„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

czwartek, 19 maja 2016

Wierzę

Otrzymałam niedawno telefon od Pani Doktór.
-"Agatko, przepraszam, że tak późno dzwonię, ale muszę ci przeczytać wyniki" - była 22:32, struchlałam
-"Nie, nie śpię jeszcze, czekałam na ten telefon, bardzo się cieszę, że Pani dzwoni"
Pani Doktór przeczytała mi bardzo fachowy opis mojego wyniku.Pełno w nim było liczb i zwrotów mi nieznanych. Dlatego potem otrzymałam informację, którą przetwarzam w głowie do teraz.
-"Agatko jest duża regresja choroby, komórki rakowe w opłucnej zmalały kilkakrotnie, A Z KOŚĆCA ZNIKNĄŁ CAŁKOWICIE. Nie ma go ani w mostku ani w kręgosłupie..., ja umówię się z lekarzami i pójdę obejrzeć i porównać zdjęcia z poprzedniego badania i z obecnego, wtedy zadzwonię do ciebie i umówimy się na kontrolę po Bożym Ciele i ustalimy co dalej. Chciałabym jeszcze naświetlić opłucną, ale mniejszymi dawkami. Strasznie się cieszę..."

Po skończonej rozmowie podzieliłam się nowinami z Tomkiem. Siedzieliśmy i nic nie mówiliśmy chyba przez dwie minuty, bo szok odebrał nam mowę. Ja do tej pory nie potrafię ogarnąć tego co się stało, bo to jest CUD :) Chciałabym zobaczyć te wyniki jak najszybciej, a najbardziej chciałabym pójść i zobaczyć z Panią Doktór te zdjęcia ze skanu badania, ale to już niemożliwe.

WIARA NAPRAWDĘ CZYNI CUDA - dziękuję, że macie mnie w swoich modlitwach.

I wierzę w to, że do końca roku zwalczę to choróbsko. Ponad dziesięć lat użerania się z rakiem, dwa i pół roku ciągłej walki o to by w miarę normalnie żyć. Walka trwa, jestem bardzo zmęczona, ale wiem że dam radę, bo marzę o tym, by przestać kaszleć i pluć tym świństwem, które nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Marzę też o tym, by uwolnić się od morfiny i kodeiny, bo one sprawiają, że jestem ciągle śpiąca i ograniczona chociażby z jazdą samochodem. Także modlimy się i wierzymy, że zwycięstwo jest po mojej stronie - już niebawem i pomimo wszystko :) 

A poza tym.
Mąż zdążył odebrać moje legitymacje. Przyznali mi je do 2019r., to takie odległe czasy dla mnie...
Niestety niepełnosprawną będę już do końca życia, bo życie po trzech pleurodezach (talkowaniu opłucnej) jest skazane na ból i ograniczoną sprawność fizyczną. Także jak już wygram z tą gadziną :) to i tak będę uzależniona od wielu rzeczy.

A tak, codziennie rano to samo - wstaję, kaszlę i działam. Ogarniam dzieciątko, robię śniadanko, bawię się z dzieckiem, ogarniam mieszkanie i drzemię, aż do przyjścia mojego Męża. Nie mogę nigdzie wyjść sama, ani z dzieckiem na spacer, ani do sklepu, a tym bardziej gdzieś pojechać samochodem i wyrwać się od rutyny czterech ścian. Narzekam? Nie po prostu czuję się jak ptaszek w klatce. Uwielbiam być Panią Domu, uwielbiam zabawy z Dorocią, ale ileż można być zależną od kogoś - ja która była niezależną całe życie. Moi znajomi mnie odwiedzają na tyle na ile im pozwoli - czas, choroba dziecka, praca, i inne rzeczy, sytuacje, okoliczności. Sama chciałabym wziąć Dorocie i pojechać odwiedzić innych, ale cóż jak nie można to nie można. Jestem skazana na innych i to mnie wpienia niesamowicie wrrrr. Dlatego mimo tego całego zmęczenia wiem, że swoją determinacją osiągnę to na czym mi najbardziej zależy...