„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

sobota, 18 czerwca 2016

I po porcie

Wstaliśmy o szóstej i szykowaliśmy się najciszej jak się dało. Niestety przy wyjściu niechcący obudziłam Dorotkę kaszlem. Nie wchodziłam do niej, choć bardzo mnie ciągnęło żeby ją przytulić i przywitać się jak zawsze "na dzień dobry". Dziadek zajął się Niunią, a my wymknęliśmy się z domu, by obyło się bez płaczu.
Jechałam w miarę spokojna, bez strachu, paniki i lęku. W sekretariacie i pokoju badań też się nie stresowałam. Wypakowałam się na wyznaczonym miejscu - środkowe, pomiędzy dwiema kobietami. (jedna po operacji druga przed zabiegiem), czekając na dalsze wskazówki.  Przyszła do mnie miła Lekarka stażystka, poprosiła bym przeszła z nią do pokoju, gdzie przeprowadziła wywiad i palpacyjnie przebadała. Wypełniłyśmy kolejną ankietę i wróciliśmy na salę. Tomek pojechał do domu, a ja próbowałam leżeć na wznak. Po jakimś czasie usłyszałam, że za dziesięć minut siostra zabierze mnie na salę operacyjną. Dostałam koszulę, której nikt nie ubrałby normalnie - nadawałaby się do mycia okien ;) nałożyłam i pytam gdzie jest sznurek żeby się nie rozchylała, okazało się że źle się ubrałam. "Tak jak w psychiatryku - tył do przodu. A ja tu przy szyi zapnę guzik". Pomoc pielęgniarki bezcenna. Usiadłam na wózek i zostałam zawieziona na zabieg.
Panie instrumentariuszki pomogły mi wejść na dość wysokie łóżko. Położyłam się na plecach i zaczęłam kaszleć. Odwróciłam się na bok i czekałam aż mi przejdzie. Wjechaliśmy na sale. Panie przygotowywały niezbędne przybory, a oprócz tego przykryły mnie kocem. Podszedł do mnie Chirurg - ten sam który zakładał mi port. Przywitał się i zapytał czy wszystko w porządku. Po czym podszedł do jednej z instrumentariuszek, która założyła mu fartuch i rękawiczki. Najpierw zaczął przyklejać parawan i ten sam materiał przyklejał na moja gołą skórę i na obkoło portu. W międzyczasie przyszła Pani Chirurg - też ta co wtedy, czyli skład ten sam co półtorej roku temu.
No i się zaczęło. Ja leżałam na wznak, kaszląc co jakiś czas, a lekarz smarował moją skórę jodyną. Potem poprosił o strzykawkę ze znieczuleniem, którą wzięła Mała-Ruda. Ostrzykiwała skórę wokół portu, a ja zagryzałam wargi bo rozpierało jak cholera. Zaczęli rozcinać skórę w miejscu blizny, a potem odcinali skórę przyrośniętą do portu. W trakcie zmieniano ciągle nożyczki, bo okazywały się być za tępe. Ostrzykiwali i rozpierali znieczuleniem, kiedy mówiłam że czuję jak mnie tną. Małej-Rudej zależało by i "torebka" i "cewniczek" był dobrze odcięty. Potem znów czułam szarpanie i nacinanie. Aż w końcu usłyszałam to upragnione "szyjemy". Kurcze jeśli ktoś myśli, że to tylko wyjęcie portu - łatwe, szybkie, i bezbolesne - to jest w błędzie. Czas trwania zabiegu ten sam co przy zakładaniu. Przy ściąganiu tych parawanów Mała-Ruda przykleiła się mocowaniem do moich włosów. Musiała prosić pielęgniarkę żeby mnie od tego odkleiła. Plastry były mocne więc całe odklejanie od ciała też było dość nieprzyjemne. Po zaszyciu i uwolnieniu mnie od tych wszystkich klejów wywieziono mnie na korytarz. Zostałam jeszcze tylko poinformowana jak obchodzić się z raną - małą zgrabną kreską z rozpuszczalnymi szwami. Pielęgniarka, która po mnie przyjechała, przywiozła kolejną pacjentkę (panią z mojej sali), która przyjechała na założenie portu.
Gdy wjechałam na salę położyłam tylko głowę na poduszkę i zasnęłam.
Obudziła mnie Pani Salowa podając drugie danie - ryba, ziemniaki i sałata pomazana śmietaną. Poskubałam troszkę i resztę odłożyłam, słuchając jak strasznie panie narzekają na jedzenie szpitalne. Popiłam i zaczęłam kaszleć. Zjadłam fentanyl i wstrzyknęłam sobie morfinę, po czym położyłam się z powrotem. Około godziny siedemnastej poszłam zapytać Lekarza czy mogę iść do domu. Pozwolił, ale zanim mnie wypuścił znów powtórzył jak się obnosić z raną. Trzeba przemywać ją dziennie octeniseptem i zmieniać opatrunek. Kontrola jest nie potrzebna, szwy są rozpuszczalne, gdyby coś mi się działo muszę wrócić na oddział. Wypis we wtorek, a wyniki z posiewu wyciągniętego cewniczka portu w środę. Trzeba upewnić się, że nie ma już żadnych bakterii. Wróciłam na salę i powiadomiłam mojego Męża ze może przyjeżdżać.

W domu cudownie, moje mury, moje zapachy, moje łóżko i ciepła atmosfera. Brakowało tylko mojej małej Dziewczynki, która była u Dziadków. Ale nie minęło pół godziny, a już towarzyszyłam jej w pokoju przy zabawie. Bałam się nocy, bo po tym zabiegu to już nie pozostała mi żadna pozycja do spania. ale okazało się, że nie bolało gdy zasnęłam  jak zawsze.
W tej chwili odpoczywam. Zapominam się że nie mogę ruszać prawą ręką, bo mam porozcinane mięśnie i naruszone ścięgno. każdy ruch tą ręką powoduje ból. A rączka moja prawa latami nauczona chce wszystko robić prędzej i przed lewą się wyrywa. A tak z innej beczki. Czekała na mnie niespodzianka z Fundacji Rak'n'Roll - piękna bransoletka z wygrawerowanym przesłaniem i parę innych cieszących mnie rzeczy. Bardzo lubię takie niespodzianki - każda mała rzecz cieszy mnie niezmiernie. Zresztą kto nie lubi dostawać niespodzianek :) Ja mam w sobie bardzo dużo z dziecka więc cieszę się każdą pierdółką.


Dziękuję za wsparcie Wszystkim którzy to czynią.