„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

środa, 4 stycznia 2012

"Czyjaż to dusza zmęczona leży tam chyba nie moja, jeszcze dzisiaj nie..."

Po dwóch dniach ogromnego stresu mój żołądek przechodzi jakieś nieopisane skurcze, a moje jelita chyba mają swoją imprezę, na którą ja nie mam wpływu. Wstaję dość wcześnie po długim gapieniu się w sufit i wyruszam, żeby przywitać się z kibelkiem, który stanie się moim nieodłącznym przyjacielem, czyżby dzisiaj była próba generalna? No cóż taka jest moja reakcja na stres, dobrze że tylko taka...
Przygotowuję się na wyjazd do pracy, bo muszę zawieźć zwolnienie lekarskie. Trochę się denerwuję, bo ostatnie moje ekscesy w pracy, którą szanowałam i w której wykonywałam swoje obowiązki najlepiej jak umiałam (po dwóch dniach od brania chemii), sprawiły że długo podnosiłam się z dołka. Kiedy wróciłam z pogrzebu mojej babci, która przez całe życie była moim autorytetem (obydwie równocześnie chorowałyśmy na raka), przychodząc do pracy dostałam wypowiedzenie warunków umowy, nie zgodziłam się na nie, bo miały dać mojemu pracodawcy możliwość płacenia mniejszego ZUS-u, a mi uciąć pół etatu. W taki sposób umowa wygasła a ja straciłam zdrowie, babcię i pracę, która dawała mi poczucie bezpieczeństwa.
Tym razem widzę, że w obecnej pracy, w której najpierw dorywczo sprzątałam pomieszczenia, potem byłam specjalistą ds. administracyjnych, potem fakturzystką, a potem młodszym księgowym którym jestem do chwili obecnej - jest zupełnie inaczej. Jest rozmowa w gronie bliskich mi ludzi, z którymi pracuję w jednym teamie od ponad czterech lat, jest dialog i porozumienie, padają też bardzo ważne dla mnie słowa z ust prezesa ;-) "Agata nikt cię stąd nie zwolni i nic nie zmieni w umowie...". Jestem uspokojona i jeszcze bardziej pozytywnie naładowana. Bardzo lubię swoją pracę i ludzi z którymi pracuję, uwielbiam swój pokój i widok na ogródek, który się cudownie zmienia wraz z przyjściem nowej pory roku i w którym można zaobserwować sikorki, sójki, wiewiórki, bażanty i koty olbrzymy... Byłoby mi naprawdę przykro gdybym miała to wszystko stracić. Jesteśmy małym zespołem i chociaż nie zawsze się zgadzamy w jakiejś kwestii i poleci łaciną,  to jednak zawsze kopiemy piłkę do tej samej bramki.
Wracam do domu z uśmiechem na twarzy i wszystko opowiadam mojemu gościowi, który mnie dzisiaj odwiedził. Jestem naładowana pozytywną energię i gotowa na wszystko...a właśnie muszę się umówić na spisanie testamentu, bo polisę w razie śmierci już sobie dawno wykupiłam. Śmierć też trzeba mieć na uwadze, żeby potem człowiek nie był zaskoczony, może nie ten który umrze haha tylko ten, który dzieli z nim życie :)