Dzień pierwszy - 02.04
Wstaliśmy jak zwykle, tak by na godzinę 8 być już przy rejestracji, a następnie udać się do punktu pobrania krwi (zgadnąć można bez chwili wahania, jaka żyłka przypadła do gustu dyplomowanej pielęgniarce), po tych jej manewrach, które robiła igłą nie tylko w żyle ale i w ścięgnie, ręka bolała mnie jeszcze przez kolejną godzinę. Zgodnie z dalszymi wskazówkami udaliśmy się na VIp. w kierunku pokoju, w którym odbywały się przyjęcia. Na swojej drodze spotkałam Lekarkę, która badała mnie przed podaniem I cyklu chemii. - "Dzień dobry Pani, dobrze że Panią widzę mam obiecaną koszulkę dla Pani". Patrzyła na mnie i widać było, że przez moment gmera w pamięci, by przypomnieć sobie skąd może mnie znać, ale gdy tylko usłyszała słowo koszulka, natychmiast się uśmiechnęła -"Naprawdę?!". Pokiwałam głową twierdząco i poprosiłam byśmy przeszły w stronę windy, gdzie wręczyłam jej kopertę z upominkiem. Tak naprawdę należy jej się więcej niż ta koszulka, bo widać że jest Lekarką z powołania, a podejścia do pacjenta mogą się od niej uczyć niejedni Lekarze. Pożegnałyśmy się, ona poszła na zastępstwo, a ja czekałam aż wywołają mnie do przyjęcia. Przy takiej ilości pacjentów, wywołano mnie nawet szybko.
Dostałam jakieś karteczki, z którymi miałam udać się na Ip., gdzie na izbie przyjęć Panie wprowadziły wszystkie potrzebne dane i potem wysłały mnie z powrotem do pokoju przyjęć. Wydrukowano mi kartkę gorączkową i skierowano do punktu pielęgniarskiego. Po drodze zaczepiła nas Lekarka - "Dzień dobry. Będę Pani Lekarzem prowadzącym. Prosiłabym przejść najpierw na odział B tam przeprowadzimy wywiad i badanie". Przeszłam pod gabinet i czekałam. Lekarka zaprosiła mnie do gabinetu, a ja po raz enty opowiadałam o swoich dolegliwościach, skutkach ubocznych po poprzednich chemiach. Po badaniu palpacyjnym, odprowadziła mnie do Tomka. -"Teraz Pani Agatko, proszę o przejście do pielęgniarek na oddział A". Poszliśmy z Tomkiem do sióstr, które wzięły ode mnie wydrukowane kartki, potem przypisały mnie do pokoju, ale przedtem kazały podpisać się na liście, na której miałam potwierdzić zapoznanie się z obowiązkami i prawami pacjenta jakie obowiązywały w Klinice. -"No dobrze, a gdzie mogę się z nimi zapoznać...wiszą gdzieś na tablicy, albo w pokojach?". Źrenice w oczach pielęgniarki nabrały takich kształtów, że zasłoniły całkowicie jej tęczówki. -"Do pani obowiązków należy...". Pielęgniarka próbowała wydukać jakieś przepisy, aż mi się jej żal zrobiło, chciałam jej przerwać, ale zrobiła to jej koleżanka, wyciągając mi wszystkie kserokopie regulaminów, praw i obowiązków. -"Proszę się zapoznać i oddać!". -"Tak jest!". Zabrałam wszystko pod pachę i poszliśmy z Tomkiem rozpakować się do szafki. Pokój o takim samym układzie jak sześć lat temu. Wejście mały korytarzyk, po prawej prysznic z umywalką, po lewej toaleta z umywalką, a na wprost dwoje drzwi, mój pokój dwuosobowy był po lewej. Czysto, pachnąco przyjemnie, kolory ścian i podłogi wiosenne, dobrze wpływające na samopoczucie. No i młoda współlokatorka, do której podeszłam by się przywitać - w końcu będziemy trochę ze sobą pomieszkiwać :).
