„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

piątek, 9 marca 2012

Chemioterapia Onkologiczna II - cykl III

Dzisiejszy, tak wczesny poranek różni się tym, że do mojej sypialni przedziera się duża ilość światła, czuć zmiany w przyrodzie. Udało mi się przespać tylko pięć godzin, ale mimo to wstaję bez żadnych problemów.
Przy okienku rejestruję się o 8:00, po czym idziemy do punktu pobierania krwi. Nikogo przede mną nie ma, więc siadam na fotelik i odsuwam rękaw mówiąc siostrze "Dzień Dobry". Siostra odpowiada i po wyciągnięciu narzędzi patrzy na żyły głaszcząc tą co wszystkie siostry. Myślę sobie "do cholery coście się uparły na tą jedną". Mówię jej zanim postanowi się do niej wkłuć, że tą żyłę sobie oszczędzimy, bo już ostatnio był problem. Ona patrzy na mnie i stwierdza, że dużego wyboru w tych żyłach to ona nie ma. Myślałam, że parsknę śmiechem, chyba zauważyła moją minę i powiedziała "Pani nie powinna tak oszczędzać tej prawej ręki, z niej można pobierać krew, tylko nie można robić żadnych wlewów...inne panie tak robią". "Przepraszam, ale to jest moja ręka a nie innych pań, więc zapomnijmy o niej w tej chwili". Prawa ręka to ostateczność, mają jeszcze żyły w dłoni, nadgarstku, nogach i innych częściach ciała, ja widziałam jakie dłonie mają kobiety po usunięciu węzłów, wiec nie ma dyskusji. Suma sumarum w tym pobieraniu uczestniczą dwie siostry, jedna się wkłuwa i naciska na żyłę, a druga ściska próbówkę, do której krew dociera przez gumowy wężyk. Po siedmiu minutach cel zostaje osiągnięty.
Schodzimy do bufetu na śniadanie. Tomek czeka w kolejce po herbatkę z cytryną, a ja uciskam miejsce wkłucia. Po paru minutach podchodzi do mnie kobitka pytając, czy nie mogłybyśmy zamienić się stolikami, musi pokazać jakieś ważne zdjęcia, a za chwilę padnie jej bateria w laptopie. Rzeczywiście za moimi plecami był kontakt, ale był też przy wolnym stoliku na środku sali, więc mówię jej, że tam też może sobie usiąść, ale nie skorzystała z propozycji bo jak mi powiedziała zdjęcia były poufne i lepiej jakby inni nie zaglądali do jej laptopa. "No dobrze, w takim razie musi pani poczekać, bo sama nie dam rady się przenieść". Odeszła do swojego stolika nie proponując mi pomocy. Podchodzi do niej facet, siada i próbuje wydusić z baterii jeszcze trochę energii, ale chyba mu się nie udaje. Tomek przynosi herbaty, a ja mu mówię żebyśmy usiedli przy innym stoliku, bo tamci potrzebują kontaktu. Przenieśliśmy wszystko, więc podchodzę do niej i mówię, że stolik jest wolny. Patrzy na mnie i mówi dziękuje, po czym zwraca się do faceta "Panie doktorze przejdźmy tam". My zajmujemy się sobą, jemy pijemy i rozmawiamy, tak mija godzina.
Powoli zbieramy się pod gabinet lekarski. Siadamy, nakładamy słuchawki i cierpliwie czekamy. Mija godzina, mija kolejna... Pani "płacząca", która też czekała w poczekalni wychodzi z gabinetu siada i zaczyna mówić do pacjentki obok, że ma złe wyniki...i znów płacze. Robi to dość głośno, więc skupia na sobie uwagę większości pacjentów. Ja współczuję jej bardzo, bo wiem że nie podadzą jej przez to chemii, a czekanie jest torturą, ale odwracam głowę i skupiam swój wzrok na ludziach, którzy siedzą naprzeciwko nas. Siedzi przede mną pani, która chowa łysą głowę pod czapka, rozbiera chustę, by odsłonić kark i ściąga płaszcz. Jest sino-blada. Jej mąż, siedzi obok i wczytuje się w "Chwilę dla Ciebie". Po chwili widzę jak ciało tej pani pochyla się na bok a oczy zaczynają uciekać w górę, ale nie mijają dwie sekundy jak znów siedzi normalnie. Ściągam słuchawki i czuję, że dzieje się z nią coś niedobrego. Patrzy na mnie, choć bardziej przeze mnie, pochylam się do niej łapię za rękę i pytam "Źle się Pani czuje, prawda?", "Tak" odpowiada, więc zwracam się do jej męża "Proszę Pana niech pan teraz skupi uwagę na żonie, bo Panu odpływa". Mąż zdziwiony, odrzuca gazetę i mówi do żony "Ciśnienie ci spadło, chcesz się przejść, jest ci nie dobrze, choć pójdziesz opłukać twarz..." W tym samym czasie woła ich siostra. Mąż mówi siostrze o słabej żonie, która natychmiast zostaje wysłana na ekg serca.
