Dzień pierwszy - 24.04
Wstaliśmy po godzinie 6:00. Spakowani - ja do Instytutu, a Tomek do pracy, wyruszamy w drogę. Badania krwi zrobione wczoraj, dają nam nadzieję, że ten proces się jakoś przyspieszy i mój Bohater dotrze spokojnie do pracy na 14:00. Czekamy na VIp., aż ktoś wywoła nasze nazwisko, mając nadzieję, że będzie to ta sama Lekarka co poprzednim razem. I rzeczywiście po godzinie 9:00, ta sama uśmiechnięta kobieta zaprasza mnie do gabinetu. -"Jak się pani czuje, były jakieś dolegliwości po powrocie do domu?". Opowiadam jej o skutkach ubocznych, ale też informuję o pozytywnych wynikach z USG jakie przekazał mi mój Ginekolog. -"Bardzo się cieszę Pani Agatko". Po badaniach palpacyjnych, wracam ze świstkami do kolejki przy sekretariacie. Kobieta wręcza mi kolejny świstek i tak jak ostatnio prosi o zarejestrowanie się na izbie przyjęć na Ip. Załatwione, wracam na VIp, by znów czekać w kolejce. I tu też jak ostatnio, Siostra prosi o podanie wagi i wzrostu, potem mierzy ciśnienie, a na końcu drukuje kartę gorączkową, pytając przy tym czy stosuje się jakąś dietę, bierze jakieś dodatkowe lekarstwa, albo czy jest się na coś uczulonym. Po załatwieniu formalności, wracam do Tomka, przebieram buty i udajemy się do punktu pielęgniarek na oddział A. Jest 10:30, oddaję przy ladzie wszystkie dokumenty, podpisuję się w zeszycie, że cały regulamin mam w jednym paluszku :) i idę rozpakować się do sali, tym razem trzy osobowej, ale o takim samym układzie jak ostatnio. Przypada mi łóżko przy oknie. Rozpakowana idę poinformować Siostrę, że wychodzę odprowadzić męża. -"Dobrze tylko niech Pani jeszcze dzisiaj wróci". Ha ha ha.
Pożegnałam Tomka i zahaczyłam o bufet, w którym zakupiłam pyszny kawałek jabłecznika. Wzięłam go na wynos i przeszłam, do drugiego bufetu, w którym serwują - jak zwykle - przepyszne latte. Siedzę i się delektuję. Po jakimś czasie wracam na salę, czego potem żałuję. Pani "Średnia" przy umywalce i Pani "Starsza" prowadzą jakąś smutną konwersacje, kiedy mnie widzą uśmiechają się z myślą, że może się do nich przyłączę, ale ja wolę położyć się w łóżeczku i przenieść się w świat Coco Chanel. Siedzę na łóżku z przykurczonymi nogami i obrócona w stronę okna słucham i przyglądam się cumulusom. Nagle na moich kolanach ląduje czyjaś dłoń, patrzę Siostra podaje mi dwie paczki steroidów z rozpiską. Ściągam słuchawkę i uśmiechając się mówię -"Tak jak ostatnio?", -"Dokładnie, a w razie pytań jestem do dyspozycji", -"Dobrze dziękuję". Odkładam tabletki i wracam do słuchania i obserwacji chmur. Zasnęłam na dwie godziny i obudziłam się na obiad, który dziś mnie nie obejmował. Wypiłam swój posiłek w postaci czekoladowego Proteinowego Nutridrinka i znów słuchałam audiobooka, zjadając resztę moich pysznych kanapek.
Panie spały po chemii, ale po 16:00 się obudziły, Pani "Starsza" znów zaczyna swoje smutne dyskusje, druga widząc, że nie jestem w żaden sposób zainteresowana tym o czym mówią, wstaje i niby, że idzie zobaczyć widok za oknem opiera się o parapet mówiąc do Pani "Średniej", ale patrząc się na mnie. Czuję, że muszę coś z tym zrobić, wstaje ubieram butki i wychodzę się przejść na nikogo nie patrząc i nic nie mówiąc. Nie ze mną te numery drogie Panie...