Po tym jak się rozpakowałam, siedzieliśmy jeszcze przez moment z Tomkiem, wczytując się w te wszystkie kserokopie, które potem położyliśmy na ladzie pielęgniarek, udając się do windy. Pożegnałam się z moim Bohaterem i wróciłam do pokoju. W tym samym momencie pielęgniarka poprosiła mnie o przejście na RTG płuc na Ip. Zeszłam, zarejestrowałam się na radiologii, i poszłam zająć sobie kolejkę. Niestety w kolejce zamieszanie, nikt nie wie kto po kim jest, jakiś młody chłopak próbował to opanować i przez moment mu się nawet udawało. Zauważyłam za jakiś czas, że ludzie coś za ekspresowo wychodzą z tego badania, ale jak wyszedł technik i zwrócił się do wszystkich na poczekalni, iż najpierw należy się zarejestrować, a potem przyjść ze skierowaniem do niego, to już wiedziałam, skąd to zamieszanie. Weszłam do kabiny dość szybko i rozebrana do połowy czekałam, aż technik pozwoli wejść do środka. Weszłam do przyciemnionej sali, gdzie technik ustawił mnie twarzą do aparatury, usiadł przy swoim stoliku w drugim pokoju, za oszkloną ścianą, ale zamiast zrobić zdjęcie patrzył się na coś/kogoś z osłupieniem. Zasłaniam się odruchowo, bo weszła jakaś roztrzepana baba i tonem przekupki zadawała technikowi pytania -"Na wyniki czeka się godzinę prawda?...I trzeba na nie czekać pod gabinetem lekarskim?...Bo pan ich nie daje przecież nam do ręki prawda?". Technik zrobił się buraczkowy, patrzył na nią z jeszcze większym osłupieniem, odpowiadając krótko -"Tak". Zadowolona pani popatrzyła na mnie i przepraszając za najście wyszła. Technik popatrzył na mnie z niedowierzaniem -"Bardzo panią przepraszam, ale ręce mi opadły, na drzwiach jest zakaz wejścia nieupoważnionym osobom, a sama pani widzi, mogłaby pani tu nago stać i ją i tak by to nie wzruszyło, bo ona ma pytania. My nie możemy zamykać tych drzwi ze względu na nasze bezpieczeństwo w czasie ewentualnej awarii..." Pokiwałam głową, że rozumiem, on wrócił do swojego zaszklonego pokoiku i wykonał w końcu badanie. Podziękowałam, ubrałam się i wyszłam. Nie omieszkałam zwrócić się na poczekalni do pani "przekupy" - "Proszę Panią, następnym razem jak będzie Pani chciała zapytać technika o coś bardzo ważnego, to proszę sobie przeczytać wszystkie naklejki jakie są zamieszczone na drzwiach jako informacje dla pacjentów... widzi pani co tu jest napisane przy tym białym dzwonku? "Naciśnij aby wezwać technika". Tam nie wolno wchodzić w trakcie badań. Ja rozumiem, że obydwie jesteśmy kobietami, ale postawiła mnie pani w bardzo krępującej sytuacji - tak się nie robi!". Pani zrobiła oczy kota ze szreka i jedyne co wydukała to słowo - "Przepraszam". Wróciłam do pokoju, w którym na stoliku czekała na mnie rozpiska i dwa opakowania steroidów.
Z ulotki, którą zaczęłam studiować dowiedziałam się, że lek ma silne działanie przeciwbakteryjne, przeciwgorączkowe i przeciwalergiczne oraz immunosupresyjne. Wyczytałam też, że po zastosowaniu mogą wystąpić zaburzenia psychiczne od euforii, bezsenności, zmian nastroju i osobowości, aż do ciężkiej depresji - no to wspaniale, leczę się na jedno a drugiemu sobie szkodzę. No cóż trzeba i to przyjąć na klatę.
