Wstaliśmy o godzinę wcześniej niż zwykle, aby być zgodnie z wytycznymi - czyli półtorej godziny przed badaniem, które wyznaczono na 9:00. Pomyślałam, że może krew będą jeszcze pobierać, by sprawdzić poziom kreatyniny, który jest niezbędny do prawidłowego przeprowadzenia badania. Staliśmy przez piętnaście minut przy ladzie rejestracyjnej, kiedy w końcu podałam moje skierowanie wraz z kartą czipową, Pani zadała mi dość dziwne pytanie - "Skąd pani to ma?" -"Ale nie wiem o co Pani pyta?" -"No kto Pani dał to skierowanie?" -"Lekarka z VIp. przecież jest pieczątka" -"Pani badanie jest anulowane" - "Nie rozumiem -dlaczego?". Po tej jakże zaskakującej wymianie zdań, Pani wzięła telefon i zadzwoniła, by dowiedzieć się co ma mi odpowiedzieć? Chyba nie chcą mnie zdenerwować... - "Proszę poczekać, sekretarka wyjaśni to z Lekarzem". Odeszliśmy od lady i czekaliśmy kolejne piętnaście minut, po upłynięciu których nikt nas nie zawołał. W rejestracji siedziały dwie Panie, kolejka była jedna, więc z jednej kolejki, ludzie podchodzili sobie to pierwszego wolnego okienka. Ja stanęłam pół metra od Pań, które były właśnie obsługiwane przez tą samą Panią co ja wcześniej. Kiedy Panie zostały obsłużone ja cały czas stałam w tym samym miejscu i patrzyłam z wklejonym uśmiechem na Panią, by się przypomnieć. Nikt z Pacjentów nie podszedł do pustej lady, ja czekałam i patrzyłam z tą samą miną i założonymi rękami. Czekałam i byłam przygotowana nawet na to, że mnie odeślą z kwitkiem. czułam jak serce bije mi coraz mocniej, a ciśnienie pomału się podnosi. Moja reakcja wynikała z tego, że wieczorem oglądałam w faktach co się wyrabia w Onkologiach i jak odmawiają pacjentom leczenia. (
Tu jest link do faktów http://www.tvn24.pl/fakty.html o tej informacji jest w 14:46 minucie). Pani odłożyła słuchawkę i uśmiechając się dość nerwowo zaprosiła mnie do podejścia bliżej -"Bardzo proszę o przejście do ostatnich drzwi, ale najpierw proszę powiedzieć, kiedy było badanie poziomu kreatyniny?" -"Drugiego kwietnia". Pani spisała z komputera wynik badania, oddała mi skierowanie, a ja udałam się pod wyznaczony gabinet. Siostra wychodząc z gabinetu, zaprosiła mnie do środka. Stałam w pokoiku i czekałam. Kiedy wróciła, wzięła ode mnie skierowanie, wpisała moją wagę i zaprosiła do założenia wenflonu. Poprosiłam żeby ominęła TĄ żyłę, więc wybrała sąsiadującą. W tym czasie kiedy ona się wkłuwała, ja czytałam o rodzajach kontrastów, -"Ojej, żyłka pękła, będę musiała kłuć jeszcze raz". No to nieźle... Tak więc kolejne kłucie przy nadgarstku. Udało się. Zaproszono mnie do kolejnego pomieszczenia. Stażystka poprosiła o ściągnięcie okularów, kolczyków, łańcuszków, ciągle pytając jak się nazywam i kiedy się urodziłam. Z oszklonego pomieszczenia wyszła Pani Doktór i poprosiła o położenie się na łóżku. Maszyna, którą już znałam wcześniej, nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia jak ta z rezonansu magnetycznego. Włożono mi podkładki między uszy tak by głowa była nieruchoma i wprowadzono do pierścienia. Najpierw zeskanowano głowę, potem uprzedzono, że podają kontrast, zalana gorącem i zeskanowana w obrębie głowy zostałam wypuszczona z pomieszczenia po siedmiu minutach. -"Za dwadzieścia minut proszę wrócić to ściągniemy wenflon" -"Czy to wszystko?" -"Tak wyniki będą u Lekarza przy następnej wizycie". O 9 miałam mieć badanie, ale o tej porze byliśmy już po wszystkim w domu. Wenflon usunęłam w domu - odkąd technik w sposób naprawdę (nie koloryzując) brutalny, dwa lata temu po tomografii klatki piersiowej, wyszarpał mi wenflon, stwierdziłam że, ja w sposób o wiele łagodniejszy mogę zrobić to sama.
Podobnie było z implantem Zoladex, gdzie pierwszą dawkę w brzuch podała mi siostra, na kolejną przypadało Boże Ciało, a u mnie przychodnie były zamknięte, więc od tej pory tą i każdą kolejną podawałam sobie sama przez dwa lata, uważając tylko by nie wstrzyknąć implantu w otrzewną. Moja Doktór wiedziała, że robię to sama i nie wyrażała sprzeciwu.
Wracając do czasu świątecznego i poświątecznego.
W trakcie chemii czułam się dobrze, ale kiedy wróciłam do domu i skończyłam już wszystkie dawki tabletek (łącznie 56szt tabletek w ciągu czterech dni) to się dopiero zaczęło. W sumie bez rzygania, ale za to pojawiły się nowości takie jak palenie mięśni i rwanie ścięgien, ból taki że nie można się dotknąć, a położenie się do łóżka boli jak cholera, bo ucisk pleców jest nieznośny, ale cóż tak być musi - podobno. Dodatkowo robią się od razu krwiaki nawet po zwykłych otarciach, gdzie nigdy wcześniej moje ciało nie było takie nadwrażliwe. Czuję się już bardzo zmęczona fizycznie, mój organizm walczy, a to boli... Jestem spuchnięta, bo woda po tych steroidach zatrzymuje się w organizmie. Brwi się bardzo przerzedzają, łamią i tracą ciemną barwę, nabierając mysiego koloru. Psychicznie jest dobrze, nie użalam się nad sobą, nie płaczę, nie stękam, mam za to częste ataki głupawki i to jest budujące :)
Święta Zmartwychwstania Pańskiego spędziliśmy sami, na modlitwie, zadumie, refleksji, spaniu, jedzeniu oglądaniu telewizji i graniu w karty. Tomek miał przez całe święta na noc, więc popołudniami odsypiał po przyjściu z kościoła. A ja razem z nim. Nie byliśmy u nikogo i nikt nie był u nas. Taki Święty spokój. (Msze Święte na Bytkowie o 12:00 - przepiękne, a po nich mini koncerty Scholi :))
Czytam teraz książkę, którą wygrałam (posłałam na konkurs zdjęcie Marzanny do redakcji Charakterów). Książka nosi tytuł: "Młody umysł w każdym wieku".
http://www.dobreksiazki.pl/b17947-mlody-umysl-w-kazdym-wieku.htm
Byłam też sprawdzić czy moje kobiece narządy mają się dobrze. Mój Ginekolog po zrobieniu USG stwierdził -"Pani Agato - wszystko jest w najlepszym porządku". OBY TAK DALEJ !!! :)))
|
pierwsze zbiory nektaru |
|
w ostatnim momencie - obydwoje się siebie wystraszyliśmy |
|
całkiem wyluzowana lama :) |