Zakład Medycyny Nuklearnej i Endokrynologii Onkologicznej
Rejestrując się przy głównej rejestracji, dostajemy informacje, że musimy udać się na Ip. i zarejestrować się również w ZMN. Zanim jednak wejdziemy na górę, udajemy się do punktu pobrania krwi, gdzie po 15 minutach stania w kolejce, od razu proszę Siostrę o pobranie, za jednym razem, całego zlecenia, a nie tylko dawki na poziom kreatyniny, tak by jutro obeszło się bez kłucia. Zasłoniłam dwie żyły do których zabroniłam się wkłuwać -"Proszę siostry, ta żyła ma zapalenie, a ta ostatnim razem pękła, więc obydwie są nieczynne". Popatrzyła na siniaki i po wybadaniu swoimi opuszkami palców stwierdziła -"Proszę smarować sobie żelem z kasztanowca...wie Pani ja pracowałam przy dializach przez dwanaście lat, najbardziej co pomagało pacjentom to moczenie rąk w ciepłej wodzie z rozpuszczonym szarym mydłem, po miesiącu żyły były całkowicie zregenerowane". Uśmiechnęłam się i podziękowałam za radę. Wyszłam zadowolona uciskając miejsce po wkłuciu. Idziemy na górę. Pierwsze co rzuca się nam w oczy, to ogromna liczba pacjentów i niesamowity ścisk. Pytam się -"Kto ostatni w kolejce?" i ustawiam się grzecznie, słysząc jak Panie w rejestracji, ciągle przeganiają pacjentów, którzy przekraczają wyznaczone miejsce kolejki. Stojak z informacją o kierunku kolejki usytuowany jest metr przed ladą, zanim któraś z Pań nie poprosi do siebie, żaden z pacjentów nie powinien przekroczyć ich przestrzeni, bo jest na miejscu ochrzaniany. Przyzwyczajona do stania w kolejkach. czekam cierpliwie w ścisku i duchocie. Jest 8:05. Ktoś mnie tyrpnie, ktoś da z łokcia, ktoś przeciska się przez naszego "ślimaka", by móc przedostać się dalej do korytarza gdzie wykonuje się PET-a. Nikt się nie przejmuje, że jest 10cm od drugiego pacjenta i opowiada na pół gwizdka o swoich wszystkich bolączkach, inni siadają rezerwując sobie miejsce przed lub za kimś, ja stoję i czytam o wszystkich informacjach na ścianach, które są w zasięgu mojego wzroku. Po 50 minutach jestem pierwsza w kolejce, mam przygotowane skierowanie i kartę czipową. Słyszę w końcu "Proszę, następny pacjent" podchodzę i daję dokumenty, a Pani za ladą w dość wyniosły sposób oddaje natychmiast moje rzeczy mówiąc -"Pokój 1048, a na przyszłość, do scyntygrafii to bez kolejki..." AAAAAAAAAAAA! -"To ja stoję grzecznie i czekam 50 min. żeby się przy ladzie od Pani tego w taki sposób dowiedzieć? Przede wszystkim nie takim tonem, a po drugie gdzie to jest napisane?" -"No tutaj pokaże Pani...", -"Droga Pani czy Pani widzi jaką czcionką to jest wydrukowane, ja nie jestem w stanie odczytać tego od drzwi, jak się tu wchodzi, a co dopiero z końca kolejki, nawet stojąc metr od lady nie jest się w stanie tego przeczytać. Wszystkie informacje o tym, że "Kobiety w ciąży i karmiące piersią mają informować o tym lekarzy" są bardzo czytelne, o tym że "Nie wolno tu wchodzić w butach na wysokim obcasie" też, a także o tym że macie tu super "...projekt z UE co poprawia jakość i efektywność diagnostyki onkologicznej w Polsce poprzez wymianę aparatury obrazowej w medycynie nuklearnej", też jest na szklanych drzwiach bardzo czytelny, ale do jasnej cholery czy Pani sądzi że to pudełko na ladzie, na którym jest napisane i pogrubione słowo ANKIETA, jest dla nas pacjentów ważniejsze niż ta obok informacja o tym że "Poza kolejnością rejestrowani są: pacjenci do scyntygrafii oraz kobiety w ciąży"? Wie Pani co, do lady nawet podejść nie można i się zaznajomić z tą informacją, bo się Pani zachowuje jakbyśmy tutaj stali i robili Pani na złość, szkoda mi tych pacjentów, którzy resztkami sił wyczekują w tej kolejce, a potem w sposób opryskliwy odsyłani są dalej. Radzę sobie i nam przede wszystkim ułatwić życie i przedrukować tą informację do takiej wielkości i grubości, by była rzeczywiście czytelna, a nie napisana czcionką mrówczej kupy. Dziękuję, miłego dnia."
