Za to miesiące styczeń i luty były pełne skrajnych emocji. W pierwszym tygodniu stycznia dowiedziałam się, że mam przerzuty do kości, a konkretnie do trzonu mostka. Miałam, też w tym okresie zakładany port dożylnym

http://www.onkonet.pl/dp_port_dozylny.php
http://www.alivia.org.pl/port-dlugoterminowy-dostep-dozylny/
tylko w znieczuleniu miejscowym, jak to chirurg powiedział każdy organizm jest inny i żyły u każdego są inaczej usadowione. Ze mną nie było łatwo. Po 45 minutach dotykania moich nerwów wewnątrz klatki (co sprawiało, że jęczałam z bólu - to nie jest zabieg bezbolesny - wszytko czuć po nerwach), lekarz chciał zrezygnować, bo nie dawał rady znaleźć grubej żyły, ale dzięki młodej stażystce, której posłuchał (a na końcu podziękował) udało się pomyślnie założyć port i zakończyć zabieg.
Zadowolona, po tygodniu wstawiłam się na onkologię , by zgodnie z ustaleniami otrzymać pierwszą chemię. Niestety lekarka sprowadziła mnie na ziemię, wylewając swoje żale odnośnie nowego systemu dot. zielonych kart, które wprowadził w życie minister zdrowia (specjalnie z małych liter z braku szacunku). Dostało mi się również za to, że jestem jej dwusetną pacjentką i czy mam świadomość tego, że rozsiewu się nie da wyleczyć a leczenie jest paliatywne i nie wie na ile przedłuży mi życie. Usłyszałam też, że obydwoje z mężem źle umyliśmy uszy, bo ona żadnej cisplatyny mi nie poda i nigdy chemii się nie podaje w cotygodniowych odstępach. Kiedy uświadomiłam ją, że te ustalenia były dokonywane na konsylium na którym ona też była obecna, powiedziała tylko, że może podpisała kartę konsultacyjną, ale to jest nie ważne. Kazała mi zrobić dwa zupełnie nic nie wnoszące badania, bo PET (sprawdzian) był robiony miesiąc temu i dał najbardziej wiarygodny obraz rozsiewu raka, poza nim każde badanie jest kartkówką. Przestawiła mi też termin i kazała przyjść za dwa dni, bo musi zwołać ponownie konsylium już beze mnie, by ustalić nowy plan leczenia chemią. Oczywiście nie byłam jej dłużna powiedziałam jak nieetycznie i nieprofesjonalnie się zachowuje i wyszłam. W dniu podania pierwszej chemii obiecalam sobie, że ta kobieta prowadzi mnie ostatni raz i zrobię wsztstko , by przydzielili mi inną lekarkę/lekarza przy kolejnym cyklu. Po powrocie do domu miałam siłę, by na drugi dzień napisać odpowiedniego maila do pani Docent.


odbytu, oczu, nosa, aż do krwotoku z dróg rodnych i krwiomoczu. Wisienką na torcie były przenikające prądy, porównywalne do tych, które czujemy uderzając się w to felerne miejsce w łokciu. Nazywa się to neuropatia obwodowa. Te odrętwienia koniuszków palców mam do tej pory. Przez tą neuropatię nie mogłam niczego utrzymać w dłoniach. Przez pierwszy tydzień nie umiałam sama dojść do wc, a o kąpieli nie było mowy. Faszerowałam się tabletkami i proszkami przeciwbólowymi w końskich dawkach. Wypadły mi po tygodniu włosy, więc ile tylko zdołałam uratowałam i wysłałam do fundacji, dla akcji "Daj włos"

