„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

czwartek, 26 stycznia 2012

Chemioterapia Onkologiczna II - cykl I

Wstaje o 6 rano i jednocześnie po nocnej zmianie wchodzi do domu Tomek. Po niedługim czasie jesteśmy gotowi do wyjazdu i trafiamy pod rejestrację na godzinę 8. Pokierowano nas na drugie piętro do najnowszej części Instytutu. Po godzinie stania i czekania, przychodzi pani doktór. Pierwsze wchodzą tak zwane "tygodniówki" najpierw po skierowanie, ewentualnie recepty i kierują się do kolejnego pomieszczenia po swoją truciznę. Choć jak usłyszałam w poczekalni, pewien pan bardzo fajnie nazwał to co dla nas przygotowują "...no skierowanie mam teraz będą szykować "obiadek", szkoda tylko że mięsa do tego nie dodają". Po pacjentach, którzy mają tygodniowy cykl przyjmowania chemii, siostra woła kolejnych pacjentów. Ja w międzyczasie otrzymuję kartkę, zadrukowaną informacjami o skutkach ubocznych i innych ciekawych rzeczach, którą muszę przeczytać i podpisać, że się zgadzam. Podpisuje bez czytania. I po chwili wychodzi siostra wypowiadając moje nazwisko, jestem zaskoczona, że właśnie mnie prosi do gabinetu tak szybko ponieważ ze mną czekali pacjenci, którzy przyszli dużo dużo wcześniej niż my. W gabinecie lekarskim zostałam zważona, zmierzona, po to by mogli ustalić dawki poszczególnych składników tej mikstury. Pani doktór patrzy w moją historię choroby i pyta "O rany dlaczego nie wyraziła Pani zgody na amputację?''. Jest bardzo miła, młoda i spokojna....i naprawdę ładna :). Odpowiadam jej o możliwościach jakie mieli chirurdzy, mając moją zgodę podpisaną w czterech miejscach, ale widocznie nie było konieczności, więc chcę zaryzykować i skorzystać z alternatywy. Pani doktór wysłuchała mnie z dużą uwagą, po czym zwróciła się do jednej z sióstr by przygotowała różne dokumenty niezbędne do dalszego leczenie, w tym receptę na  środek hamujący nudności i wymioty oraz wniosek na perukę "...gdyby się jednak pani rozmyśliła, bo widzę że jest pani upartą kobietą z zasadami :)...dobrze proszę przejść do tamtego pomieszczenia i się rozebrać - zbadam panią". Pani doktór, okazuje się być najdelikatniejszym lekarzem ze wszystkich, jakich znam. "Tu ma pani mały węzełek, ale proszę się nie martwić ja mam taki sam, jest nieszkodliwy...wie pani, że teraz onkolodzy będę mieli jeszcze większą czujność na pani osobę, muszą bo to ogromne ryzyko, rak znów może powrócić w rejonie blizny...Teraz panią osłucham... ale mocno bije, Pani się denerwuje, wiem ale jest pani bardzo dzielna...Można się ubrać, czekam na panią przy biurku. O skutkach ubocznych nie będę chyba się wypowiadać, bo niestety już pani tego doświadczyła, ale gdyby miała pani jakieś pytania to ja chętnie pomogę". Wraca ubrana na miejsce i nagle słyszę "Jaką ma pani świetną koszulkę, też bym taką chciała. Nosiłabym ją przez całe wakacje". "Pani doktór, nie ma problemu następnym razem pani przywiozę taką samą".
"Ale wie pani tutaj nas rzucają z pietra na piętro, z gabinetu do gabinetu, jest przypływ "młodych lekarzy" więc nie wiem czy się zobaczymy...wiecie co usłyszałam od jednego lekarza, że się za bardzo pieszczę z pacjentami, a ja chcę po prostu choć w małym procencie zrozumieć z czym oni się muszą zmagać, staram się jak mogę i lubię to". "Pani doktór jakby chociaż połowa ludzi po waszej stronie była taka jak Pani, to pacjentom naprawdę byłoby o wiele lżej, bo oni jak widzą biały kitel to truchleją. Niech Pani nie zmienia swojego podejścia do nas, bo za mało jest w tym kraju empatii". "Pani Agatko wszystkiego dobrego i mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, trzymam za panią kciuki - powodzenia". Kobieta anioł z tej lekarki, dała mi mega zastrzyk pozytywnej energii.
Wychodzę z gabinetu i kieruję się do okienka, w którym oddaje się skierowanie na chemię, małą kartkę kazano mi oddać, a większą odłożyć za drzwiami na specjalnym stoliku i zaczekać, aż zawoła siostra. Po piętnastu minutach otwierają się drzwi i siostra zbierając wszystkie duże kartki zaprasza nas, pacjentów do środka. W tym nowym miejscu ta sala wygląda trochę inaczej niż wtedy. Jest więcej foteli i krzeseł. Staję i pytam gdzie można usiąść, siostra pyta mnie w którą rękę można wlewać, odpowiadam że tylko w lewą.