Przychodzę po godzinie, a licytacja na wycięte narządy trwa. To mi się trafiło... -"A gdzie Pani była, na randce?", -"No tak taka młoda to może". Uśmiechnęłam się tylko i zbyłam to milczeniem. Pani "Średnia" nie daje za wygraną i pyta "Pani Agato wszystko u Pani dobrze?", -"Tak dziękuję". Zakładam słuchawki i kładę się plecami do moich współlokatorek, coś mi się wydaje, że nie potrafią czytać z ruchu ciała, układu rąk i innych gestykulacji jakie wykorzystuję, by dać im do zrozumienia, że mnie w ten swój świat, pełny przygnębienia, nie wciągną. Pani "Starsza" próbuje przejąć pałeczkę, siada na krześle i pochyla się do mnie pytając -"A Pani gdzie ma raka?". No jasna cholera to jest już przegięcie. Kultura osobista nie pozwala mi na złe traktowanie starszych, więc w najbardziej dosadny sposób odpowiadam wścibskiej babie -"Nie rozmawiam na swój temat". Wstałam i wyszłam, żeby odebrać tace z kolacją, którą właśnie przywiozły Salowe. Biorę talerzyk z dwoma naleśnikami z dżemem i odwrócona do okna zjadam je z apetytem. Po kolacji włączam mp3 i kładę się do łóżka, słuchając najlepiej nastrajającej muzyki jaką jest płyta zespołu O'reggano.
Panie się poddają :) Ja po jakimś czasie wychodzę na Wiadomości, chociaż bardziej interesuje mnie pogoda, ale przynajmniej oderwę się od tej atmosfery jaka tu panuje. Na świetlicy włączony jest mecz, a co się potem okazuje, na każdym pietrze pilota przejęli mężczyźni - i dobrze im też się należy :)
Wracam do nas na piętro i widzę, że mecz leci, ale w świetlicy ani żywej duszy, więc zmieniam kanał i siadam, oglądając pogodę. Po pogodzie, wchodzą dwie roztrajkotane Panie, ja kiwam się na fotelu i obserwuję. Pani podchodzi zabiera pilot ze stolika i oznajmia, że teraz włącza "Na wspólnej", a potem "W11". A włączaj Kobitko co chcesz ja się już zbieram, ale co widzę, że Pani sobie nie radzi - pilot nie działa. Ja wychodzę, a Pani krzyczy -"No niech mi Pani pomoże, bo się zacięło.", -"Przepraszam ale ja się nie znam na pilotach, może bateria się rozładowała, proszę przejść do Sióstr, może one pomogą". No cóż tak bywa.
Wróciłam do pokoju i od razu poproszono mnie o nie świecenie światła, gdyż jest już późno, a Pani "Starsza" o tej porze chodzi spać. -"Wie Pani ja rozumiem, ale po to mamy światło nad swoim łóżkiem, by z niego skorzystać do godziny 22:00, potem przełączymy na czuwanie, tak by się Panie nie przewróciły jak będą szły do toalety", -"A co będzie pani jeszcze czytać książkę?", -"Nie proszę Panią ja książki słucham, a teraz chciałabym zrobić wieczorną toaletę". Zapaliłam światło i poszłam się myć, myśląc że jak tak dalej pójdzie to Pani już nie będzie miała tyle szczęścia, bo moje pokłady cierpliwości się dla niej skończą. Wracam i połykam kolejną dawkę steroidów. Gaszę światło i obracam się ze słuchawkami w uszach. Ale co to światło przy umywalce się zapala, bo Pani "Średnia" jeszcze się nie zdążyła umyć. Tak myślałam, że chciały mi dokuczyć - oj Kobitki nie wiecie z kim zadajecie...