Miałam czas do kolejnego badania, więc wzięłam się za nowy numer Charakterów. Razem z Moniką zwróciłyśmy uwagę na sprzątaczki, które z wielką dokładnością sprzątały nasze pomieszczenie. Za nimi chodziła "Amfija z białą rękawiczką" sprawdzając każdy kąt. Monika już wiedziała o co chodzi -"Jutro jest obchód z Panią Ordynator..." No i wszystko było jasne. I tak właśnie rozpoczęła się nasza dwugodzinna pogawędka z Moniką.
Czas minął błyskawicznie, wybiła godzina kolejnego badania. Zeszłam znów do rejestracji i czekałam przed gabinetem na swoją kolej. Wchodząc ostatnia, rozebrałam się i podałam skierowanie Pani doktór, zwracając jej uwagę, że na skierowaniu jest błąd -"Mam raka prawej piersi, a nie lewej jak to tam napisano". Położyłam się na kozetce przy aparacie do USG i czekałam -"Muszę to sprawdzić w historii pani choroby". Pomyślałam sobie nie ma sprawy, ale wystarczyłoby też spojrzeć na blizny i już wszystko byłoby wiadomo. Najpierw pod głowicę idzie lewa strona węzły chłonne i pierś, potem druga strona i szczegółowy obraz pod blizną, gdzie jak się okazało znajdował się płyn pooperacyjny. Potem przeszłyśmy do USG jamy brzusznej i miednicy małej. Zatrzymując się pod żebrami po prawej stronie widziałam, że chyba coś się tam pojawiło. -"To wszystko proszę się powycierać i ubrać. Wyniki będą jutro, przekaże je Pani Lekarz". Podziękowałam i wróciłam do pokoju, gdzie czekała na mnie kolacja. Po jakimś czasie stwierdziłam, że przejdę się do kapliczki na pogawędkę z Bogiem. Trafiłam na mszę świętą, z czego się bardzo ucieszyłam, bo w końcu tego dnia była taka ważna rocznica. Zasiadłam w drugiej ławce, uczucie przedziwne, ludzie w szlafrokach, dresach, kapciach, wszyscy mają te same intencje. Prześmieszny ksiądz, mający koło siedemdziesiątki, bardzo serdeczny i ciepły. Miał przegiętkie palce i nadgarstki, jego dłonie były jak guma, kiedy wertował kartki z pisma świętego. Pięknie czytał i recytował. Czułam się jakbym przyszła na sztukę teatralną. I to kazanie jakie wygłosił...
W tym miejscu kieruję podziękowania do wszystkich, którzy na swój sposób przeżywają i uczestniczą w moich doświadczeniach. Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa, miłe gesty, wszystkie upominki, niespodzianki i kwiaty, za czas jaki bezinteresownie mi poświęciliście i poświęcacie.
Ksiądz powiedział w kazaniu, to co ja powtarzam mojemu mężowi. -"Nie bójmy się otwierać na ludzi, bo oni są nieodłączną częścią naszego życia, samemu nic nie zdziałamy. Bo mimo tego, że jeszcze nie raz sparzymy się na łajdakach, chamach, oszustach, ludziach którzy we wszystkim widzą swój interes i na tych wszystkich, którzy będą wytwarzać w nas blokadę na nowe znajomości, to nie możemy wrzucać wszystkich do jednego worka. Nie możemy przed wszystkimi stawiać szlabanów, bo na szczęście nie wszyscy są gruboskórni, musimy podejmować ryzyko. Pielęgnować stare przyjaźnie, ale i pozwalać się poznawać nowym. Nie odbierajmy sobie tej możliwości. Trzeba też umieć przyjmować pomoc od innych i nie doszukiwać się w pomocnej dłoni jakiś ukrytych złych intencji".
