Miałam napisać wcześniej. W kolejce czekało tyle przemyśleń i postów w wersji roboczej, mogłabym każdego dnia wypisywać swoje mądrości na blogu, ale... Moje samopoczucie zmienia się z godziny na godzinę, do południa jest kiepsko potem już lepiej, ale kolejnego dnia okazuje się być całkiem na odwrót. Po chemii w ogóle jest ciężko cokolwiek zrobić, bo skutki uboczne dokuczają do takiego stopnia, że potrafię zaszyć się nawet na trzy dni w swoim "morfeuszowym świecie".
Jak to ze mną jest? Ano tak, talkowanie uratowało mi życie, ale całkowicie zmieniło jakość mojego życia - na gorsze. Nie mogę sama wychodzić z domu z Córcią, bo nie daję rady wydolnościowo. Nie mogę szybko maszerować a co dopiero biegać. Nie mogę dźwigać (mój 3kg kot jest dla mojej lewej strony ciężki jak ołów a co dopiero moja 12kg Niunia,), ani się schylać tylko kucać. Nie mogę robić gwałtownych ruchów. W domu same możemy zostać do dwóch godzin potem mój organizm po takiej aktywnosci (zabawa z Dorotką, karmienie i przebieranie) się po prostu wyłącza i potrafi sie zregenerowac tylko dzieki drzemce conajmniej godzinnej. I to wszystko przez dziurę między żebrami. Jest blizna, ale to co pod nią jest wszystko unerwione i ukrwione, i nadal w stanie zapalnym, a przy tym tak bolesne, że jak raka w opłucnej nie będzie to tak i tak będę czuła ból jakby ktoś deptał mnie po żebrach. Ot taka ma walka o każdy dzień "normalności"! Najgorsze, że Mąż nie może być z nami w nieskończoność, bo musi wrocic do pracy. A to jedyna moja Pomoc jaką mam, przy opiece nad Córcią i mną. Nie będę się tu żalić dlaczego nie mamy pomocy (fizycznej) od osób, które powinny nieść ją bez rozgłosu, oklasków i bezinteresownie. Za dużo złej energii mnie to kosztuje, a ja jej nie potrzebuje. Pogodziliśmy się już z tym faktem i wiemy, że w żaden sposób nie zmienimy tego. A wracając do talkowania oplucnej...
Owszem będę do końca życia brać leki przeciwbólowe (morfinę obecnie biorę z powodu bólu nowotworowego), ale przede wszystkim będę żyć - a to jest priorytet!
Po zakończonym leczeniu może nie będę osobą chorą, ale nadal niepełnosprawną, która już zawsze będzie potrzebować pomocy drogiej osoby. Smutne, bo zawsze byłam osobą niezależną i to ja zajmowałam się osobami w potrzebie - słyszę w tle chichot losu...
Bardzo proszę o trzymanie kciuków do otrzymania przeze mnie wyników (czyli jakiś tydzień) gdyż jutro mam tomograf kl.piersiowej, który ma czarno na białym pokazać czy gadzina się skurcza. Tego byśmy sobie życzyli z całego serducha.