„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

poniedziałek, 27 lutego 2012

Szaleństwo nocyceptorów

Przez te pięć ostatnich dni czułam się jak sinusoida. W każdym jednym dniu miałam przypływy i odpływy bólu. Mój bohater w międzyczasie zachorował i leżał plackiem w łóżku, zakichany i zasmarkany, więc role się odmieniły. Tym razem ja mogłam wcielić się w bardzo opiekuńczą pielęgniarkę. Staraliśmy się przebywać w oddzielnych pokojach, dużo wietrzyć pomieszczenia, a Tomek starał się nawet, przebywając ze mną, nosić maseczkę "jak Japończycy przy sars". Jednym słowem przekichane było, ale się skończyło na szczęście jego choróbsko, dzięki herbacie którą wymyśliliśmy (3l garnek, gotująca się w nim woda z dodatkiem: 4 plasterków imbiru, 2 łyżeczek posiekanego korzenia żeń-szenia (dostępne w herbaciarniach), 2 łyżeczek owoców goi (dostępne w herbaciarni), 3 plasterków cytryny. Na koniec dodaje się 100ml soku z malin lub czarnego bzu i jedną saszetkę mocnej, czarnej herbaty. Ale nie tylko przez tą herbatkę Tomek czuje się lepiej. Trzeba pić rano i wieczorem kubek ciepłego mleka z czosnkiem i miodem (jak za czasów naszych babć:)), siedzieć w domu i spać duuuuuuuuuużżżżoooo spać, a przed tym spanie wypić teraflu żeby się wypocić. Po dwóch dniach Tomek poszedł do pracy, a kiedy wrócił powiedział "dobrze wrócić do świata żywych, czuje się naprawdę lepiej".
W tym samym czasie, kiedy on zmagał się z wirusami, mną sponiewierała ósemka, która znów przypomniała sobie, że chciałaby wyjść ze swojego kokona. Czyni to od dwóch lat, co jakiś czas robiąc spustoszenie w mojej buzi. Dziąsło wygląda jakby je przeorano. Ból w skali 1/10 - 9. Ja jak zwykle nie zażywam żadnych tabletek przeciwbólowych tylko jem kostki lodu, a potem śpię. Dobrze że nie pamiętam jak wyżynały się moje pierwsze zęby...
Jakby tego było mało, wczoraj okazało się że moja kobiecość wcale nie podda się tak szybko bez walki. Do tej pory, co miesiąc był to "atak jajników", teraz jest to "atak na jajniki". Rano czułam się tak jakby wpuszczono do mojej macicy braci Kliczko w rękawicach bokserskich, Władek wybiera lewy jajnik a Witalij prawy, przyszli odbyć swój trening przed najważniejszą walką i naparzają jak na workach treningowych - ból 1/10 kurwa 20!!!! Po 20 minutach walki z Kliczkami - padam znokautowana. Leżałam na kafelkach i zwijałam się skopana i zalana zimnym potem. Tomek podał mi ostatni środek ratunku - Minesulin. Budzę się po 30 minutach i uśmiechnięta w końcu zasiadam do śniadania, które przygotował mój bohater.

Między tymi naszymi nieznośnymi chwilami, mieliśmy całkiem radosne - pichciliśmy w kuchni, marząc o nowej... Nasz jedyny mebel w kuchni - kredens, po ośmiu latach, naprawdę zaczyna nie mieścić wszystkich niezbędnych narzędzi kuchennych...ale już niedługo i nasze marzenie się spełni :)) Przed tworzeniem w kuchni robię piling twarzy, a potem nakładam maseczkę głęboko nawilżającą, bo się łuszczę jak żółw.
A co wieczór, jak zwykle oglądamy filmy i zajadamy się dobrociami, ostatnio była u mnie Aśka, mówiła coś o tabelce w której wypisuje sobie wszystkie słodycze zjedzone w trakcie postu, chodzi o to że jak widzi że zjadła za dużo szt. ciastek to na drugi dzień pości, czy jakoś tak. Ja nie mam żadnych ograniczających postanowień niestety. Jest fajna rzecz w tym chorowaniu, że mi się ograniczać nie wolno ha ha ha. Poza tym doszukałam się wiele pozytywnych stron tego mojego chorowania, jedna z nich to KWIATY.  Dostaje kwiaty, które kocham nie tylko ja, ale i moje kotki. Czasem do dzieci mówi się tak "Jesteś taki śliczny taki do schrupania" Masza i Szisza tak właśnie reagują na kwiatki, są jak zahipnotyzowane, gdy tylko zniknę z ich pola widzenia, robią sobie ucztę. Na noc kwiatki stoją wysoko na meblach w dzień, w zależności od wielkości, za witryną lub po prostu zabieram je wszędzie ze sobą :) Kocham kwiaty, niestety nie można mieć wszystkiego, kwiaty albo koty - wybrałam koty dlatego w moim mieszkaniu nie ma ani jednego kwiatka w doniczce...




koktajl z leśnych owoców