„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

piątek, 16 grudnia 2011

Skleroza nie boli, ale pochłania sporo cennego czasu...

Wyruszamy zgodnie z zaplanowanym czasem o 7:30. Dojeżdżamy do Instytutu i pobierając kartę parkingową, parkujemy w miejscu dopiero tworzonego się parkingu, który jest pokryty błotem po kostki. Dlatego tam, bo cały normalny parking jest już zajęty i tam właśnie kierują nas Panowie parkingowi. Po zarejestrowaniu się, wchodzimy na piętro i kierujemy się w stronę gabinetu zabiegowego, tam gdzie kilka lat temu. Patrzę i kogoż moje oczy widzą, tak to Pani "nowa" siedzi i rozmawia przez komórkę. Podchodzę do niej witam się, całując ją w policzek. Uśmiecham się i pokazuję, żeby sobie dokończyła a ja usiądę na przeciwko. Tomek zajmuje nam miejsca, których o tej porze jest sporo, rozbierając mi kurtkę pyta czy może nałożyć słuchawki. Uśmiecham się i kiwam ze zrozumieniem, że nie ma problemu. Widzę że Pani "nowa" już skończyła rozmowę i wstaje, więc podchodzę do niej i pytam cicho "Jak się Pani trzyma?" mówi że "Nie najlepiej, córki mi każą ćwiczyć, ale ja ćwiczę tylko to co potrafię zrobić, a one mnie poprawiają i mówią że mam próbować. Ale wie Pani, jak mnie to boli i jeszcze drenu mi nie ściągnęli. Miałam wizytę u prywatnego lekarza i on jak mi nacisnął w to miejsce to zapełnił pół drenu tym świństwem. Jak przyszłam to tak mnie bolało, a córki zaś swoje, "ćwicz mamo ćwicz", to jak się zdenerwowałam wie Pani i zdążyłam tylko powiedzieć "zaraz wam wpierdolę to zobaczycie ile mam siły" i mnie zostawiły w końcu". Śmiałam się z tych jej opowiadań, dopóki jedna z córek, która dziś towarzyszyła swojej mamie, nie przyszła z informacją, że w ich rodzinie pojawiła się nowa mała istotka urodzona siłami natury. "No to gratulacje dla dzielnej mamy. Ja wracam do męża. Powodzenia." Pani "nowa" kiwnęła głową i wdała się w dyskusję ze swoją córą.
Wyciągnęłam książkę i pochłonięta jej treścią nie zauważyłam, że minęła właśnie godzina odkąd przyszliśmy. Tomek spojrzał na mnie, a potem na Panią, która ewidentnie jakby mogła to usiadłaby mu na kolanach, byleby tylko siedzieć jak najbliżej drzwi. Wiedziałam, że zaraz puszczą mu nerwy i puściły. "Agata czy ja muszę ustępować pacjentom miejsca skoro dwa metry od nas jest wolnych z jakieś dwanaście miejsc?". Nie czekając na moją odpowiedź wstał i oznajmił "Wiesz co poczekam tam, bo widzę że co niektórzy mają parcie na drzwi i zaczyna mnie to wkurzać." Wziął mi kurtkę i poszedł do drugiego pomieszczenia. A ja znów zanurzam się w opowiści o Toskanii.
Kolejkę pilnują sobie pacjenci, choć od czasu do czasu siostra wywołuje jakieś nazwiska. Ja czekam cierpliwie. Mija druga godzina....mija trzecia godzina... W końcu weszła Pani "nowa" ja będę zaraz po niej.
Po 30 minutach wstaję, bo słyszę jak drzwi się otwierają. Nagle Pani której mąż zajął przed momentem kolejkę, rusza do drzwi, nie patrzy na mnie tylko prze do przodu wchodząc i pytając siostrę "Czy może mnie Pani zawołać po nazwisku?" siostra pyta "Ale dlaczego?" ona się tłumaczy "Bo ja mam tu chyba jakąś ropę i mnie tak bardzo swędzi ta ręka, że ja tu nie będę tyle czekać." We mnie zaczęło się gotować. Siostra odpowiada jej "Proszę poczekać na swoją kolejkę." a ona dalej swoje "Ale ja nie będę tu czekać dwie godziny, bo mnie to swędzi". O nie Pusiaczku w moherowym sweterku i z poodpryskiwanymi czerwonymi pazurami, ja cię zaraz sprowadzę do pionu "Czy pani się z choinki urwała, czy pani nie widzi że obowiązuje tu kolejka, którą pacjenci sami pilnują? Pani myśli że ma jakieś dodatkowe przywileje? Każdego z nas boli, tu nie ma zdrowych ludzi. I proszę, niech się Pani odsunie i poczeka na swoją kolej, bo tamuje Pani ruch. Tu trzeba się uzbroić w cierpliwość i ja też cierpliwie poczekam żeby Pani stąd wyszła, bo chciałabym się w końcu rozebrać. Do widzenia Pani!". Takich ludzi niestety tutaj nie brakuje...
Witam się z siostrą, pokazuję ranę i pytam czy aby na pewno tak szybko te szwy mają być ściągnięte. Siostra patrzy i też stwierdza, że byłoby to za szybko i jedyne co mogłaby zrobić to powyciągać co drugi szewek. Po czym kładzie rękę na to miejsce i stwierdza "O kurcze jak tu chlupie", więc ją pytam "Czyli co chłonka się zbiera prawda?" odpowiada mi "Tak i zaraz ją wessiemy do strzykawki, uwaga małe ukłucie...o i już cała strzykawa limfy wymieszanej z krwią, w takim razie Pani Agatko zapraszam we wtorek wtedy zobaczymy czy możemy ściągnąć szwy." Przyjęłam do wiadomości to co powiedziała, ubrałam się i wyszłam.
