Na dzisiejszy dzień przygotowałam serię pytań, spałam zaledwie parę godzin. Jadąc do Instytutu staramy się z Tomkiem żartować i nie poddawać lękowi. Choć w moim brzuchu dzieją się różne rzeczy a żołądek zaciska się jak kleszcze jestem opanowana i uśmiechnięta. "Będzie jak będzie, nie damy się zwariować...".
Zarejestrowałam się już wcześniej - telefonicznie, weszłam do rejestracji aby pokazać kartę, że jestem ubezpieczona, po czym udajemy się do opatrunkowego gdzie jestem pierwsza. "Pani Agatko znów mamy strzykawkę limfy, także jak tylko poczuje Pani, że płynu jest w nadmiarze to proszę przyjechać". Dziękuje i wychodzę, teraz od razu udajemy się pod gabinet lekarski. W całej onkologii była dzisiaj garstka pacjentów, siedzimy i czekamy. Widzę jak idzie siostra i po chwili patrzy na mnie, mówiąc że moje nazwisko zostało już dwa razy wywoływane. Wchodzi do gabinetu i uśmiechnięta mówi "Czekamy na panią doktór". I rzeczywiście Pani doktór wchodzi do gabinetu, ale to nie jest "moja" doktór, która prowadzi mnie od ponad pięciu lat tylko inna, którą widziałam parę razy będąc w poczekalni.
Po tym jak mężczyzna, który czekał przede mną, wychodzi z gabinetu wchodzę ja. "Dzień dobry, pani Agato zapoznałam się bardzo szczegółowo z pani kartoteką od 2006 roku, i jestem zdumiona, że moja koleżanka zastosowała taki rodzaj leczenia. Ja mam inne stanowisko w tej sprawie, jest pani bardzo młodą osobą i powinno się pani przedłużyć życie a nie w ten sposób ryzykować. Przedstawiłam swoje zdanie Pani Doktór T., w związku z tym przyjedzie pani jutro na Zespół Narządowy Sutka, ponieważ debata z lekarzami jest bardzo burzliwa i w pani obecności musimy to rozstrzygnąć. Bardzo proszę się rozebrać do badania.... No bardzo pięknie jest to zrobione, naprawdę bardzo dobra robota, ale to nie zmienia faktu, że powinno się w pani sytuacji zastosować radykalne leczenie. Proszę się ubrać i usiąść". W mojej głowie zrobił się mętlik, ubrałam się i usiadłam po czym zadałam jedno z najważniejszych dla mnie pytań "Czy moja doktór będzie nadal prowadzić mój przypadek?". Usłyszałam "Owszem, dlatego też proszę by pani przyjechała jutro, bo nie będę niczego planować sama jeśli Doktór T. ma inne zamiary wobec pani". Korzystając z sekundy ciszy zadaję kolejne pytanie "Pani Doktór, dlaczego zdania pani i Doktór T, są tak skrajne?". "Pani Agato, to są pani wyniki histopatologiczne, proszę spojrzeć guz wcale nie był taki mały (1,1cm x 0,5cm x 0,4cm). Fakt faktem, na marginesach nie stwierdzono nowotworu, ale co z tego że wycieli pani fragment gruczołu piersiowego (5,5cm x 4cm x 2cm) z płacikiem skóry, jak głębokość marginesu przy klatce piersiowej to tylko 0,3cm". "Pani doktór a co z samym guzem? Co to znaczy "utkanie raka dobrze zachowane, ogniskowo widoczna martwica", bardzo proszę mi to wytłumaczyć to nowe zachorowanie czy stare?". "Pani Agato, gdybym to ja panią prowadziła, byłaby pani po amputacji z przygotowanym terminem na chemioterapię. W pani przypadku radioterapia jest bezsensu i hormonoterapia również, bo miesiączkuje pani regularnie. Przez trzy lata wprowadzono pani farmakologiczną kastrację, bo hormonoterapia nie spełnia swojej funkcji przy miesiączkowaniu. Trzeba by było zastosować kastracje chirurgiczną, by całe leczenie miało sens. Pani jest młoda jeszcze raz powtarzam, powinno się zastosować amputację piersi - tak jak stosuje się to przy wznowie. Wiem że brzmi to brutalnie, ale Pani Agato tu jest walka o pani życie, którym powinna się pani cieszyć jeszcze przez wiele lat. Proszę to są wyniki dla pani i karta konsultacyjna. Widzimy się jutro". Siedzę jeszcze przez pięć sekund, po czym zbieram się i wychodzę, mówiąc grzecznie "Do widzenia". Tomek patrzy na mnie i widzi, że jestem buraczkowa. Przechodzimy do oszklonej, nowej części instytutu, żeby sobie usiąść. Opowiadam Tomkowi słowo w słowo moją konsultację... "Agata ty za chwilę zaczniesz tutaj przychodzić jak do baru na piwo. Czy oni są niepoważni, przecież to jest podważanie czyjegoś autorytetu, zaufaliśmy jednej lekarce, a teraz druga próbuje wchodzić w jej kompetencje, o co tutaj chodzi? Przecież ty nie jesteś jakąś żywą marionetką, którą jak im się pierdnie będą ciąć jak chcą. Agata nic z tego nie rozumiem, ale przyjedziemy tu jutro i mam nadzieję, że w końcu czegoś się dowiemy, bo w przeciwnym razie sam tam wejdę i wtedy mnie posłuchają...". Tomek mocno mnie przytula i mówi "Jak chce ci się płakać to płacz...". Huczy mi w głowie i znowu się zdenerwowałam...
Jedziemy do domu, a w mojej głowie myśli sięgają stycznia zeszłego roku, bo dokładnie rok temu moja doktór poinformowała mnie, że w sierpniu skończymy leczenie, gdyż wszystko jest w porządku. Pamiętam jak zapytałam ją wtedy ile trzeba poczekać, by organizm doszedł do normalności po tej hormonoterapii i wtedy padła ta magiczna data "Pani Agatko już w styczniu będą się mogli państwo starać o potomka". Pamiętam, że wchodząc do auta nie umiałam powstrzymać emocji, piszczałam ze szczęścia i śmiałam się sama do siebie jadąc przez całą drogę do domu. Kiedy odebrałam w maju wyniki histopatologiczne z biopsji cienkoigłowej, uniosłam się na lekarza, że właśnie każe mi deptać marzenia. Ale kiedy odebrałam wyniki we wrześniu z biopsji gruboigłowej, na których było napisane czarno na białym, że rak powrócił, to podjeliśmy z Tomkiem decyzję o adopcji. Teraz wracając do domu jesteśmy pewni, że pomimo wszystko będziemy walczyć o to, by w naszym domu zagościła mała istotka, której przekazywać będziemy różne wartości i pokazywać, że świat naprawdę jest piękny, a życie warte walki...
Przez cztery miesiące w mojej głowie, jak echo brzmiała "amputacja", teraz na przemiennie brzmi z "kastracją"... do jutra.