„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

sobota, 25 czerwca 2016

Duchota

Chciałabym napisać, że z każdym dniem czuję się lepiej, ale ja mam taką sinusoidę samopoczucia, że rozstraja mnie to na maxa. Ogólnie po zabiegu jest dobrze, rana goi się dobrze i ręka dobrze działa, pomijając fakt, że wyniki z cewnika portu wykazały jakiegoś
gronkowca, którego gdzieś tam każdy ma na skórze, bo to niby taka bakteria. Ale trzeba było pobrać dodatkowo krew, by mieć pewność że nie ma w niej tej bakterii. Czyli jednym słowem znów moja intuicja mnie nie zawiodła. Usunięcie portu było słuszna decyzją. A na wyniki z krwi muszę poczekać tydzień.
Pisałam do P. Doktór i czekam wciąż na odzew. Naświetlania wiszą w powietrzu, w sumie w te upały nie byłoby mi za przyjemnie. Czekam zobaczymy.

W poniedziałek cały dzień przeleżałam w łóżku męcząc się straszliwie. We wtorek już było lepiej i wzięłam się nawet za ogarnięcie mieszkania. Wyciągnęłam odkurzacz i odkurzałam. Niby nic wielkiego, ale po dużym pokoju już musiałam usiąść i odpocząć, kiedy skończyłam ledwo umiałam schować sprzęt do szafy. Taka ze mnie inwalidka. Żeby tego było mało na koniec dnia mój wyczerpany organizm wydzielał z siebie, tj. z opłucnej zabarwioną krwią wydzielinę. Gęstą i trudną do odkrztuszenia. W sumie przez całą noc miałam taki kolor tego paskudztwa. Kolor właściwy pojawił się dopiero popołudniu kolejnego dnia.

Z przyjemnych rzeczy. Owoce! Cudowne czereśnie, które są moimi najulubieńszymi owocami letnimi. Potrafię pochłonąć naprawdę sporą ilość na jednym posiedzeniu. Z tym że potem muszę zażyć ulgix :), bo jelita moje leniwe (przez morfinę) się buntują. Poza tym upał mnie męczy niesamowicie, ale nie daję się i wychodzę z Moimi na spacery i na przypszedszkolny plac zabaw. W sumie mój Mąż biega i spełnia każdą prośbę naszej Pociechy, a ja siedzę jak "kołek" (ale przynajmniej w cieniu i na powietrzu) i przyglądam się zachowaniom dzieci-dzieci i dzieci-rodzice. Niektóre są śmieszne, ale niektóre przerażające ot np. po kilku minutach próśb matki, dziecko postanawia w końcu opuścić plac zabaw, jednak robi to w taki sposób że matka z rękami pełnymi tobołów nie zdąża je złapać, dziecko samo wybiega z placu i przelatuje przez ulicę, gdyby to zdarzenie miało miejsce trzydzieści sekund później, dwulatka byłaby potrącona przez samochód. Widok mrożący krew w żyłach.

Za to widok mojej szczęśliwej dziewczynki jest bezcenny. Choć daje ostatnio popalić to często wzrusza mnie swoim zachowaniem. Dzisiaj byliśmy na zakupach, pustki totalne w naszej lodówce. W sklepie Dorocia zawsze siedzi w wózku, bo nie wyobrażam sobie byśmy za nią biegali i co najgorsze sprzątali powywalane rzeczy z półek. Także robiąc zakupy mamy spokój do czasu, aż Niunia sobie czegoś nie upatrzy, rzadko upiera się na zabraniu jakiejś zabawki, przeważnie daje sobie przetłumaczyć że może sobie potrzymać coś do czasu kiedy skończmy robić zakupy. Dziś było inaczej. Przemieszczaliśmy się wózkiem pomiędzy koszami z różnymi pierdami, nasze dziecko nagle zaczęło pokazywać palcem i jęczeć (bo nie potrafiło powiedzieć czego chce). Zapytałam o co chodzi i popatrzyłam na wskazany kierunek. Zobaczyłam plastikowe łabędzie do oczka wodnego - dość sporych rozmiarów. Zakochana od pierwszego wejrzenia Dorocia trzymała kurczowo swoją zdobycz i nie dała sobie przetłumaczyć, że mama łabądka będzie płakać jak jej zabierzemy dzieciątko :)  Nasza córcia wyjechała ze sklepu z nową zabawką, nie opuszczała jej dziś na krok, karmiła ją, kazała nałożyć jej pieluszkę, razem się kąpały no a teraz razem śpią. Jutro mamy odpust mam zamiar kupić jej autko takie większe żebym mogła przerobić łabędzia z rekwizytu do oczka na zabawkę na kółkach. Ostatnio właśnie takie zabawki ją interesują.


Ps. bardzo mnie cieszy, że gramy dalej. Brawo!