Chciałabym napisać że jest lepiej że tomoterapia już przynosi poprawę, lecz nie mogę bo to nieprawda. Mam tak mocne ataki kaszlu że mięśnie pieką niemiłosiernie wysiłek sprawił że pojawiły się zylaki w tylku. Potrafie spokojnie siedziec leżeć albo spac i nagle ksztusze sie jakby ktos lał mi wode do tchawicy. Poczym z oplucnej wylatuje jakas gęsta zielona spieniona wydzielina. Dusi mnie non stop. Nawet gdy wezmę leki z kodeina. Jestem zmeczona tym stanem. Nie potrafie logicznie myśleć.
Kolejne pięć lamp przede mną. Nawet podczas naswietlan trudno jest nie raz wylezec te 15 minut bez ksztuszenia się. Zawsze gdy zaczynam wjezdzac do tej maszyny odmawiam zdrowaśki zeby skupic sie i nie myslec ze mnie kila w tchawicy.
Marzę by napisac cos optymistycznego, cos lekkiego, zwyczajnego, cos co tak nie przygniata. Nie lubie siebie takiej upodlonej, takiej bezradnej ciagle mialczacej ze boli, takiej uzalajacej sie nad soba. Jestem ciagle niezdecydowana nie umiem podjac najprostszej decyzji, jestem rozlazla i czuje jak ciezko sie przebywa w moim towarzystwie ostatnio.
Moja kochana przyjaciółka chciała mnie wziąć do kina bym miala odskocznie i ogolnie fajne popoludnie i odwolalam wszystko przez okropne samopoczucie jakie mnie dopadlo. Mialam odswiezyc kolor na glowie i nie umiem umowic sie na te przyjemnosc choc tel mam pod ręką a fryzjerke pod oknem .Chcialam iść zrobic zakupy swiateczne takie dla dzieci jak zwykle o tej porze. Niestety nie mam do tego siły a tyle radości mi to zawsze sprawia. Ostatnio zrobilam sie malo rozmowna poprostu wole sluchac co sie dzieje u innych niz gadac o swoich bolaczkach.
Marze by wrocic do normalnosci. Chcę byc pogodna radosna i wdzieczna bo brakuje mi tego najbardziej, ból odebrał wszystko...