„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

wtorek, 26 czerwca 2012

Rezonans Magnetyczny - jama brzuszna

20.06

Tego dnia wzięłam sobie wolne, ale poszłam do pracy na parę godzin, by odwzajemnić się za wolne jakie dostałam z dobrego serca od Prezesa w dniu kiedy jechałam na badanie PET. Wyszłam z pracy chwilę przed czternastą. W onkologii miałam stawić się na czczo, więc o godzinie dziesiątej zjadłam ostatni posiłek i co jakiś czas popijałam tylko wodę, by nie uschnąć, bo skwar tego dnia był całkiem niczego sobie. Przed ladą w rejestracji na Ip. zawitałam o piętnastej, wyciągając kartę czipową i skierowanie na badanie podałam je młodej Pani po przeciwnej stronie, która ewidentnie miała minę "jestem tu bo muszę i bardzo z tego powodu cierpię". Poklikała coś na swoim komputerze, spisała poziom kreatyniny, po czym odłożyła skierowanie na bok i powiedziałam z wielkim wysiłkiem "Proszę się zgłosić po skierowanie za czterdzieści pięć minut, ponieważ badanie jest na 16:00". Kiwnęłam głową, ze zrozumieniem i spytałam jeszcze czy aby na pewno muszę być na czczo, mając nadzieję, że może jednak mogłabym zjeść chociaż jakiegoś batonika. -"No tak, to jest chyba jasne, przecież to badanie jamy brzusznej". Pani która stała za mną w białym fartuchu również wtrąciła swoje zdanie, z wielkim zdziwieniem, że w ogóle miałam odwagę zapytać o coś takiego "To oczywiste, wtedy Pani badanie będzie dokładniejsze...". Tak myślałam, że nie ma co narzekać przecież wytrzymam, tyle tylko, że po badaniu wszystkie bufety w instytucie będą już zamknięte. Nawet nie szłam w kierunku bufetu, bo mój żołądek przez unoszące się tam zapachy, domagałby się jeszcze bardziej, a co za tym idzie ból stawałby się coraz bardziej nieznośny. Powędrowałam więc do kaplicy na IIp. Siedziałam i prowadziłam pogawędkę z Bogiem przez czterdzieści minut, wlepiając wzrok w obraz objawionego s.Faustynie Jezusa. Kaplica była pusta, tylko Bóg, Ja, moje myśli i burczenie w brzuchu :) Za piętnaście, zgodnie ze wskazówką "cierpiącej" pani, poszłam odebrać skierowanie. Pani wstała i trzymając w ręku świstek zaprowadziła mnie pod gabinet - ten sam gdzie wykonywano mi rezonans piersi. Usiadłam i czekając, słuchałam jak plotkują faceci, siedzący obok mnie za ścianą. Byliśmy na poczekalni w trójkę. Minęło czterdzieści minut, a żadne z nas nie ruszyło się z miejsca. Panowie stwierdzili, że zapytają technika, ile jeszcze potrwa badanie przywiezionego pacjenta. Okazało się, że jeden z nich to pracownik karetki, który przywiózł pacjentów na badanie z innego szpitala i tym samym miał pierwszeństwo. Po pół godzinie, pacjent wyszedł z gabinetu i wszedł dopiero ten, który miał mieć wykonane badanie o piętnastej. Poślizg dwie godziny! W trakcie wcześniejszych rozmów, tych dwóch czekających ze mną Panów, usłyszałam, że badanie tego młodego chłopaka ma trwać godzinę,  ponieważ będą skanować mu rdzeń kręgowy. W międzyczasie przyszły dwie kolejne pacjentki, które pytając mnie o której miałam wyznaczone badanie, bardzo zaskoczone usiadły i wczytały się w prasę.
Czas wlókł się jak nigdy, nie mogłam się skupić na gazecie, moje flaki wyczyniały takie cuda, że musiałam przejść w inną stronę korytarza, bo dźwięki jakie się z nich wydobywały były krępujące. Minęła mnie jakaś pielęgniarka, która z uśmiechem przywitała pacjentki czekające ze mną. Weszła do gabinetu i... wyszedł chłopak, a siostra asystująca technikowi nikogo nie zawoła. I tak o osiemnastej dwadzieścia nie wytrzymałam i weszłam do gabinetu, stanowczo zadając pytanie -"przepraszam bardzo, na którą przewidują Państwo moje badanie?" - "a jak się pani nazywa...no tak po tej pacjentce" Nie musiałam pytać jakiej, bo jest oczywistym, że pracownicy mają pierwszeństwo przed nami - pacjentami. -"A może Pan sprecyzować