Po oddaniu krwi podjechaliśmy na szóste piętro czekać na wyniki i tym samym na spotkanie z lekarzem. Okazało się po czasie, że znów mam przyjemność spotkać się z prowadzącą mnie ostatnio Panią Doktór. Zbadała mnie, przepytała jak minął tydzień i poinformowała, że wyniki morfologii wyszły w porządku i możemy podać kolejną część I cyklu (no właśnie nie II cykl tylko druga połowa I-wszego, bo nie chcieli by mnie ta chemia zawaliła z nóg jak poprzednia). W środę mam dzwonić i dowiedzieć się jak wyszły wyniki hormonalne, będą debatować nad włączeniem kastracji w trakcie chemii, a raczej w przerwie między wlewami. I strasznie mnie to cieszy, bo damy popalić temu "hormonozależnemu" i odetniemy go od pokarmu.
Dowiedziałam się też, że za dwa tygodnie będę już hospitalizowana dłużej, po to by wprowadzić dodatkową chemię - fluouracel 5. Dokopiemy mu tak, że nie będzie miał szans na kolejną progresję (przy ostatnim RTG płuc okazało się, że zmiana notworowa wzrosła z 13cm do 15cm) dlatego tak bardzo chcemy mu dokopać.
Chemia, którą teraz dostaję jest o tyle wygodna, że podawana jest do 10 minut - tyle trwa wlew. Jest malutką skoncentrowaną cieczą. Najśmieszniejsze jest to, że od przyjazdu i pobrania krwi do podania tej cieczy i odebrania wypisu czeka się sześć godzin.
Tym razem zauważyłam, że Pani Doktór przepisała tylko chemię, nie podając pielęgniarkom zlecenia na lek przeciwwymiotny i sterydy, które mnie chroniły i poprzednim razem dzięki nim nie miałam tych nieporządanych powikłań. Gdy tylko się zorientowałam przeprosiłam pielęgniarkę i podreptałam najszybciej jak mi oddech na to pozwalał, do pokoju lekarskiego i poprosiłam o te brakujące zlecenia, tłumacząc, że dzięki nim będę mogła w kolejnych dniach "normalnie" funkcjonować. Udało się. Choć myślałam, że te trzy zlecenia to już zawsze nierozerwalnie się wypisuje, ale widocznie nie i o te dwa "rarytasy" trzeba się ubiegać jak się nie przeoczy. Wszystko dopilnowałam i dostałam, także szczęśliwa wróciłam do domu.
Dzisiaj spędziłam cudownie rodzinny dzień, pierwszy taki aktywny od początku choroby...
Bardzo dziękuję wszystkim za ciepłe słowa - DZIĘKUJĘ WAM MOI MILI ZA WSPARCIE!!!