszystko przekazałam Docent, trzymam za panią kciuki."
Przyjdę do domu i bedzie juz za późno, ale w poniedziałek zadzwonię do sekretariatu kliniki i zapytam o termin przyjęcia, wizyty, konsultacji czy coś w tym stylu. Zgodnie z ostatnimi zaleceniami na wypisie. Kto teraz zostanie wyznaczony do prowadzenia mojej osoby...
Marzę o tym, by przez dwa tyg nikt mnie nie dotykał i nie przysparzał bólu.