„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

wtorek, 12 czerwca 2012

Dzień dobry, to znowu ja - Pustułka :)




Przedwczoraj odpoczywałam po panieńskim wieczorze, na którym wytańczyłam się na parkiecie za wszystkie czasy, poznałam nowych ludzi i świetnie się bawiłam. Wieczorem włączyłam mecz Chorwacja - Irlandia, bo uwielbiam drących się kibiców, którzy całym sercem (i krtanią) kibicują swojej drużynie. Po drugiej bramce Chorwatów, na naszym balkonie wylądowała pustułka. Pochłonięta meczem, nawet bym się nie zorientowała, ale moje kotki w tempie ekspresowym przebiegły w stronę drzwi balkonowych. Młodziutki ptaszek, któremu deszcz spłukał gniazdo był jeszcze nie do końca opierzony i nie potrafił wzbić się do nieba.


Stwierdziłam, że trzeba mu pomóc, zatem ubrałam kurtkę i grube rękawice, wyszłam na balkon i postawiłam go na balustradzie. Wyszłam i dałam mu spokój, by nie czuł się jeszcze bardziej przerażony. Pustułka skakała z murku na murek i nie wiedziała jak zabrać się do lotu.


Idąc do kuchni zauważyłam, że Szisza obserwuje ją z parapetu w sypialni. Ptak po pięciu minutach przeskoczył na parapet i tak wystraszył kotkę, że ta spadła na ziemię z wielkim hukiem - widok przekomiczny. Po godzinie, gdy mecz już się skończył, poszłam zobaczyć co słychać u ptaszka. Na naszym parapecie już go nie było, ale kiedy wychyliłam się przez okno, dostrzegłam go na parapecie u sąsiada, piętro niżej. Kiedy mój Bohater przyszedł z pracy, wychyliłam się po raz ostatni z czołówką na głowie, ale ptaka już nie było.
Nazajutrz wstaliśmy dość wcześnie, by udać się do Gliwic po skierowanie na rezonans j.brzusznej (20 czerwca), Tomek poszedł do auta, a ja zrobiłam sobie jeszcze rundkę wkoło mojego bloku, by mieć pewność, że ptak nigdzie nie leży poturbowany. Nie zauważyłam go nigdzie, ale wracając na parking widziałam po minie Tomka, że coś się dzieje - tylko co? "Agata, zobacz tam siedzi" I rzeczywiście ptak siedział między samochodami na bruku. Tomek wyłączył silnik wyszedł z samochodu i wtedy stwierdziliśmy, że nie możemy go tak zostawić na pastwę losu, to ptak pod ścisłą ochroną, nie chcieliśmy by został przejechany przez samochód, albo zeżarty przez kota lub psa, nie chcieliśmy też żeby stał się żywą zabawką dla jakichś bezlitosnych dzieciaków. Naciągnęłam rękawy, obawiając się, że może mnie bodnąć swoim ostrym dziobem, ale co się potem okazało to nie dziób był najgroźniejszą bronią tego ptaszka...
Złapany w moje ręce, siedział spokojnie w aucie i skanował mnie wzrokiem. Weterynarz na naszym osiedlu niestety był zamknięty, więc stwierdziliśmy, że pojedziemy do innego, ale najpierw załatwimy mu kartonik, bym nie musiała trzymać go rękawami z bluzy. Podczas przekładania go do kartonu poczułam jak pięknie wbija w mój palec swoje szpony, krew się polała, ale na szczęście palca mi nie rozszarpał. Na parkingu Tomek zauważył straż miejską, więc poszedł zapytać czy nie znają jakiegoś miejsca, w które można by oddać takie dzikie stworzonko. Panowie byli zaskoczeni, no bo kto teraz przychodzi i prosi o interwencje w sprawie ptaka, przecież oni nastawieni są na burdy podpitych fanów, a nie na takie "bzdury". Na szczęście jeden ze strażników obserwujących sklep monopolowy, zdecydował się na podjęcie wyzwania i znalazł nam numer telefonu do Pogotowia Dzikich Zwierząt w Mysłowicach.http://www.nowagazetaslaska.eu/ekologia/743-lene-pogotowie-dla-zwierzt  Dzwoniąc tam, Tomek dowiedział się, że mamy nie przywozić ptaka od razu do nich, bo Pan będzie musiał dopłacić do tego "interesu", tylko zawieźć go do Zakładu Usług Komunalnych w Orzechu, wtedy dostanie z miasta pieniądze na niego. W porządku, zatem pojechaliśmy do Orzecha nie znając adresu ani telefonu, ale od czego ma się język. Zapytaliśmy o adres sprzedawcę sklepu w Orzechu i za parę minut staliśmy już w pomieszczeniu tegoż Zakładu. Pan był bardzo miły, zadzwonił do Pogotowia, zgłosił Pustułkę, spisał nasze dane i pochwalił się, że w zeszłym roku to oni wygrali przetarg i zajmują się przewozem takich znalezionych zwierząt - od ptaszka do łani :) My szczęśliwi, a ptak uratowany. Czas ratowania ptaszka - półtorej godziny - warto było!

A tu polecam fajne forum dla mających przygody z przyrodą:  http://forum.przyroda.org/topics3/pogotowie-dla-zwierzat-vt8185.htm





A jak dzisiejszy - pierwszy - dzień w pracy? Całkiem dobrze, trzy godziny załatwiania niezbędnych papierów - Katowice - Gliwice - Siemianowice Śląskie - Katowice - i już. Gdyby nie fakt, że nie posiadłam takiej wiedzy, by wczoraj sobie podejść do prowadzącej mnie p.Doktór, która wystawiała ostatnie zwolnienie lekarskie, i poprosić o oświadczenie o zakończonym leczeniu i braku przeciwwskazań do powrotu, to nie musiałabym dzisiaj znowu tam jechać. Ale nie ma tego złego, bo dzięki temu dowiedziałam się, że w dniu jutrzejszym mam badanie PET na 11:30. Dlatego też, jutro welcome to Gliwice po raz kolejny :)
Papiery załatwione, lekarz med.pracy zaliczony, aktualizacje w laptopie pościąganie, a oficjalny powrót do pracy, tak jak się spodziewałam bez fajerwerków, bez standing ovation, bez gratulacji, bez sentymentów i ckliwych pogaduszek... Po prostu wyszłam w grudniu i przyszłam po pół roku, a teraz muszę się wbić w tryby, które nie spoczywały przecież ze mną, ale ciągle pędziły i muszę w nie wskoczyć i zatrybić :)
Były czereśnie, pyszne ogromne i soczyste, taki bardzo miły gest od kolegi, który jest niezawodny w bezinteresownym obdarowywaniu ludzi niespodziankami :0  Ja przypieczętowałam swój powrót uśmiechem od ucha do ucha i ciastem pt. "użądlenie pszczoły", na które przepis wzięłam z programu Ewy Wachowicz (nie znoszę jej dykcji, ale przepisy ma fajne).