za ile minut, wie Pan ja jestem na czczo od dziesiątej rano, jest mi słabo i potrzebuję glukozy" I w tym momencie z wielkim spokojem technik mnie poinformował -"ale pani wcale nie musi być na czczo..." Głodna, zła i zmęczona odpowiedziałam najłagodniej jak potrafiłam -"Czy pan sobie ze mnie żartuje, to jest jama brzuszna? przecież ja pytałam nawet panią przy ladzie w rejestracji i powiedziała, że to przecież oczywiste, że nie mogę jeść..." - "to źle panią poinformowano w takim razie". -"Dobrze dziękuję, w takim razie ja sobie to wyjaśnię, do zobaczenia". Nie chciałam dłużej dyskutować, bo trwało badanie i mimo wszystko technik powinien skupić się na monitorze. Wychodząc z gabinetu czułam, że ktoś tu kręci. Nawet na stronie można znaleźć informację, jak przygotować się do badania i ewidentnie napisane jest że:  
"Do badania należy zgłosić się na czczo (co najmniej 6 godzin wcześniej nie należy przyjmować pokarmów stałych). W przypadku badania jamy brzusznej wskazane jest wcześniejsze zastosowanie środków hamujących ruchy (perystaltykę) jelit (np. Buscopan)".
Widząc moje poirytowanie, jedna z pacjentek wyciągnęła do mnie rękę, w której miała pudełeczko cukierków -"Niech pani weźmie ile pani chce". Wzięłam dwa i serdecznie podziękowałam. Te dwa cukierki dodały mi trochę energii, więc co sił w nogach pomaszerowałam do "Cierpiącej". Po co? A no po to, by jej powiedzieć co sądzę o rozbieżności podanych mi informacji, a tym samym by sobie sama wyjaśniła z radiologiem jak to się ma w praktyce.  -"Słucham?" podniosła wzrok z tym samym smutnym wyrazem twarzy. -"Czy Pani zdaje sobie sprawę, że podaje błędne informacje pacjentom? W gabinecie od Technika prowadzącego badania uzyskałam informacje, że pacjenci skierowani na rezonans j.brzusznej nie muszą być na czczo. Czy Pani informacje pacjentom podaje według własnej oceny sytuacji czy konsultuje się pani najpierw z lekarzami, by nie wprowadzać pacjentów w błąd?", -"Tak mnie poinformowano...". Popatrzyłam na nią z politowaniem -"Wie pani co, to jest za poważna instytucja żeby w ten sposób bawić się w zgadywanki, to są bardzo istotne informacje, jeśli nie jest pani pewna na sto procent, to niech pani nie bawi się kosztem pacjentów i bzdur nie opowiada". Nie czekałam na jej odpowiedź, obróciłam się i wróciłam do poczekalni pod gabinet. O 19:00 pielęgniarka wyszła drugimi drzwiami, a w tych którymi weszła, pojawił się sam szanowny pan technik. "Zapraszam panią" zwrócił się do mnie z uśmiechem, zamknął drzwi i poprosił bym rozebrała wszystkie metalowe rzeczy i usiadła, by siostra włożyła mi wenflon. Miałam ochotę mu przywalić z tej złości, a może bardziej z głodu, który mnie gnębił jeszcze mocniej. Siostra (ta z pięknym wschodnim akcentem) wbiła się w jeszcze nie używaną żyłę i zaprowadziła do kolejnego pomieszczenia, w którym stał ten najnowocześniejszy sprzęt, oddający przedziwne i bardzo głośnie dźwięki. Technik wszedł za nami, poprosił bym się położyła (tym razem na plecach), włożyła głowę w specjalny zagłówek i zdjęła spodenki do kolan. Przykrył mnie ręcznikiem papierowym, nałożył słuchawki, a w tym samym czasie siostra podłączyła wężyk do wenflonu, którym podano mi kontrast podczas tego wspaniałego "koncertu". Badanie trwało trzydzieści pięć minut. Z gabinetu wyszłam jeszcze bardziej słabsza niż weszłam, jedna z pacjentek powiedziała mi że jej badanie które miała mieć na 17:40 zaplanowane jest na 22:30. Pożegnałam się z nimi, życząc im cierpliwości, zabrałam rzeczy i poszłam do auta. Zanim ruszyłam, zjadłam ostatnią kanapkę, którą zrobił mi Tomek do pracy. W domu byłam po 21:00... Wpakowałam w siebie mega kolacje, przyrządzoną przez mojego bohatera i poszłam spać.

Konsultacje wyznaczono mi na 5 lipca, wówczas dowiem się jakie są wyniki z obydwu badań.