Drodzy pacjenci - tak na marginesie - jeśli wybieracie się na scyntygrafie kości w Gliwicach to już wiecie, że pomimo niezadowolonych i ochrzaniających pacjentów Pań, podchodźcie do lady i od razu mówcie, że należycie do pacjentów, o których mowa na tej mizernej tabliczce. Ponieważ zamiast stania niepotrzebnie w kolejce, czas ten będziecie mogli wykorzystać na dalsze czekanie, które potem już Was niestety nie ominie.
Słowo ANKIETA z tej odległości jest do przeczytania, natomiast nic poza nim. |
Ponieważ, mój ton był dość stanowczy, ale nie podniesiony, całą złość i krzyk kumulowałam w sobie, do takiego stopnia, że czułam jak ciśnienie podskoczyło mi do 220. Usiadłam, uciszyłam się i zostawiając Tomka na krześle, podeszłam do wyznaczonego pokoju, poproszono mnie o wyjście na korytarz i poczekanie przy biurku. Czekam i widzę siostrę, która podchodzi i zabiera mi dokumenty, coś zapisując każe zapoznać się z obowiązującymi zasadami. Cały przebieg badania od wejścia do gabinetu lekarza do wyjścia z badania trwa 4,5h. Po wywiadzie jaki przeprowadza lekarz należy iść do pokoju zabiegowego i włożyć wenflon, następnie przejść do kolejnego pokoju gdzie podawany jest izotop. Przez 2h od jego podania trzeba czekać i popijać wodę (co najmniej 1,5l). Po tym czasie znacznik rozprowadza się po kościach. Pacjent może przemieszczać się tylko po korytarzu w ZMN i korzystać ze specjalnie wyznaczonej toalety, gdzie przed wejściem musi odziać ochraniacze na butki. Po 2h do 3h pacjent jest poproszony o całkowite opróżnienie pęcherza a następnie, przekazany na scyntygrafię. Skanowanie kości trwa do 30 minut.
Po zapoznaniu się z tym wszystkim, czekam 20 min. pod gabinetem lekarskim. Przychodzi Pani Doktór w średnim wieku i prosi mnie do gabinetu. Wchodzę i siadam, odpowiadając na zadawane przez nią pytania: - czy już kiedyś miałam scyntygrafie?, czy odczuwam bóle w kościach, oprócz tych, które są skutkami ubocznymi po podaniu chemioterapii?, czy miesiączkuje?, czy jestem na coś uczulona?. Po tym wywiadzie, proszę Panią Doktór o wypisanie dla mnie zwolnienia lekarskiego, z powodu "okienka" jakie wystąpiło między jednym l4 a drugim, przez przesunięcie terminu przyjęcia na kolejną chemię, tak by zachować ciągłość i nie mieć żadnych problemów z ZUS-em. Pani Doktór poprosiła o zliczenie wszystkich dotychczasowych dni, na których jestem na zwolnieniu i przygotowaniu niezbędnych danych -"Potem proszę mi je podrzucić, a jak nie to ja Panią znajdę." Jak znam życie - nie znajdzie :) Wyszłam i przeszłam do kolejnego gabinetu, gdzie wręczono mi test ciążowy. Zrobiłam, przyniosłam i pokazałam wynik -"Jedna kreska". Poproszono mnie o przejście dalej, by założyć wenflon. Od razu pokazałam żyłę która się nadaje, wiec siostra bez żadnych zbędnych komentarzy założyła w to miejsce wenflon, prosząc o poczekanie na korytarzu, aż nie zawołają. Dziękuję i wychodzę. Siadam obok Tomka i czekam. po 10 min. jestem wołana ja i inna pacjentka, która zadaje tysiąc pytań, i na wszystkie odpowiedzi reaguje słowami -"O Boże, o rany a dlaczego tak długo, cały dzień stracony" Jest dość irytująca, a jej nastawienie mnie denerwuje.