W drodze do bufetu opowiadam Tomkowi o wszystkim co miało miejsce w gabinecie, zatrzymujemy się i widzimy jak kolejka w bufecie jest zakręcona w ślimak. Nie mamy siły na stanie po prawie czterech godzinach czekania - jedziemy do domu! Po wyjściu z Onkologii nagle przypominam sobie, że przecież miałam poprosić o przedłużenie zwolnienia lekarskiego - wracamy! Stajemy przed gabinetem raz jeszcze i czekamy. Po dwudziestu minutach, kiedy pacjentka wychodzi, ja wchodzę i proszę siostrę o karteczkę na zwolnienie. Siostra zdziwiona, że od razu o nią nie poprosiłam, mówi żebym poczekała bo musi podejść do lekarza po podpis. Czekamy, siedząc w szerszym holu niż ten przy gabinecie. Naszą uwagę przykuwa młodziutka dziewczyna, która czytając gazetę wdała się w jakąś awanturę z trzema siedzącymi obok pacjentami. Patrzymy na jej mimikę twarzy i teatralną gestykulację, słysząc tylko jak mówi " Wcale nie jestem dzieckiem, i to że jestem młoda nie znaczy że mało wycierpiałam. A co Pani w ogóle może wiedzieć skoro mnie Pani nie zna. Po czym mnie Pani ocenia skoro siedzi tu obok od pięciu minut." Nie wiem co dalej mówiło starsze towarzystwo, bo mruczeli coś do siebie kiwając głowami. Przyglądam się bardzo ostrożnie tej dziewczynie, tak żebym i ja nie dostała za chwile jakimś hasłem typu "I co się gapisz?". Na szczęście nie widzi jak się gapię, bo robię to ukradkiem zza ramiona Tomka. Ma brązowe włosy upięte w koczek, granatowy golfik zakryty szerokim swetrem z rękawami trzy-czwarte, dżinsową miniówkę, szare grube rajstopy i śliczne zamszowe botki. Kiedy z gabinetu obok zabiegowego wyczytują jej imię i nazwisko podnosi rękę i mówi jestem. (Czekając na konsultacje z lekarzem, pielęgniarka wyczytuje nazwiska z pięciu kartotek, które potem po kolei wchodzą do kabiny, w której się rozbierają uwydatniając leczony narząd, wchodząc już bezpośrednio do gabinetu lekarza.) Dziewczyna okazuje się być moją imienniczką, co zauważył też Tomek oznajmiając "Mogłem się domyślić, przecież prawie wszystkie Agaty mają to w sobie, że są takie zadziorne." Nagle mój obserwowany "obiekt" wyciąga z wielkiej, workowatej torby błyszczyk i poprawia swoim ustom kolor na malinowy, potem coś w rodzaju fluidu rozprowadzając go na powierzchnię nosa, czoła i policzków, po czym trzymając jedną ręką małe, kieszonkowe, różowe lusterko wyciąga czarną kredkę do powiek i poprawia kontur oka. Na koniec trzy psiknięcia perfumem o zjawiskowym falkonie i gotowe. Zwarta i gotowa schyla się do szarej torby, chowa swoje przybory "pierwszej pomocy" i udaje się w stronę kabinki. Mnie też woła siostra i wręcza karteczkę, z którą z kolei muszę udać się do izby przyjęć gdzie wpisują zwolnienia. Pani na izbie zabiera wszystkie potrzebne dane i każe mi czekać. Kieruję się w stronę okna, gdzie Tomek patrzy w stronę okien z holu z jakimś niedowierzaniem. Pytam go o co chodzi, a on zamiast mi odpowiedzieć,  pyta czy widzę tą Panią po drugiej stronie w oknie. "Tak" widzę starszą Panią w purpurowym kapeluszu spod którego wychodzą kręcone siwe włosy, w brązowym kożuchu z białym puchatym kołnierzem. Tomek opowiada, że ta Pani podeszła do okna, położyła torby na parapecie i wyciągnęła sobie śniadanie, "ale Agata to nie wszystko co ta Pani sobie wyciągnęła" zaczyna się śmiać "ona wyciągnęła sobie zęby, a teraz konsumuje swojego rogala przeżuwając go jak krowa trawę". Popatrzyłam na tą Panią i rzeczywiście jadła dość nienaturalnie popijając to wszystko płynem w srebrnym plastikowym kubku. Woła mnie Pani i wręcza wypisany świstek. Czytam czy wszystko jest w porządku, po czym Tomek mówi "Popatrz skończyła i zobacz co teraz zrobi". No rzeczywiście wkłada sztuczną szczękę... "Spadamy stąd. Ponad cztery godziny w tych murach to już za dużo, muszę zdążyć do pracy na 14."
Po przyjeździe, zmęczeni czekaniem rozprawiamy się z lodówką. Po krótkim czasie Tomek wychodzi do pracy, a ja zanurzam się w pościel z książka w ręku, mając nadzieję, że nie usnę po trzech stronach.