Dzień drugi - 25.04
O 5:00 obudziła mnie jakimś trzaskaniem Pani "Średnia", krzątała się po sali, a to trzepiąc coś przy pomocy łóżka, a to nastawiając czajnik na herbatę. Udaje mi się jednak przysnąć jeszcze na godzinkę. O godzinie 6:00 weszła Siostra pytając czy gorączkujemy -"Ja nie" odpowiada z dumą "ranny ptaszek". Dotykam czoło i też odpowiadam, że nie. -"No dobrze w takim razie mogą Pani dalej spać", -"Ale ja już nie mogę, od piątej się krzątam.", -"Oj to nieładnie, to niech Pani pozwoli chociaż pozostałym Panią jeszcze trochę pospać". O mój Aniele - pomyślałam - dziękuję Ci :) Popijam tabletkę osłonową i zasypiam ponownie. O godzinie 7:00 popijam kolejną dawkę steroidów i idę robić toaletę i makijaż. Wracam i słyszę jak Pani "Starsza" czyta na głos wszystkie tragedie, które opisuje szmatławiec Fakt. -"Jak się spało Pani Agato?", - "Dobrze dziękuję, a Paniom?", - "No tak sobie, my już tutaj z Panią ("Starszą") opowiadałyśmy sobie jak ciężko to wszystko znosimy. Ja po wypadku kolejowym, za młodu, mam zdeformowane stopy, lepiej wtedy to wszystko znosiłam niż teraz podczas tego raka jajników." No dobra koniec, już więcej nie chcę o niczym słyszeć, ja bardzo współczuję, naprawdę, ale wystarczy - założyłam słuchawki i leżałam, do momentu wizyty Pani Doktór. Panie nie zważając na nic, dalej opowiadały dość głośno o swoich przeżyciach. Pani "Starsza" pogłębiła złe emocje, wracając pamięcią do wydarzenia sprzed sześciu lat, gdzie w szpitalu w Jastrzębiu "zamordowano" jej męża, ponieważ nie zaopiekowali się nim należycie - zaczyna płakać. Myślę sobie trzeba zmienić miejsce, wzięłam papier toaletowy i wyszłam. Kiedy wróciłam Pani "Starsza" znów głośno czytała prasówkę, o podwyżkach leków, o wzroku który traci Zapędowska, o rozwodzie Młynkowej, o wypadkach drogowych... A ja dostrzegając salowe pobiegłam po tace ze śniadaniem. Zasiadam i jem.
Pani "Średnia" zaczyna opowiadać o gotowaniu, tu włączam się w rozmowę, bo lubię temat jedzenia. Ale co to Pani "Starsza" nie potrafi mówić o dobrych rzeczach i znów zaczyna -"Ja się w życiu dość narobiłam, mnie takie rzeczy nie cieszą, ja nie lubię gotować, robię to bo muszę.". No i cały czar prysł, a mi pękła żyłka... Po tylu godzinach z takim babskiem czas na wyjaśnienie paru kwestii -"Wie Pani jak ja tak Panią słucham piąte przez dziesiąte, to się zastanawiam, czy Pani taka zgorzkniała to jest od urodzenia, czy po śmierci męża, a może po chorobie? Jest coś co Panią kiedykolwiek uszczęśliwiło dało radość?", -"A co ja będę Pani mówić, Pani życia nie zna, bo Pani za młoda jest żeby to zrozumieć", -"Wie Pani co, bzdury Pani opowiada i tyle, nie interesuje mnie Pani siedemdziesięcioletni życiorys, ale ma Pani tak skrajnie pesymistyczne podejście do życia, opowiada Pani o samych przykrych rzeczach i nie zdaje sobie Pani sprawy, że są ludzie których Pani jeszcze bardziej dobija, biorąc ich za sobą w ten Pani dół. Jeśli na siłę Pani szuka we mnie słuchacza, to muszę Panią rozczarować, ale go Pani we mnie nie znajdzie. Dam Pani dobrą radę, jeśli chce Pani się wyżalić to tutaj są od tego specjaliści i proponuję od razu psychiatrę, bo na psychologa to już jest dla Pani za późno. Pani ma ewidentną depresję". Pomyślałam sobie szkoda mi cię kobieto, gdzie są twoje dzieci, wnuki, gdzie masz koleżanki, które powinny ci pomagać, ale