Mija kolejna godzina. Z gabinetu wychodzi pani doktór, mówiąc nam, że musi udać się na konsultacje z innymi lekarzami w sprawie pani "płaczącej". W poczekalni wrze, Tomek idzie po coś słodkiego a ja nadal wsłuchuję się w mp3, widząc jak pacjenci wstają i robią krąg dyskusyjny. Czuję jak jedna z pań mi się przygląda. Podchodzi do mnie i mówi do reszty "Patrzę na chustkę tej dziewczyny, jak się ją zakłada, gdzie ją można kupić?". Ściągam słuchawki i widzę jak kółeczko mnie otacza, czuję się jakbym miała za chwilę poprowadzić szkolenie. Ściągam chustę z głowy i odpowiadam na pytania "Chusta nazywa się buff, jest dostępna w każdym sklepie górskim, turystycznym, sportowym i w internecie. Szmatka jest z dobrego, oddychającego materiału, dostępna w różnych kolorach, dla dzieci, dla kobiet, dla mężczyzn. Wygodna i ma różne zastosowanie, czapka, kominiarka, chusta na głowę, na szyję, ciepła w zimę i chroniąca głowę i kark w upalne lato". Po tym krótkim wykładzie, demonstruję jak ja zakładam tą chustę na głowę, w tym samym czasie przychodzi Tomek i pyta "Co się dzieje?", więc mu mówię że nic specjalnego, państwo byli ciekawi co noszę na głowie. Tak sprawiłam, że czas minął dość fajnie, bo właśnie doktór wróciła do gabinetu. Wchodzą po kolei następni pacjenci, my nadal czekamy. Wstaję i chodzę po korytarzu.
Mija kolejna godzina. Wchodzę przedostatnia. Siadam, wyciągam kartę wizyt i rozmawiam z panią doktór, która jak widzę sama nosi perukę. Jest młoda i bardzo miła. Podczas badania okazuje się być na drugim miejscu w moim rankingu najdelikatniejszych lekarzy. Kiedy wracam ubrana na swoje miejsce, prowadzimy bardzo szczegółową rozmowę odnośnie dolegliwości i leków które mają mi pomagać. Rozmawiamy też o mojej menstruacji, która miała zaniknąć, lecz nie zanikła tylko trwała bite siedem dni i była tak obfita jakby przecięto mi tętnice. "Bardzo proszę, by jak najszybciej udała się pani do ginekologa na usg". Mówię też o tym udarowym, nieznośnym bólu głowy za oczodołem. "W takim razie należałoby iść do okulisty zbadać ciśnienie w oku i siatkówkę oka".  Po wszystkich zaleceniach, dostaję skierowanie na chemię - cykl VI, który będzie podawany na szóstym piętrze. Otrzymuję też inne papierki w tym receptę na syrop przeciw zaparciom. Dziękuję i wychodzę. Załatwiam wszystko u sióstr i wchodzę do sali zasiadając na "swoim" fotelu. Z początku tego wlewu czuję się dobrze, potem coś mnie bierze, ale ustępuje. Siostry są bardzo miłe, a pacjentka, z którą zostałyśmy same zajęta jest swoją gazetą. Znów mnie coś bierze, na szczęście to już koniec, wychodzę po ponad dwóch godzinach i kieruję się do wyjścia z zaciśniętą raną. Tomek pyta czy wszystko dobrze, bo mam jakieś czerwone oczy. Nie, nie jest dobrze, oddaje mu cole i pędzę do toalety mijając dwie sprzątaczki. Po tym jak oddałam koncert w kibelku, zwracając treść śniadania, wychodzę wycierając łzy chusteczką. Panie sprzątaczki patrzą na mnie z politowaniem, na szczęście oprócz nich nikogo już nie było w poczekalni. Tomek siedział po drugiej stronie korytarza i też słyszał jak moje flaki chciały wyjść na światło dzienne. Wracamy do domu. Na parkingu w samochodzie siedzę i nie zdaję sobie sprawy, że czeka mnie przecudna niespodzianka. Mój bohater wyciąga z bagażnika i wręcza mi ponad dwa tuziny żółtych tulipanów. "Ty masz swoje osobne święto - to twój półmetek". Jedziemy, a ja uśmiecham się do tulipanów, które czarują mnie swoim słonecznym kolorem.
W domu padam jak kawka. Jest mi niedobrze i słabo. Leżę z moim bukietem na łóżku i próbuję się pozbierać, a kiedy mi się to udaje przebieram się i ląduję pod pierzyną. Razem z kotami zasypiamy. Po godzinie pobudka na zupę, potem znów sen i znów pobudka tym razem o 20:00 budzą mnie nudności. Idę do toalety i szarpie mną tak mocno aż krtań zaczyna mnie szczypać, po oddaniu treści pokarmowej czuję jak drętwieją mi kończyny, ledwo trzymam się ściany. Nie daję rady...padam. Leżę na panelach i czuję jak oczy za chwilę wylecą mi z orbit, jak nie potrafię przez krtań wydusić ani słowa, a mój brzuch, jak piłka nożna skopany, boli niemiłosiernie. Zaczynam płakać resztkami sił, podchodzi Tomek i prosi żebym spróbowała wstać bo leże na zimnej podłodze. Kochany jakbym umiała to bym nie ryczała - pomyślałam. On też nie wie co mi jest, bo nie potrafię wydusić ani słowa. To jakiś koszmar, tak to ten chujowy czas do którego się przygotowywałam... Tomek podnosi mnie z ziemi i zanosi do łóżka. Już nie płaczę tylko leżę i myślę, że to dopiero początek maltretowania mojego organizmu, poświęcam się jak tylko mogę, bo zdaję sobie sprawę o jak cenną rzecz przyszło mi walczyć. Zasypiam po trzech godzinach...