Budzik stawia nas na równe nogi o 5 rano. To dla mnie jeszcze noc, ponieważ od trzech tygodni mam problem z zasypianiem, a kiedy już zasnę to śpię nawet do samego południa. Ale wykorzystuję tą swoją bezsenność przez oglądanie filmów. Podczas tych seansów nocnych zobaczyłam wiele bardzo dobrych filmów jak np.: Służące, Spadkobiercy, Żelazną Damę, Dobre Serce, Bracia Klitscho czy Taxi A, także nie ma tego złego...
Przygotowani do wyjścia z szufelką i drapakiem w ręku udajemy się na parking. Widok bajeczny, samochody zasypane do wysokości klamek. Po rozprawieniu się ze śniegiem, wsiadamy do nagrzanego już auta i próbujemy wydostać się z parkingu - co nie jest takie proste, bo o tej porze nic nie jest odgarnięte. Po trzech minutach kołysania autem udaje nam się ruszyć z miejsca, ale po chwili znów koła kręcą się w miejscu, więc znów wsteczny - jedynka, wsteczny - jedynka, wyczucie chwili i gotowe tym razem wyjeżdżamy z parkingu. Drogi lokalne i krajowe są białe, mijamy w Piekarach jedną piaskarkę i dwie koparki. Jadąc 50km/h tam gdzie jest to możliwe, szczęśliwie docieramy na miejsce. Parkingi na terenie Instytutu są prawie puste.
Po zarejestrowaniu, udajemy się na drugie piętro, by tym razem przed wlewem pobrano mi krew. Wchodzę jako pierwsza. Miła siostra wybiera sobie żyłkę, ale mając jeszcze sporo nienaruszonych okazów wybiera akurat tą, która przeszła najwięcej. "O przepraszam, już próbuję pomalutku, żeby nie piekło...ma pani zrosty tutaj". Pomyślałam sobie, że nie trzeba być pielęgniarką, żeby to zobaczyć gołym okiem bez wkłuwania się w nią. Już po bólu. Schodzimy do bufetu, by tam poczekać na wyniki. Jemy śniadanie w postaci kanapek z pysznego chleba z soczewicą i smakowitych dodatków. "A teraz chociaż jeden na szczęście" Tomek przynosi dwa śmiejące się do nas pączusie. Są piękne ale zbyt dużo na nich lukru, więc zdejmuję centymetrową białą warstwę i zjadam pączka ze smakiem. I tak po półtorej godziny goszczenia się w bufecie udajemy się pod gabinet lekarski. "Pani Agato zapraszam". Młoda lekarka, którą widzę po raz pierwszy, pyta mnie o skutki uboczne, po czym zaprasza do drugiego gabinetu na badanie palpacyjne. "Wszystko w porządku, niczego niepokojącego nie wyczuwam. Można się ubrać". Wracam do pani doktór i czekam na wyznaczenie dat najbliższych chemii. "Pani Agatko, kolejna przypadnie w Dzień Kobiet, a czwartą dawkę podamy drugiego kwietnia i tu już będzie drugi rodzaj chemii, dlatego jak już pani wie, będzie musiała pani u nas zostać góra pięć dni, na obserwacji". W trakcie naszej rozmowy, siostry zajmują się papierkową robotą. Na koniec dostaję kilka świstków: receptę na tabl. p/wymiotne, kartkę na l4, dwie karteczki które zabierają na chemioterapii oraz oświadczenie, które muszę podpisać, wyrażając tym samym zgodę na podanie chemii.
Po tej jakże sprawnej wizycie, udajemy się do lady, za którą pracuje pielęgniarka, zabierając mi wszystkie niezbędne papierki. Otrzymuję w zamian zwolnienie lekarskie. Mogę wchodzić po 10 minutach, także Tomek idzie na miasto, a ja idę do sali, w której zasiadam na "mój" fotel. Przed sobą widzę dwie płaczące, siedzące obok panie. Jedna z nich to pani od "panieńskiej spódnicy". Myślę sobie, czyżby dzisiaj nie było kabaretowej atmosfery... Odsłaniam lewą rękę, do której od razy wkłuwa się siostra. Po włączeniu pierwszej kroplówki dostrzegam, że siostrom którym dzisiaj wypadł dyżur na chemioterapii nie dopisuje humor. Widząc zapłakane pacjentki i nabzdyczone siostry postanawiam zostać w swoim świecie i nie odzywając się do nikogo wyciągam mp3 i włączam czerwony album Comy, opieram głowę o poduszkę, zamykam oczy i czuwam, wystukując rytm na oparciu fotela. Od czasu do czasu spoglądam na kroplówkę czy dalej kapie i zerkam przy okazji czy paniom płaczącym się poprawiło - niestety nie, atmosfera nadal jak na stypie, więc wracam do mojej pozycji. Po 45 minutach podchodzi do mnie siostra i podaje mi drugą kroplówkę. W międzyczasie esemesuję z Agą, chichrając się ukradkiem z ich treści. Tak mija kolejna godzina, kończy się druga kroplówka. Podczas gdy siostra zmienia ją na trzecią "oranżadkę", jedna z pań płaczących właśnie wychodzi, Do tej drugiej pacjentki podchodzi inna siostra i mówi coś podniesionym tonem, każąc się jej uspokoić i skończyć płakać. Chwila milczenia i siostra znów zwraca się do pacjentki "Co nakrzyczałam na panią prawda? Nie tylko pani ma zapalenie żył, próbuję się wkłuć po raz kolejny, ale pani niepotrzebnie patrzy na tą igłę i bojąc się odsuwa mi pani rękę, nie pomaga mi tym pani w ogóle. Bardzo proszę wziąć się w garść, bo zawołam lekarza". Puszczam Comę po raz trzeci tym razem głośniej :)
Siostra wkłuwając się do grubszej żyły i regulując kroplówkę na szybsze tempo sprawiła, że udaje mi się wyjść o godzinę wcześniej niż ostatnim razem. Siedzimy w holu jeszcze przez chwilę, by rana po wkłuciu trochę przyschła, po czym wracamy do domu. Po drodze, w pewnym miejscu omijamy dwie straże pożarne, dwa radiowozy, dwa zmiażdżone samochody i...dwa ciała w czarnych workach, opatulone kocem termicznym. O tym śmiertelnym wypadku na krajowej 88 słyszymy po chwili w radio w wiadomościach dla kierowców. Nam udaje się szczęśliwie dojechać do domu. Zjadamy wcześniej przygotowany przez Tomka obiad i wskakujemy do cieplutkiego łóżka dokończyć przerwany sen...