Zastanawiałam się jak mogę dobrze spożytkować ten czas, między jedną chemią a drugą. Do pracy chodzić nie mogę, na krótkie spacery owszem nawet trzeba się wybrać, poczytać mogę do czasu aż oczy nie zaczną mnie piec, na kinomaniaku jest limit w oglądaniu filmów, a telewizora unikam - no chyba że puszczają akurat "Wajrak na tropie" albo inny ciekawy film przyrodniczy typu "Dzika Polska". Brakuje mi moich prac manualnych - tworzenia biżuterii, wylepiania naczyń ceramicznych, filcowania - wszystko w ramach autoterapii zajęciowej... Jest jedna rzecz, która pochłania wiele czasu - segregacja zdjęć. Te, które trzeba wyrzucić, bo są zrobione seryjnie, lub te które trzeba w końcu wywołać, bo cztery albumy czekają na uzupełnienie, albo te które trzeba poprzenosić do poszczególnych, tematycznie utworzonych folderów. Zabawy z taką ilością zdjęć będzie na pewno do wiosny, jak nie do wakacji :) Jest jeszcze jedna rzecz, do której postanowiłam powrócić - filcowanie. Czekam na dwa pakunki z allegro, a potem zacznę tworzyć i to na pewno sprawi, że w moim organizmie będą się wytwarzać jeszcze większe dawki hormonu szczęścia :-))))
(Sześć lat temu wraz ze świadectwem pracy dostałam ekwiwalent za niewykorzystany urlop, pamiętam że następnego dnia pojechałam na giełdę kwiatową i wydałam wszystko na półprodukty, z których potem przez trzy miesiące produkowałam różne, dziwne stroiki na święta i obdarowywałam nimi rodzinę. Wtedy właśnie urodziła się myśl, żeby zainwestować w kurs florystyczny I stopnia, na który udało mi się po dwóch latach nazbierać i ukończyć).
Tak więc, czekając na paczkę, upiekłam mojemu bohaterowi - słodyczoholikowi ciasteczka korzenne z polewą czekoladową. A teraz zabieram się za sortowanie zdjęć, mając przed sobą bukiet czerwonych tulipanów i kubek ciepłego, wiejskiego mleka.