Jeszcze wiele razy poczuję, że ludzie będą dążyć do tego, by zrobić ze mnie pionka do swojej gry, wykorzystując moją naiwność. Zawsze wierzyłam w ludzi, dając im bardzo duży kredyt zaufania. Tym razem też uwierzyłam, zmieniając dotychczasowe życie i przyzwyczajenia. Podchodząc do rzeczy z wielkim oddaniem, sercem i optymizmem. Z ogromnym zaangażowaniem, mając nadzieję, że człowiek z którym będzie mi dane pracować podzieli się ze mną swoją wiedzą. Zamiast tego, przez trzy tygodnie wysysał ze mnie całą nadzieję i próbował w zamian buntować mnie przeciwko ludziom i panującym warunkom (nazywając to realiami życia codziennego). A przecież nie tego szukałam. Nie po to zmieniałam pracę, by wdawać się w jakieś nic nie wnoszące głupie dyskusje. Każdemu zdarza się zaryzykować, jednym to ryzyko się udaje innym nie. Mnie niestety to ryzyko się nie opłaciło.
Jeśli osoba która jest konkretna, która wymaga od siebie i
tym samym od innych, by wszystko robić uczciwie i dokładnie, która wie czego
chce i nie cierpi bylejakości, która ma
głębokie poczucie sprawiedliwości i nienawidzi kiedy się brzydko postępuje z ludźmi, wyrażając swoje niezadowolenie na
głos nie owijając w bawełnę, jest nazywana osobą konfliktową, to w
takim razie ja jestem taką osobą i zamierzam trzymać się tego aż po grób.
Upadłam - bolało. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Wiele razy odczułam, że powiedzenie "Przyjaciół poznaje się w biedzie" jest mi bardzo bliskie. Wierzę też, że znajdą się tacy, którzy podadzą mi pomocną dłoń i pocieszą dobrym słowem, wspierając mnie bym jak najszybciej wyszła z tej beznadziejnej sytuacji (chandry) w jakiej się znalazłam. Wiem, że jestem odpowiedzialna za swoje wybory i błędy życiowe, wiem że nie mogę się zrażać i że droga do osiągnięcia wymarzonego celu nie będzie usłana różami, ale teraz potrzebuję chwili na zebranie się w sobie by znów stawić czoła...