Ona uważa, że to dzień stracony, ja uważam, że dzięki temu badaniu dostane cenne dla siebie informacje, a w rezultacie obraz na przyszłość. Czekam, badam się i konsultuję dla swojego dobra, dla uchwycenia czegoś jeśli jest, dla przedłużenia swojego życia, dla siebie samej by być spokojną, jeśli wynik okaże się dobry, albo być przygotowaną na dalsze działania jeśli będzie niekorzystny - uporządkować wszystko i walczyć. Oczywiście są rzeczy, które irytują, jak te opisane powyżej, ale to wina braku organizacji i podejścia do pacjenta, o niedopytanie i niedoinformowanie, o braku możliwości - w niektórych przypadkach - dowiedzenia się w sposób zrozumiały dla pacjenta pewnych ważnych rzeczy, o zbywaniu go, podejściu "z góry". Kolejki są i będą, ale nie jest naszą winą, że skoro pacjentów - niestety z przerażającą szybkością - przybywa, to adekwatnie do tego powinno przybywać personelu, który nie będzie się dwoił i troił , a przede wszystkim na nas wyżywał. Jeśli muszę czekać to czekam, bo cieszę się, że jest dla mnie termin i miejsce.
Wstrzykują mi izotop promieniotwórczy. Potem przechodzimy do wyznaczonego miejsca, ale ciut dalej by nie wdawać się w żadne rozmowy z innymi pacjentami, tylko w ciszy i spokoju posiedzieć sobie przy stoliczku z promieniami słońca na twarzy, które cudnie przedzierają się przez oszklony sufit. Siedzimy popijamy, jemy. Ja przygotowuję dokumenty i zliczam ilość dni, o które prosiła Doktórka. Po czasie przechodzę przez korytarz, by złapać gdzieś Panią Doktór, ale dopiero za trzecim razem mi się udaje, akurat kiedy ja wchodziłam, do holu a ona wychodziła, natknęłyśmy się na siebie -"A no tak - zapomniałam". Ha wiedziałam, że raczej to pacjent powinien sobie pilnować takich rzeczy, bo żaden zabiegany Lekarz nie będzie za nim chodził. -"Zwolnienie będzie do odebrania przy ladzie jak będzie pani wychodzić", -"Dobrze, dziękuję". Wróciłam do Tomka, po tych upragnionych 2h zostałam poproszona o wypróżnienie pęcherza i podejście do pracowni na badanie. Zrobiłam co miałam zrobić, weszłam do pracowni rozebrałam się z metalowych części i położyłam się na wyznaczone miejsce, dwie podpórki ściskały mnie do kupy, po czym wsunięto mnie do pierścienia i zaczęto badanie. Skanująca płyta była dwa centymetry od mojego nosa. Skanowano mnie od czubka głowy, aż po koniuszki palców, potem na wysokości bioder, pierścień kręcił się skanując miednicę. Dwa razy zapiszczał i więcej żadnych odgłosów z siebie nie wydał. Przy badaniu kości i stawów, czuć lekkie wibracje i ciepło w miejscach akurat skanowanych. Po 20 minutach koniec - podziękowałam i wyszłam. Wychodząc zatrzymaliśmy się po l4 i wróciliśmy do domu o godzinie 17.
Wyniki za tydzień.