„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

piątek, 8 maja 2015

Dlaczego? bo szczęśliwie padłam na twarz...

       Jestem zauroczona rzepakiem, który kwitnie przy drodze jaką pokonujemy jadąc na chemie. Jest tak żółty, że aż neonowy. Nie tylko rzepak sprawił,  że milczałam dziś prawie całą drogę do Gliwic. Drzewa i ich liście młodziudkie, zielone pełne ochoty do życia - jak ja, może nie jestem już młodziutka, ale ochotę do życia mam jak zawsze ogromną.
      Trafiliśmy do instytutu na 7:00, podzieliliśmy się jak zawsze na dwie kolejki.
Zachwycona podeszłam do okienka, zarejestrowałam i pełna nadziei, że jest piątek i tak mało ludzi przy rejestracji udałam się do mojego Bohatera. No ale tu już nie było tak pięknie, każda osoba dochodząca do kolejki mówiła to samo "jak tyle lat się tu leczę, tak nigdy nie było tu takiej kolejki". Gdy doszłam do Tomka, spojrzałam na niego i parsknęłam śmiechem - taki był mój komentatarz na to co zastaliśmy przed punktem pobierania krwi. Po dwóch godzinach byliśmy już na szóstym piętrze, czekając przed świetlicą, a przed punktem kolejka w ogóle nie zmniejszała swojej długości...
   Po kolejnej godzinie, obudziła mnie pani Doktór uśmiechając się do nas "no i jak tam, dzień dobry? Chodźmy się zbadać".  Morfologia wyszła lepiej niż ostatnio, więc cieszyłam się jak dziecko. Po badaniu i wysłuchaniu pani Doktór wróciłyśmy do mojego męża i tu spotkała mnie niespodzianka. "Wszystko jest w porządku, zaraz rozpiszę chemię i wypuszczam żonę do domu". Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
      Po kolejnych czterdziestu minutach poprosili mnie do podłączenia. Tym razem zlecenie było w komplecie. Dostałam sterydy, potem zleciała kroplówka z płynem przeciwwymiotnym, a potem nevalbina. Po wszystkim przesiedliśmy się do świetlicy, by cierpliwie poczekać na wypis. Podałam sobie morfinę, bo ból zaczynał być już nieznośny, a potem usnęłam. Po tak zwanej szychcie wróciliśmy do domu.
Byłam tak padnięta że po powrocie, zjadłam tylko obiad i położyłam się spać. Ku mojemu zdziwieniu wstałam po czterech godzinach, Dorotka leżała już w łóżeczku gotowa oddać się w ręce Morfeusza, a Tomek szykował się do biegów.


Za tydzień kolejne pół dawki II cyklu, a za trzy tygodnie hospitalizacja (od 2 do 7 dni) i wtedy badania diagnostyczne, ocena stanu nowotworu i decyzja o dodatkowej chemii). Także takie zmiany.

A teraz życzę spokojnej nocy... Dziękuję.