w sumie co się dziwić skoro wszyscy pewnie próbowali, ale nie dawałaś im żadnych szans to skapitulowali. Jest to taki rodzaj człowieka, który żywi się samymi złymi rzeczami, jakie go otaczają, wyłuskuje wszystkie negatywne informacje z gazet i telewizji, syci się niepowodzeniami innych, tragediami i dramatami ludzkimi tak jakby chciał sobie ulżyć w swoim cierpieniu, bo nie jest sam taki nieszczęśliwy, bo przecież muszą być też inni którzy mają się tak źle jak on - a nawet jeszcze gorzej. Człowiek toksyczny, niepotrafiący dostrzec żadnej radości, żadnego piękna jakie daje mu życie. Pani "Starsza" najwidoczniej zaskoczona moim monologiem, zaczęła się pakować, bo tak jak jej koleżanka po lewej, na szczęście dzisiaj opuszczają Instytut. Włączając Comę na pół gwizdka, zauważyłam, że Pani "Średnia" nie spieszy się do zdjęcia piżamy i spakowania swoich rzeczy, by zrobić miejsce kolejnej pacjentce. Ale w tym samym momencie wchodzą zdziwione salowe -"Dlaczego się Pani nie zbiera?, bardzo proszę o zwolnienie łóżka byśmy zdążyły przebrać pościel dla następnej Pani, proszę też patrzeć na innych i czekać na wypis na krześle". Obrażona Pani pakuje się, ale robi to złośliwie wolno, zaznaczając, że się nie za dobrze czuje i na krześle do 14:00 nie wysiedzi. -"Na świetlicy są kanapy tam też może Pani poczekać" mówi na odchodne salowa. Co za atmosfera, oby kolejne Panie nie były identyczne.
Przychodzą po jakimś czasie moje nowe współlokatorki. Czekają na łóżka, wychodząc co jakiś czas na korytarz. W końcu mają możliwość na rozpakowanie się. Obok mnie P. Mirela (42l), po jej lewej stronie P. Maria (64l). Ja leżę i czekam, aż zawołają mnie na oranżadkę. Tomek dzisiaj nie przyjedzie, ale za to moje Dobre Duszyczki mają w planach mnie odwiedzić. O godzinie 14:00 woła mnie Siostra do zabiegowego, akurat zdążyłam zjeść obiad. Więc odnoszę tacę i kieruję się w stronę gabinetu. Wchodzę do środka i wyciągam dłoń do założenia wenflonu. -"Wie Pani, że o 12:00 już Panią wołaliśmy", -"No chyba nie, bo cały czas leżałam na łóżku i czekałam, nie wychodząc z pokoju... a która z Pań mnie wołała?", -"No żadna z nas", -"No to ktoś Paniom bajki opowiada :)". Siostra siada przy mnie i mówi, że jakaś jest dzisiaj zakręcona, bo okularów nawet z domu zapomniała. Patrzę na nią, ale ona od razu -"Niech się Pani nie martwi koleżanka pożyczyła mi swoich", - "Ale widzi Pani coś przez nie - prawda?", -"No pewnie nawet lepiej niż przez moje". Ha ha ha to dobrze. Siostra była naprawdę pocieszna, bezboleśnie wszystko poprzyczepiała i na odchodne przeprosiła, że nie dostałam "mercedesa" -"Że co?", -"No taki wieszaczek na gumowych kółkach i z takim amortyzującym ogumieniem, które się lepiej sprawuje na tych wszystkich progach, przez które pacjenci muszę przejeżdżać", -"Nie szkodzi poradzę sobie z tym "trabantem", dziękuję". Wracając na salę z moją oranżadką, widzę że czeka na mnie Aga. Siadamy przy stoliku na korytarzu, bo u mnie tłoczno. Jest 14:15, a Panie dalej czekają na wypisy. Po dwudziestu minutach podchodzi do nas Pani "Średnia", by się pożegnać -"Wszystkiego dobrego P.Agato, oby Panią ten optymizm nie opuścił, do widzenia". Podziękowałam i pożegnałam się, widząc że z sali wyszły też pozostałe osoby. Wróciliśmy na salę, chemia kapała, a my wdałyśmy się w pogawędkę...czegoś jednak brakowało.