Po mszy naładowana pozytywną energią, zatrzymałam się na swoim piętrze przy świetlicy. Oglądałam fakty z pacjentami. Przy końcówce jednej z pacjentek zadzwonił telefon. Pani zamiast wstać i wyjść, by nie przeszkadzać reszcie, prowadziła rozmowę tak jakby była sama. W świetlicy było słychać fuczenie, wzdychanie i jakieś uwagi pod nosem. Niestety nie można było podgłosić telewizora, bo rozmawiająca pani miała w swojej dłoni pilot. Kiedy skończyła została zmierzona wzrokiem przez najbardziej rozzłoszczonych pacjentów. Ale co się okazało, na tym się nie skończyło. Do świetlicy przyszli kolejni ciekawi wydarzeń ze świata. -"Czy moglibyśmy przełączyć na Wiadomości?" zapytał jeden z pacjentów. -"Nie, bo my już widzieliśmy fakty i czekamy na pogodę" odpowiedziała pani zarządzająca pilotem. No i się porobiło. -"Ale proszę panią tu są jeszcze inni, my też chcemy wiedzieć co się dzieje na świecie". Pani trzymająca pilot była tym nie wzruszona -"Czekam na pogodę". Nie wytrzymałam, obróciłam się do niej, srogo spojrzałam i powiedziałam -"Droga pani, wszyscy wszystko rozumieją, ale po wiadomościach również będzie miała Pani możliwość zobaczyć pogodę, trzeba się dzielić z innymi... słyszała pani o czymś takim jak kompromis?...i niech pani tak nie ściska tego pilota bo go pani zgniecie". W tym samym czasie weszła kolejna pacjentka - "To co moi mili na którym lecą Kiepscy...". Parsknęłam śmiechem i poszłam do pokoju mówiąc -"Dobrej nocy". Na korytarzu minęłam się z Moniką, która szła na swój serial :) Niektórzy nie wiedzą jak mają się zachowywać w miejscach publicznych, myśląc że wszystko im się należy...
Umyta, leżałam i czytałam. Kiedy Monika wróciła i też położyła się do łóżka, buzie nie zamykały nam się do 23:00. Bardzo się ucieszyłam, że nie muszę dzielić pokoju z wiecznie narzekającą i płaczącą osobą. Monika chorująca od trzech miesięcy taka nie była. 35 letnia kobieta, która po krwotoku udała się do ginekologa dowiedziała się, że choruje na zaśniad groniasty. Była odsyłana od lekarza do lekarza, bo żaden nie potrafił zrobić właściwego kroku. Wystraszono ją, że jedynym sposobem na uniknięcie raka macicy (kosmówczaka) jest jej usuniecie. Na szczęście trafiła na lekarza, który skierował ją do onkologii, gdzie zaczęli leczyć ją chemią (metotreksat), która jak się okazuje zmniejsza, zagrażający jej, poziom hormonu beta hcg. To tak w wielkim skrócie. Po tych naszych pogawędkach i całodziennych zmaganiach z naszą rzeczywistością zmęczone zasypiamy.