(Kiedy robiono mi drugą operację w onkologii - w 2006 - miałam poszerzane marginesy, bo okazało się, że są nacieki nowotworowe na marginesach wyciętego guza, równocześnie usunięto mi przez prawą pachę trzynaście węzłów chłonnych i tym samym pozbyto mnie układu limfatycznego w prawej ręce, w dwóch były już przerzuty raka. Chłonka (limfa inaczej) rozlewała się pierwszymi możliwymi ujściami, nie mając już swoich wyznaczonych, naturalnych tras. Po operacji nie czułam jej przez trzy dni, nie potrafiłam udźwignąć nawet pół kilograma, ale w końcu dotarło do mnie, że im szybciej się pozbieram tym wcześniej zacznę znów jej używać. I tak po bolesnych ćwiczeniach i systematycznym automasażu, moja ręka doszła do siebie po trzech miesiącach. Do tej pory nie wolno mi dźwigać ciężkich rzeczy, ani robić czynności wymagających dłuższego unoszenia rąk, nie mogę mierzyć ciśnienia i pobierać krwi z prawej ręki. Muszę ciągle robić automasaże, gdybym tylko przestała miałabym rękę jak worek z wodą, tak jak niektóre pacjentki, które widziałam w poczekalniach. Dlatego wysiłek, samodyscyplina i niektóre wyrzeczenia, odpłacają nam się z nawiązką ku lepszemu).
Siadam na fotel, który ma wieszaczki po lewej stronie i czekam na siostrę, która po czasie wprowadza mi wenflon w żyłę. Potem czekam jeszcze 15 minut i już widzę jak siostra niesie mój "obiadek". Najpierw sól fizjologiczna, potem jeden zastrzyk przeciw wymiotny i drugi też, ale "Tu poczuje pani..." Siostra próbowała znaleźć właściwe określenie tego objawu. "Mrowienie w miejscach intymnych - wiem, uczucie jakby żarły nas czerwone mrówki, trwa niedługo, bo 30 sekund, ale jest niemiłe". "A pani jest przecież pierwszy raz to skąd pani wie?' "Wiem, bo to mój pierwszy raz w tym roku, ale siódmy raz w życiu". Uśmiecham się szeroko i odpowiadam na jej pytania, które ewidentnie ją nurtują. Pierwsza czerwona kroplówka właśnie wlewa się do mojej żyły i jak hiena w padlinie, panoszy się w moim organizmie. Leżę na wygodnym fotelu i słucham co mały łysiutki pan opowiada, i jednocześnie obserwuję panią siedzącą obok niego, która bardzo chce opowiadać o sobie, wcinając się w każde jego słowo. Ale pan się nie poddaje i rozśmiesza wszystkich, swoimi zabawnymi opowiastkami o np. "Wie pani robiłem ostatnio porządek w swojej szafie po tym jak schudłem tak bardzo po operacji żołądka... (pokrótce, pan miał wycinany żołądek z powodu raka, żyje teraz bez żołądka, a lukę po nim wypełniono naciągając jelito cienkie, łącząc je z przełykiem - nie ma żadych diet i je wszystko tylko w małych ilościach)....byłem dosyć pokaźną kuleczką teraz noszę rozmiary jak dla chłopca. Wyciągnąłem moją starą ale nową, bo nie noszoną kurtkę i mój sweter, widzi pani ten". "Naprawdę fajny teraz są takie na czasie, bardzo ładny sama bym taki kupiła mężowi". "Ha ha ha nie kupi pani, bo ja go kupiłem w Ameryce w 84 roku, jest z wełny wielbłądziej. Dużo mam takich rzeczy". Pani, która tak bardzo chce się wtrącić, w końcu ma okazje, bo do sympatycznego pana podchodzi siostra i o coś go pyta. "A ja mam spódnicę, którą mama dała mi do uszycia jak byłam panną, a mam prawie 60 lat". Uśmiecham sie podziwiam, a potem obracam w stronę balkonu i zawieszam w myślach. Leżę i wracam od czasu do czasu do rzeczywistości przysłuchując się radiu. Podchodzi do mnie siostra, pyta czy wszystko dobrze i zmienia kroplówkę "o chyba za szybko puściłam, bo aż się zaczerwieniła ręka, tę puścimy trochę wolniej". I rzeczywiście leciała jak krew z nosa. Po półtorej godziny od podania drugiej podano trzecią. W radiu lecą jakieś zicpolki (śląskie szlagiery), wesoło na sali zrobiło się w moment, siostry podrygują, jedna tańczy przy swoim przenośnym stoliczku, przygotowując wenflon kolejnej pacjentce, jest kabaretowo. Siedziałam na fotelu 3 godziny bez 10 minut, naliczyłam, że w międzyczasie weszło i wyszło 17 pacjentów. W końcu wychodzę i ja -hura!
Mam oczy jakbym nie spała całą noc - pieką, a powieki są jak ołów, mam zdrętwiałe mięśnie i na razie tyle. Nudności pojawią się wieczorem. Jedziemy do domu, ale po drodze jeszcze musimy wstąpić po resztę niezbędników, nigdzie nie ma leku z recepty, więc zamawiamy - będzie na jutro po 10.
Wchodzimy do domu i po rozpakowaniu wszystkich zakupionych rzeczy, siadamy do pysznego wołowego rosołku, który mój bohater specjalnie przygotował na ten dzień. On zjada i bierze się za sprzątanie, a ja znów wdaję się w romans z Morfeuszem - naprawdę nie umiem mu się oprzeć :)


Pierwsze dwa zdjęcia dedykuję mojemu lekarzowi Markowi.
Dziękuję Ci Marek za propozycję i zainspirowanie mnie do własnego projektu tej koszulki.
Obiecałam Ci efekt końcowy więc VOILA! :)