Ja niestety nie mogłam w trakcie wlewu opuszczać sali, więc Aga sama udała się po jakiś poczęstunek. Przyniosła nam po smakowitym kawałku tortu kaukaskiego i kawie. Po półtorej godziny pożegnałyśmy się, a ja leżałam, czekając na kolejnych gości, którzy zjawiają się tuż przed 17:00.
Magda z Maćkiem umilają mi czas, ale po dwudziestu minutach wchodzi Pani Doktór i prosi o zostawienie ją z pacjentkami. Przeprowadza z nami krótkie wywiady odnośnie naszego samopoczucia, po czym wychodzi. Moi goście wracają z napojami - gościna trwa dalej.
Moja oranżadka właśnie się kończy, więc zostawiam ich na moment. Po krótkiej chwili wracam z wenflonem, do którego jeszcze dostanę zastrzyk przeciwwymiotny. Przed 19:00 wizyta moich gości się kończy, odprowadzam ich do drzwi i wracam na piętro. Zobaczyłam, że świetlica jest pusta, więc zatrzymałam się na Wiadomości, po pogodzie wróciłam do sali. Nowe Pani prowadziły rozmowę, P. Mirela opowiadała o spotkaniach z psycholożką tu w Instytucie. Bardzo jej to pomaga i dobrze nastraja. Jest po amputacji dość obfitej piersi i węzłów chłonnych -"Niech się Pani nie boi, niech Pani zobaczy jaką mam ciężką protezę ona waży sześć kilo, już mnie tak denerwuje, że się nie umiem doczekać rekonstrukcji, a ja jestem taki pączuś, więc będą mieli z czego zrobić - ha ha ha". Rzeczywiście bardzo ciężka ta proteza. Znalazła się tu po raz drugi po chemii i radioterapii, bo po siedmiu miesiącach wykryto u niej guz na płucu po przeciwnej stronie. Ale w tym całym swoim drugim leczeniu i chemii która ją uczula, jest bardzo żywiołową kobietą. Nie użala się nad sobą pomimo tego, że los jej nie oszczędza, ma tytanowe śruby w kręgosłupie, sztuczną kość w łokciu po wypadku w pracy, pomimo że pochowała z mężem ich małego syna, jest naprawdę pełna woli walki o życie, czerpiąc radość z każdego dnia. Takiej osoby mi tu trzeba było. We dwie nastrajamy też P. Marię, która martwi się złymi wynikami, jej choroba jest progresywna. Przestali jej podawać chemię, bo ma złe próby wątrobowe, które pogorszyły się po przyjmowaniu antybiotyków. Płukają jej organizm kroplówkami, w tym z witaminami. Jest podłamana, ale P. Mirela obiecuje jej namiary na swoją psycholożkę. -"Kochane dziewczyny, macie tyle siły do walki, że jak Was tak słucham to stwierdzam, że ja taka słaba dupa jestem", -"P. Mario, niech się Pani nie wstydzi prosić o pomoc, oni naprawdę wiedzą co robią" - pociesza ją P. Mirela. Po jakimś czasie idę po zastrzyk przeciwwymiotny do Siostry, wracam robię wieczorną toaletę i łykam kolejną dawkę steroidów. Zakładam słuchawki, gaszę swoje światło, mówię "Dobranoc" i zasypiam... ale chyba nie tak prędko, czas użyć stoperów, bo P. Maria chrapaniem przebija się przez moją narratorkę...