Dzień drugi - 03.04
Spałam jak kamień, zasnęłam i obudziłam się w tej samej pozycji. Pielęgniarka wyrwała nas ze snu, pytając czy gorączkujemy. Każda z nas nie mierzyła wcześniej temperatury, więc zgodnie odpowiedziałyśmy, że chyba nie. Połknęłam tabletkę osłonową i nastawiłam budzik na 7:00, by przyjąć kolejną dawkę steroidów. Ta godzinka spania minęła błyskawicznie. Wzięłam kolejne osiem tabletek i zabrałam się do porannej toalety. Monika w tym czasie wyszła na kolejną dawkę chemii. Po godzinie, weszła ok. piętnastoosobowa grupa ludzi w białych fartuchach. na przedzie mała elegancka Pani Ordynator, której twarz nie zdradzała żadnych emocji. Słuchała z dużą uwagą tego co miały do powiedzenia nasze Lekarki prowadzące. W jednym tylko momencie odwróciła się do Moniki i poprosiła o ściszenie radia, wtedy miałyśmy niepowtarzalną szansę, by usłyszeć jej głos. Kiedy prowadząca mnie Lekarka opowiadała jej o moim przypadku, nade mną pochyliła się inna Pani Doktór - "Fajne są te koszulki, coraz więcej pacjentów je nosi...". Uśmiechnęłam się i w zamian pochwaliłam jej piękne czerwone korale, które były jak obfite owoce winogron. Obserwowałam też tych praktykantów i stażystów, którzy stali w korytarzu zamiast podejść bliżej i przysłuchać się opowiadaniom lekarzy. Wizyta skończyła się po 15 minutach, po krótkim czasie dostałyśmy śniadanie. Kiedy odpoczywałam i czekała na dalszy bieg wydarzeń, przyszła do mnie Pani Doktór -"Pani Agatko mamy wyniki. Rezonans magnetyczny nie wykazał żadnych ognisk rakowych. Jest tylko płyn pooperacyjny, ale on powinien się wchłonąć. RTG płuc wyszedł prawidłowy, w usg piersi również nie ma odchyleń od normy". Moją radość trudno opisać, czekałam na tę informacje od stycznia, wierząc głęboko, że podjęłam słuszna decyzję zachowując pierś. Wspaniale :) -"Mamy jeszcze wynik z usg jamy brzusznej, badanie pokazało, że na wątrobie jest drobny naczyniak. Będziemy go kontrolować, żeby nie nabrał większych rozmiarów i nie uciskał innych narządów, co mogłoby też doprowadzić do jego pęknięcia. Jest to nowotwór niezłośliwy, nie leczy się tego farmakologicznie i nie poddaje żadnemu zabiegowi". Przyznam się szczerze, że wiadomość o pozytywnym wyniku z rezonansu jakoś zasłoniła mi tą, którą później przekazywała mi Pani Doktór, tym bardziej, że nie kazała się tym zbytnio przejmować. Póki co tak właśnie robię - nie przejmuję się na zapas. Ogromny wpływ na takie naczyniaki mają leki, które brałam do tej pory, po prostu skutki uboczne zawsze się pojawiają przy takim długim leczeniu. -"Zaraz poproszą panią na chemię, ja będę tu do pani zaglądać i dopytywać się o samopoczucie... a na razie to tyle". Po chwili zawołali mnie do zabiegowego, gdzie włożyli wenflon i załączyli kroplówkę, z którą wróciłam do łóżka.
Leżałam i patrzyłam się w sufit przez półtorej godziny, co jakiś czas nawiązując rozmowę z Moniką i odpisując na wszystkie smsy. Kiedy kroplówka się skończyła zawiozłam wieszaczek na kółkach, gdzie przy okazji odpięli mi wężyk, zostawiając wenflon w dłoni. Wróciłam do pokoju gdzie czekał na mnie obiad. Po obiedzie leżałyśmy i odpoczywałyśmy. Monika po jakimś czasie poszła do męża, który na nią czekał, a ja leżałam i czytałam, czekając na swojego Bohatera. Przyszedł i przywiózł mi trochę dobroci. Po rozpakowaniu ich do szafki, zeszliśmy do bufetu, nasz był już zamknięty więc udaliśmy się do drugiego, w starszej części instytutu. Pogawędka przy latte i herbacie, szybko dobiegła końca, gdyż bufet po kolejnej godzinie został zamknięty. Po drodze do pokoju zatrzymaliśmy się na krótką modlitwę w kaplicy. Odwiedziny dobiegły końca, odprowadziłam Tomka i wróciłam do pokoju. Naładowana pozytywną energią zaproponowałam Monice "wycieczkę krajoznawczą" po Onkologii. Korytarze o tej porze były puste, tylko Panie sprzątające myły poczekalnie, a przy okazji zwróciły nam uwagę na mokre podłogi. -"Bardzo proszę wężykiem przechodzić, jak się Panie poślizgną będzie moja wina". Uśmiechnęłam się do jednej z nich i powiedziałam, żeby się nie martwiła, bo w razie czego wezmę wszystko na swoją klatę. -"I pod nogi patrzeć, a nie w sufit...". Starałyśmy się w miarę nie przeszkadzać i uszanować ich pracę. Przez godzinę oprowadzałam Monikę po wszystkich najładniejszych zakamarkach instytutu.
