„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

piątek, 1 maja 2015

Dlaczego? bo Morfeusz mnie zbajerował...

        Tak właśnie sterydy przestały działać, leki przeciwwymiotne też, a na dodatek zomikos wpędził mnie w stan przedgrypowy - skutki uboczne. Gdy tylko chciałam coś zrobić mój organizm się od razu buntował, a senność i ciągłe nudności nie zachęcały do aktywności. Przez pierwsze dwa dni od podania chemii czułam się naprawdę nieźle, nawet wychodziłam na trzygodzinne spacery i posiadówki do piaskownicy. Potem już nie było tak kolorowo. Spalam, jadłam, wymiotowałam, spalam, jadłam, wymiotowałam i tak przez kolejne dni. Nawet atosa nie pomagała, bo jak miała pomóc jak lądowała w kibelku z każdą treścią. Na szczęście doczekałam się takiego dnia jak dziś, moje samopoczucie poprawiło się z dnia na dzień. Spędziłam bardzo intensywny dzień z moimi ukochanymi. Najcudniejsze było spędzanie czasu na podłodze z Dorocią. Niestety przy naszych zabawach nie mogę się zapomnieć, bo muszę bacznie pilnować, żeby motylek w brzuchu nie dostał kopniaka (niechcący), albo port dożylny nie dostał z główki (też niechcący). Już kiedyś się tak zdarzyło i bolało jak cholera, dlatego uważam jeszcze bardziej, po której stronie ląduje główka mojej Niuni. (W innym poście wrócę do tego tematu - ograniczone relacje).
        A propos choroby i spędzania czasu. Następna dawka chemii czeka na mnie 8 maja, jeśli oczywiście wyniki morfologii będą w normie. Rozmawiałam w środę z panią Doktór, powiedziała że dostanę w tym dniu już pełną dawkę Nevalbiny. Ciekawa jestem jak mój organizm to udźwignie. Była też mowa o tym, że tą dodatkową chemię, którą chciałaby mi włączyć podaje się przez pięć dni, można też podawać ją w domu przyjmując każdego dnia tabletki przez wyznaczony okres. Byłoby fajnie, bo przede wszystkim byłabym w domu wśród Swoich, spałabym na swoim (śpię na materacu przeciwodleżynowym, ale już nie automatycznie pompowanym bo schudłam tak bardzo, że moje kości w udach i żebrach przeżywały katusze. Dostałam taki mięciutki, który dopasowuje się do moich gnatków). Niestety w szpitalu mam zawsze nieprzespane noce, nie tylko przez chrapiące współlokatorki, więc na samą myśl, że miałabym spędzić tydzień na materacu, który niemiłosiernie mnie uciska, robi mi się depresyjnie. Wygląda to tak, że ugnieciona przez noc jestem zmęczona w dzień do takiego stopnia, że zasypiam na siedząco na krześle z ramionami opartymi o łóżko. I za każdym razem kiedy wchodzą pielęgniarki muszę tłumaczyć, że nic mi nie jest i nie mogą mi pomóc niestety. Dlaczego nie wezmą materaca ze sobą? Bo nie chce szpitalnego syfu w domu, pomimo tego że wierzchnią część można odpiąć i wyprać w pralce. Druga opcja to po prostu przytyć, ale nie jest to właśnie takie proste. Weszłam wczoraj na wagę i niestety masa ciała poszła w dół, pomimo że jem normalnie wszystkie posiłki i nawet pomiędzy posiłkami głównymi coś sobie maszkiecę.
      Wracając do chemii, nie wiem jak przy wymiotach miałabym przyjmować chemię w tabletkach. A jeśli zwymiotuję taką tabletkę to co wtedy? No właśnie i czy taka chemia nie zdemoluje znowu  mojego żołądka? I najważniejsze czy chemia w tabletkach jest tak samo skuteczna jak ta podawana dożylnie?
       Wszystkiego dowiem się w trakcie kolejnej hospitalizacji w onkologii. Odpoczywajcie i cieszcie się każdą sekundą... Cieszę się że jesteście...