Nocka minęła dość szybko. Siostra zaznaczyła co miała zaznaczyć w naszych kartach i poszła. Ja połykając tabletkę osłonową zasnęłam, do czasu aż słońce nie zaczęło opierać się na mojej twarzy. Wstaję, porządkuję łóżko i wychodzę do łazienki. Wracam i jestem gotowa na obchód z "Królową Boną" i jej podwładnymi. Pani Ordynator z resztą swojej ekipy, jak zwykle w wielkim skupieniu, słuchają prowadzących nas Lekarzy. Po obchodzie, przywożą nam śniadanie. Moje współlokatorki są bardzo słabe, więc przejmuję pałeczkę, przynosząc trzy tacki. Czuję się bardzo dobrze, więc podaję im na tackach do łóżka najpierw zupę mleczną, a potem rozkrojone, posmarowane bułki z szynką i sałata. zabierając puste miseczki. Wkładam też słomki, żeby lepiej im się piło. Na końcu zasiadam do stolika i zjadam swoje śniadanie, odnosząc po czasie wszystkie trzy tace. -"Pani Mario, a teraz idę do bufetu, przyniosę Pani wodę i cytrynę, żeby Pani dużo piła, jak kazała Lekarka". Przyszłam z towarem, umyłam wszystkie kubki po kawie Ince, i rozlałam wodę, wkładając po plasterku cytryny i słomce każdej z nas. Siedzę i sączę. Po 10:00 wchodzi Tomek z torbą, szybko się pakuję, by zwolnić miejsce Pani, która właśnie usiadła czekając na łóżko. Idę jeszcze wyciągnąć wenflon i wracam po Tomka, żegnając się z współlokatorkami. -"Pani Mario, proszę próbować nie myśleć o złych rzeczach, jak tylko będzie Pani smutno proszę wrócić myślami do wnuków, które - jak Pani sama opowiadała - dają Pani wiele radości. Rak kocha przygnębionych ludzi i żywi się ich stresem, a my przecież chcemy mu dokopać, więc dużo pozytywnej energii Wam zostawiam. Do widzenia".
Schodzimy na parter, po czym udajemy się na parking do auta, żeby zostawić wszystkie zbędne rzeczy. Nie wracamy do budynku tylko zostajemy na powietrzu, zasiadając na ławce w przytulnym miejscu. Gapimy się w drzewa i słuchamy ptaków. Dopiero po godzinie idziemy do bufetu na obiad. Mój obiad to znieczulający jamę ustną lód, a Tomka łechtający podniebienie barszcz z krokietem. Ok. 13:00 wracamy na VIp. gdzie spotykamy moją Lekarkę -"Pani Agatko proszę sprawdzić, czy tym razem wszystkie dane się zgadzają, jeśli tak to za jakiś czas podpisane dokumenty będą do odbioru przy ladzie pielęgniarek". Siadamy i czekamy. Po czterdziestu pięciu minutach odbieramy wszystkie papierki. W tym receptę, dzięki której mogę wykupić lekarstwa, które mają zmniejszyć skutki uboczne. Dexamethason (zmniejszyć uczucie pieczenia mięśni i rwanie ścięgien) przez dwa dni po dwie tabletki, Polprazol (by uchronić jelita i żołądek przed wrzodami) przez dwa dni po dwie tabletki oraz Furosemidum (by pozbyć się obrzęków i nadmiernej ilości wody w organizmie, co powodują steroidy) jedna tabletka dziennie do ustania objawów. W tych świstkach dostaję też wynik badania z tomografii głowy:
" Badanie TK - głowy wykonano techniką spiralną przed i po dożylnym
podaniu środka kontrastowego, kolimacja warstwy 0,6mm.
Dyskretne pogłębienie rowków móżdżku, głównie w zakresie robaka.
Bruzdy mózgowia nadnamiotowo prawidłowej szerokości.
Układ komorowy nieposzerzony, nieprzemieszczony.
Gęstość tkanki nerwowej prawidłowa.
Struktury kostne bez cech patologii.
Wnioski:
Nieco szersze niż typowo rowki móżdżku."
Dyskretne pogłębienie rowków móżdżku, głównie w zakresie robaka.
Bruzdy mózgowia nadnamiotowo prawidłowej szerokości.
Układ komorowy nieposzerzony, nieprzemieszczony.
Gęstość tkanki nerwowej prawidłowa.
Struktury kostne bez cech patologii.
Wnioski:
Nieco szersze niż typowo rowki móżdżku."
Wszystko
gra i buczy :) Pogoda przecudowna, weekend prześlicznie nastrajający,
wyjeżdżamy do Węgierskiej Górki, by zaszyć się w naszym domku i napoić wzrok
soczystą zielenią, jak i nasycić uszy ptasim radiem.
ŻYCIE JEST PIĘKNE !!!