Wracając stwierdziłyśmy, że zatrzymamy się na fakty. Niestety na naszym piętrze nie oglądali faktów, więc chodziłyśmy schodami od piętra do piętra i zaglądałyśmy, na co właśnie patrzą pacjenci. Zatrzymałyśmy się na IVp. , usiadłyśmy i z panem konsumującym jabłko, oglądałyśmy wieści z kraju i zagranicy. Informacje z kraju jakie do mnie napływały doprowadzały mnie do nerwicy -"Wiesz Monika ja już dziękuję idę do pokoju, nie mogę patrzeć na tą błazenadę polityków i bezradność niewinnych ludzi". Razem wróciłyśmy na nasze piętro, ale Monika została w świetlicy, by zobaczyć swój serial. Ja w między czasie zdążyłam się przygotować do snu. Leżałam i czytałam. Przez cały dzień czułam się dobrze po tej nowej dawce chemii (docetaksel). Przed północą mnie i Monikę opuściły siły, więc poszłyśmy spać.
Dzień trzeci - 04.04
Na dzień dobry pielęgniarka weszła cichaczem do naszego pokoju i o nic nie pytając, zaznaczyła nasze temperatury w karcie gorączkowej. Zjadłam tabletkę osłonową i zasnęłam na kolejne półtorej godziny. Po tym czasie Monika szykowała się na przyjęcie kolejnej dawki swojego specyfiku, a ja prowadziłam rozmowę z Panią Doktór, która wypytywała mnie o występujące objawy. Oprócz nudności nic mi nie dolegało. Dostałam tabletkę przeciwwymiotną i czekałam na śniadanie. Po śniadaniu czułam, że słabnę, więc przeprosiłam Monikę i zasnęłam.
Obudziłam się na obiad i czekałam na Tomka. Przyjechał po godzinie 14:00. Zeszliśmy do bufetu i przy latte oraz obiedzie, który konsumował mój Bohater, planowaliśmy nasze święta. Po dwóch godzinach dołączyła do nas Pani Halinka, z którą leżałam sześć lat temu w jednym pokoju. Do dnia dzisiejszego utrzymujemy ze sobą kontakt. Naszą rozmowę przerwała Pani obsługująca bufet, wyłączając radio. Dając nam tym samym znać, że to koniec jej pracy. Odprowadziliśmy Panią Halinkę do wyjścia, po czym udaliśmy się do pokoju po rzeczy Tomka. Żegnając się, umówiliśmy się na kolejny dzień.
W tym dniu udałyśmy się z Moniką po kolacji na Wiadomości, schodzą na IVp. Po 20 minutach zostałyśmy przegonione na swoje piętro, gdyż pani salowa musiała umyć i zamknąć świetlicę, ponieważ na tym pietrze nie było już pacjentów. Szłyśmy schodami do góry, zdziwione widząc jak na każdym piętrze pacjenci grzebią przy odbiornikach. Okazało się że wysiadły bezpieczniki. Oddziałowa zdążyła już poinformować pana z monitoringu, bo potrzebowała komputer, który też przestał pracować. Panie jakoś pogodziły się z faktem, że ich serial właśnie dobiegł końca, ale panowie jeszcze długo przeżywali fakt, że nie obejrzą meczu piłki nożnej. Wróciłyśmy do pokoju i leżałyśmy wymieniając się artykułami z prasówek. Po jakimś czasie umyte i gotowe do snu, dalej wymieniałyśmy się historiami z naszego życia. Doszłyśmy do wniosku, że rozlejemy sobie muszyniankę do kieliszków, w których pielęgniarki podawały nam lekarstwa, i opijemy w ten sposób nową znajomość. Wyciszyłyśmy się przed północą i zasnęłyśmy.
