„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

środa, 31 sierpnia 2016

Wdzięczność

Wciągnięta w wir codzienności, zapominam nieraz, że jestem chora, jak przeholuję to wtedy dolegliwości bólowe dają o sobie znać. Wyciągam wtedy morfinę, wstrzykuję do brzucha, czekam chwilkę i wracam do zajęć. Jestem łapczywa i pazerna, chciałabym wszystko na raz. Zrobić wszystko i wszędzie i ze wszystkimi. Łasa na życie.
Spotkałam ostatnio na spacerze dawno niewidzianą mi znajomą - rozmowa trwałą zaledwie dziesięć minut, ale dała mi tyle optymizmu i mega pozytywnej energii, że uśmiech nie schodził mi z twarzy jeszcze kolejnego dnia. Potem przyszedł mail - kolejna dawka mega ciepłych, życzliwych słów i pozytywnych myśli. Wszystkie spotkania jakie miały miejsce w tym tygodniu naładowały mnie na kolejne tygodnie - najlepsze jest to, że w piątek szykuje mi się następne :).
Nadałam swojemu życiu trochę szybszego tempa. Z takich bzdur, które robię a których nie miała wcześniej siły zrobić: nauczyłam się ścielić łóżko, popychając ciężką skrzynię jedną nogą - niepościelona sofa w dużym pokoju wprowadzała bałagan i bardzo mnie irytowało to, że muszę czekać, aż Mąż wróci z pracy i ją pościeli. Także ja ścielę rano, a Mąż mój wieczorem rozściela, bo z tym już mam kłopot.
Nauczyłam się wychodzić z Dorotką na spacery, nasza Mysza woła teraz siusiu nawet na dworze, więc muszę ją dźwignąć i wysadzić na trawkę. Ciężka jest dla mnie jak cholera, ale trzeba być konsekwentnym. Nie mogę jej powiedzieć, żeby zrobiła w pieluszkę, skoro tak pięknie woła. (Raz zdecydowałam się wziąć Dorocię bez pieluszki i siusiu owszem robiła na trawkę ale kupki już nie utrzymała - wprawdzie miałam ubranka na zmianę, ale umęczyłam się przy tym okropnie. Na szczęście Dorocia woła niezależnie od tego czy ma bieliznę czy pieluszkę, myślę że teraz już by tak nie zrobiła, bo od dłuższego czasu nie zdarzyła się żadna wpadka, ale ja wolę być zabezpieczona).
Kolejna rzecz, wymyśliłam że skoro nie mogę przemieszczać się samochodem, to trzeba radzić sobie inaczej. Nie będę przecież zawsze czekać, aż Mąż wróci z pracy i nas zawiezie. Także przeprosiłam się z autobusem. Dla Doroci to zawsze frajda, a dla mnie powrót do starych czasów. Nie jechałam busem chyba z jakieś osiem lat. Nie było to dla mnie przeżycie roku, ale cieszyłam się że dałam radę fizycznie i że się wyrobiłyśmy, bo Córcia moja ma na wszystko czas i niezależnie od tego czy mamy godzinę dwie czy pięć do wyjścia to i tak przed samym wyjściem coś jej się zawsze przypomni.
Następna rzecz albo rzeczy, wykonuję już wszystkie czynności w domu. Ostatnio umyłam nawet okna. Przepłaciłam wprawdzie kaszlem z krwią i różnymi twardymi tkankami, które wylatywały mi z opłucnej drażniąc tchawicę, ale nie zrobiłam sobie z tego za wiele. Odpoczęłam jeden dzień, nie chwytając się prawie żadnych zajęć (przy dziecku się nie da :) ) wyznaczyłam sobie lżejsze zadania i tyle.
Uczę się funkcjonować z mniejszymi dawkami plastra i morfiny - o połowę. Na razie skutki są takie, że co wieczór czuje się jakby brała mnie grypa. Fentanylu nie biorę już wcale i kodeiny też nie. Ból towarzysz mi każdego dnia, raz jest silniejszy innym razem mniej mi doskwiera. Nauczyłam się z nim żyć i kiedy zaczyna dominować sięgam po wcześniejszą dawkę morfiny. Najpierw postaram się zrezygnować z plastra, potem przyjdzie czas na morfinę i wówczas zobaczę czy ogólnodostępne leki przeciwbólowe są w stanie zniszczyć silny ból. Kontrolę w Onkologii mam w połowie października, wtedy też będę miała kolejną lampę na opłucną - moja Onkolog powiedziała, że "nie wystrzelała się do końca" i zostawiła sobie zapas naświetlań jednorazowych, by co dziesięć tygodni spotkać się ze mną i skierować mnie na jednorazowe naświetlanie. Niby przeciwbólowo, ale przede wszystkim, by dokopać komórkom rakowym które są jeszcze w środku. Przed tym oczywiście będzie badanie krwi.   

