„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

środa, 14 marca 2012

Szarość myśli, że ma mnie w garści...

Tak, był to czas dość przygnębiający, ale nie dałam złapać się w szczypce. Po czterech dniach zaciśniętych pięści, mogę wreszcie rozprostować palce. Nudności postanowiły zawrzeć ze mną umowę, umawiając się na kompromis - mają swoje pięć minut tylko o poranku. Poza tym moje złe samopoczucie postanowiło ulotnić się na dwa tygodnie urlopu. I dobrze, krzyż mu na drogę i granat bez zawleczki w kapsę...
Za moim oknem wszystko zraża do siebie szarością. Szare niebo, szare ulice, szare domy. Jedyne co się dobrze prezentuje na tym szarym tle to żółty tynk mojego balkonu, więc postanawiam przestać dołować się aurą za oknem, patrząc w przeciwnym kierunku. Sama sobie ubarwię mój świat :) Słoneczne tulipany ciągle mi towarzyszą i kokietują na przemian z innymi - dzięki Danielowi. Kotki ciągle za mną chodzą, tam gdzie ja tam one. Nie odstępują mnie na krok. Na kolanach, między nogami, na ramieniu, za laptopem, na piersiach, przy szyi, za głową...kleją się jakbym miała na drugie kocia miętka :)



Mogę w końcu gotować i delektować się różnymi smakami, bo krtań już mniej mi dokucza i przy mówieniu i przy przełykaniu. A jak się nie zapomnę i nie zjem zbyt dużej porcji, to nawet żołądek mnie nie boli. Reszta dolegliwości to teraz pryszcz. Znaleźliśmy i wypróbowaliśmy fajny przepis na pyszną musakę:

http://poradnikdomowy.pl/poradnikdomowy/1,116271,2906477.html

Wróciłam do filcowania. Zbliżają się święta, więc pomyślałam, że zrobię parę fajnych pisanek. Wróciłam też do czytania i oglądania filmów. Polecam polski dramat psychologiczny pt.: Trzy minuty. 21:37 - bardzo dobre kino z przepiękną muzyką Przemysława Gintrowskiego.

Żona Włóczykija
Jeż Jerzyk - rękodzieło Tomka :)
Postanowiłam też zadzwonić do zusu i zgłębić wiedzę o procedurach dotyczących wypłacania zasiłków. Raz wysyłają po trzech dniach od zakończenia danego zwolnienia innym razem po trzech tygodniach. Pani próbowała mi to wytłumaczyć, mówiąc coś o poczcie i zmieszczeniu się tym samym w ich terminach, ale chyba chemia zabija też istotę szarą w moim mózgu, bo nie wiele z tego zrozumiałam. Nie byłabym taka niecierpliwa, gdyby nie fakt, że oprócz spodziewanych wydatków takich jak OC czy wymiana butli gazowej, doszły te niespodziewane. W prawym przednim kole zaczęło coś wibrować przy skręcie w lewo i chyba mam coś z chłodnicą albo jej przewodami. Nie znam się widzę tylko że wskazówka temperatury silnika raz się podnosi a potem gwałtownie spada. Powinna przy nagrzanym samochodzie stać na sztorc, a nie ćwiczyć pompki...
A propos auta, przy segregowaniu zdjęć natknęłam się na moje cacuszko, którym sama z dumą jeździłam na każdą chemię, aż do końca leczenia czyli do ostatniej radioterapii. Mój trabant i ja przyciągaliśmy wiele gapiów. Jedni wyprzedzając nas, uśmiechali się szerokim bananem pokazując kciuk "OK" w naszą stronę, inni trąbili na znak uznania kiwając głową też wyciągając kciuk "TAK TRZYMAĆ". Do tej pory jak to wspominam to suszą mi się zęby :) Byli też tacy co brali mnie za wariatkę, dziwoląga, odmieńca. I to mi się najbardziej podobało - ta inność. Wracając z każdej chemii (od maja do września), stawałam na Karbiu w McDonaldzie na lody z sosem karmelowym. Piękna pogoda, szyby otwarte muzyka w głośnikach, ja i mój lód mmmmmmmm.

miał sztuczną trawę zamiast wycieraczek i grube czarne pasy, które wysprayowałam jak fachowy lakiernik w ciągu sześciu godzin, po bokach i dwa od przedniej klapy przez dach do bagażnika 
Gdy tylko słońce postanowi mnie zaprosić na spacer, poszukam więcej oznak wiosny. Na razie przyglądałam się zalotom łabędzi i uśmiechałam do każdej gałęzi, która urodziła niedawno bazie.