Dzień czwarty - 05.04
Ostatni poranek zaczął się jak zwykle, od pielęgniarki która zaznaczała temperaturę w karcie.Tym razem zwróciła też uwagę na porządek, który miałyśmy zrobić -"Bardzo proszę usunąć ubrania z oparć i wywietrzyć pokój". Nie ma sprawy, w koszulki na pewno się ubierzemy, a pokój jak zawsze wywietrzymy, nie zależnie od tego czy obchód będzie czy nie. Monika poszła na chemię, a ja robiłam w tym czasie makijaż. Przed obchodem moja Pani Doktór przyszła podpytać się jak moje samopoczucie, -"Jeśli wszystko dobrze, w takim razie dzisiaj tak jak wczoraj uzgodniłyśmy pójdzie pani do domu". Świetnie! Zjadłyśmy śniadanie i czekałyśmy na przybycie białych ludzików. Obchód wyglądał tak samo jak dwa dni wcześniej, "Królowa Bona" na czele i jej podwładni :) Po tej wizycie przyszedł mój Bohater, spakowałam się i pożegnałam z Moniką. Czekaliśmy na korytarzu, żeby dostać wypis. Zaniosłam przedtem wszystkie niezbędne papiery do sekretariatu i czekałam, mając nadzieję na to, że nie będziemy długo czekać. Niestety godzina 13:00, a my nadal czekamy. Podchodzi do nas Pani Doktór i oznajmia, że Pani Ordynator podpisuje wszystko po godzinie 14:00. -"Pani Doktór, czy mogę dostać teraz l4 a po wypis przyjedziemy jutro, ponieważ mąż musi zdążyć na 14:00 do pracy". Zgodziła się i po pięciu minutach przyniosła świstek, na którym dostrzegłam trzy błędy, do których na pewno przyczepiłby się ZUS. (ilość dni jako pobyt w szpitalu, zły numer domu, zła końcówka w peselu). Poszłam po oryginał do sekretariatu i czekałam na Panią Doktór, która po 15 minutach przyniosła poprawione i zaparafowane błędy.
Wracaliśmy do domu w pośpiechu, Tomek wyszedł do pracy, a ja powoli rozpakowywałam się podjadając kanapki. Od godziny 16 do 21 spałam jak dziecko...
Dzień piąty - 06.04
Po godzinie 8:00 zawieźliśmy l4 do mojej pracy, a potem autostradą dojechaliśmy do Onkologii. Weszłam do sekretariatu i poprosiłam o wypis -"Bardzo proszę przejść do punktu pielęgniarek tam są wczorajsze wypisy". Poszłam i poprosiłam o papiery. -"Wie Pani co, ale my nie mamy Pani wypisu, proszę przejść do pokoju przyjęć". Przechodzę do kolejnego miejsca. -"Tak widzę jest na wierzchu, proszę bardzo..., ale zaraz na skierowaniach nie ma pieczątek, proszę przejść do sekretariatu tam wszystko podbiją". Poszłam i poprosiłam o podbicie papierów -"Ale Pani ma za dużo tych wypisów, dla Pani są dwa i dla nas też są dwa... kto Pani to dał?...proszę to wszystko". Miały szczęście, że byłam przyćmiona i nie wykazywałam oznak zniecierpliwienia. Nie chciało mi się dyskutować. Usiadłam w końcu obok Tomka i czytałam wszystkie świstki.
Zalecenia:
Tomografia głowy - 12.04.2012
Scyntygrafia kośćca - 23.04.2012
Docetaksel Cykl V - 24.04.2012
Tomografia jamy brzusznej i miednicy małej - 16.05.2012