Jestem bardzo wdzięczna za wszystko co mogę, co mam, co dostaję - a dostaję naprawdę wiele. Waszą modlitwę w różnych zakątkach świata, Wasze wsparcie w każdej formie, Waszą obecność tą namacalną i duchową. Każdemu z Was - Tobie i Tobie i Tobie i  Tobie też - dziękuję z całego mojego serducha. Jeśli ja mogłabym Wam w jakikolwiek sposób pomóc, coś dla Was zrobić napiszcie do mnie - jeśli będę umiała zrobię wszystko co w mojej mocy. Dawanie i pomoc innym daje mi jeszcze więcej pozytywnych fluidów.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Słonecznie

Słonecznie i bajecznie, nie perfekcyjnie, ale kogo to obchodzi - mnie nie. 
Zabawnie i kolorowo, wręcz odjazdowo - nie idealnie, ale kogo to dotyka - mnie nie.
Śmiejemy się, czasem popłaczemy dla równowagi - jest normalnie - podoba mi się to.





czwartek, 18 sierpnia 2016

Jak w ulu

Dzień za dniem mija swoim leniwym rytmem. Zapach jesieni jest już bardzo wyczuwalny, poranki i wieczory są chłodne i wilgotne. Coraz częściej zaparzam sobie czarną herbatę z cytryną i miodem akacjowym. Udało mi się wrócić do książki, której jeszcze nie przeczytałam, z różnych powodów. Oprócz tego siedzę i myślę co ciekawego zaproponować mojemu dziecku. Jak wypełnić jej czas, by się rozwijało i spędzało więcej chwil z dziećmi i nie tylko. Każdego dnia staramy się, by nasze dziecko miało jakieś atrakcje. A to wyjazd do bawilandi, a to wyjazd do aqaparku, wizyty na przeróżnych placach zabaw, wypady do mini zoo, spacery po parku itd. Pogoda dopisuje i zachęca do wychodzenia z domu. więc trzeba korzystać. Poza tym strasznie się ucieszyliśmy, kiedy w końcu mowa naszej dziewczynki nabrała tempa  - opóźniony rozwój mowy trochę nas przygnębiał. Teraz mamy jeszcze jeden powód do dumy, bo w końcu odnosimy małe sukcesy nocnikowe. Każdego dnia mam milion powodów by wstawać z uśmiechem na twarzy i każdego wieczora mam tyle samo powodów, by z uśmiechem położyć się spać, ale... 

Niesamowite co hormony robią z człowiekiem. Zapomniałam już jak to jest być w trakcie menopauzy - w końcu minęło już ładnych dziesięć lat, kiedy wprowadzono mnie farmakologicznie w ten stan na dwa lata. Po kastracji jaka miała teraz miejsce, jestem jedną wielką tykającą bombą. Jakby stado pszczół we mnie siedziało. Staram się bardzo panować nad swoimi emocjami, ale bywa tak że po prostu rozkładam ręce i płaczę ukradkiem. Albo wrzeszczę do poduszki. Mam jakieś lęki i nie pamiętam kiedy ostatnio przespałam całą noc. Mam małe dziecko więc nie mogę być sfrustrowaną mamą, która ciągle się czegoś czepia. Ani żoną, która wiecznie ma jakieś pretensje. Rany jakie to trudne w tym stanie panować nad sobą. Można zwariować, ześwirować, najlepiej zamknąć się w czterech ścianach i nie wychodzić, by nic nie drażniło i nie wyprowadzało z równowagi. To jest jak wieczny PMS u kobiet albo nerwica natręctw, albo pogłębiająca się depresja. Jestem wyczerpana tym stanem, bo ciągle prowadzę ze sobą walkę, toczę  bój o normalne funkcjonowanie, ale przy Dorotce uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Dopiero gdy idzie spać pozwalam sobie na upuszczenie emocji, które we mnie siedzą, żeby nie dusić ich w sobie i nie karmić gada. Czasem trudno wytrzymać z samą sobą. Nienawidzę siebie takiej...

niedziela, 7 sierpnia 2016

Wypoczynek

Ten zastój na blogu głównie spowodowany jest brakiem zasięgu w miejscu gdzie wypoczywamy. Za to jest góralska muzyka, pyszne jedzenie, piękne widoki, śpiew ptaków, pełno zieleni i świeżego górskiego powietrza. Żyć nie umierać.
Jeśli chodzi o moje samopoczucie (dziękuję ;)) poprawiło się. Wystarczyło że ograniczyłam owoce do jednej sztuki dziennie i jem bardziej treściwe rzeczy i sensacje jelitowe ustały. Wchłaniam probiotyki i staram się dużo pić.
Siedzę sobie na werandzie, góralskie nuty na przemian z grającymi świerszczami wpadają mi do ucha. Co jakiś czas spoglądam na Dorotkę, która sobie smacznie śpi w wózku. Przede mną zieleń kołyszących się drzew, a jeszcze bliżej beszczelne muchy spijające resztki kawy z mojego kubka. Jest ich tu TROCHĘ bo po sąsiedzku mieszkają sobie konie. Obcowanie z naturą to coś co zawsze mnie uszczęśliwiało i uszczęśliwiać będzie i zauważyłam, że Córcia nasza też woli bawić się z mrówkami, ślimaczkami (po których za czorta nie można ot tak zmyć po nich śluzu z małych paluszków) niż chińskimi zabawkami. Choć i one są czasem potrzebne żeby pozbierać sobie szyszki albo niedojrzałe śliwki spadające do naszego podwórka. I wtedy jest zabawa w rzucanie śliwek przez szpary w płocie albo szyszek do miski z deszczówką. Jest też frajda ze spuszczania tych znalezisk z rynny, która służy za zjeżdżalnie. Ale szukanie koników polnych jest bardziej wciągające, dotykanie i podkładanie paluszków, by na nie weszły.
Jutro przejażdżka ciuchcią na karuzelach i kucykiem, który przewozi na swym grzbiecie małe dzieci.
Wczoraj zasypialiśmy przy piosenkach Bajmu. Beata i jej zespół koncertowali w amfiteatrze niedaleko nas. Dziś kołyszą nas do snu bluesowe rytmy...