„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

poniedziałek, 7 maja 2012

Jak brzoskwinka...

Wcale nie takiego ładnego kolorytu nabrałam :) tylko jakoś zaczęłam porastać wszędzie drobnym meszkiem, a nawet włoskami jak kiwi... Za oknem wszystko narodziło się na nowo, ale to jeszcze nie czas na moje odrodzenie, to czas na zbieranie sił, by przyjąć (za dwa tygodnie) kolejne - ostatnie :) - płyny. Im jestem dalej, im bliżej końca, tym bardziej mój organizm jedzie na rezerwie - co mogłam zauważyć dzisiaj spoglądając w lustro... Choć mój przyjaciel, próbował tłumaczyć mi ostatnio, że staję się coraz starsza, a nie coraz młodsza i lata też wpływają na moją twarz i kondycję, a chemia to jakaś część tej ingerencji, jakoś nie uwierzyłam w jego teorię. Kocham każdą moją zmarszczkę na swojej twarzy i nie zamierzam robić im spustoszenia żadnymi specyfikami, by się ich pozbywać :) Nie oceniam ludzi, którzy sami decydują się na takie kroki, bo każdy ma do tego prawo, jeśli komuś poprawia to samopoczucie niech korzysta jak może i go stać.


Przedłużona kuracja steroidowa pomogła, nie czułam objawów po chemii, jak poprzednim razem, ale za to codziennie mam kilo więcej :), bo jak mnie uprzedzono może dojść do zaburzenia metabolizmu i odżywiania tj. zwiększenia masy ciała, zmniejszenia bilansu azotowego i wapniowego, zatrzymania sodu i wody i utraty potasu...Czuję się jak chomiczek, z pożywieniem w worach policzkowych na cały tydzień ha ha ha i brzuchem jak po dobrej wigilijnej kolacji, ale lepsze to niż być uziemionym przez kilka dni w łóżku i witać się z kibelkiem co rano, także "albo rybki albo akwarium" jak to mówią :)

W sobotę przyjechały do nas dzieciaczki z rodzicami, dlatego wcześniej byłam na zakupach w ...flandzie. A tam jakaś masakra, ludziom chyba przez te wolne lodówki siłą opróżniano, bo nigdy nie zdarzyło mi się widzieć w tym miejscu tylu klientów, może dlatego że jeżdżę tam tylko po kiełki ze słonecznika do sałatki, jak mam po drodze... Zaparkowałam, wzięłam koszyk i zatrzymałam się przy małej cukierni pooglądać ciasta, kobieta przede mną patrzyła na mnie jak na ETI.  -"W czymś Pani pomóc?" - zwróciłam się do niej, bo może ją znam a nie pamiętam, albo potrzebuje pomocy w odczytaniu ceny, ale nic z tych rzeczy, bo jeszcze bardziej zdziwiona, że potrafię mówić odrzekła -"No czegoż to ta młodzież nie wymyśli żeby zwrócić na siebie uwagę". Ha ha ha to chyba komplement, pomyślałam sobie i poszłam dalej z myślą, że mogłam ubrać się na galowo to może by mnie wzięła nawet za maturzystkę, która dla obalenia mitu zgoliła przed egzaminami włosy :)  Chodziłam, przeciskając się między alejkami z warzywami, powybierałam interesujące mnie rzeczy i zauważyłam jak większość ludzi, zatrzymana w kadrze, patrzy się na moją głowę. No dobra zrobiłam makijaż, ubrałam się, założyłam ulubione koczyki, ale włosów nie układałam, przepraszam nie zdążyłam - Państwo wybaczą tak?!
Już miałam poczuć się jak reżyser i krzyknąć - AKCJA, ale w sumie dzięki temu, że ich tak spowolniło wszystkich jakoś nienaturalnie, to mogłam swobodnie przedostać się do wózka. Wiem, że w Afryce to normalne, że kobiety chodzą łyse, że Sinead O'Connor, Britney Spears i Deborah Anne Dyer też mogą sobie na to pozwolić, ale czy ja kogoś krzywdzę tym, że nie mam zamiaru, by pot spływał mi ze skroni w upalny dzień? Nie dbam o "dobre poczucie estetyki" innych osób, dbam o siebie i tak jak kiedyś, ani ziębią ani parzą mnie spojrzenia innych.  Jedni robią to zza winkla z lekkim obrzydzeniem, inni zza sałaty z wielkim zadziwieniem, a jeszcze inni z dużym nietaktem - wprost, nawet na Węgierskiej nie odczułam tylu gałek ocznych na mojej łysince :) Po siedmiu minutach przeszłam do kasy, która była najmniej oblegana, w trakcie kasowania, nikt za mną nie stał, nawet Pani z dzieckiem w wózku chciała podejść i ucieszyła się, na widok pustej taśmy, ale kiedy spojrzała na mnie brwi uniosły jej się do góry i tak zostały na kilka sekund (cisnęło mi się na usta BU - ale dziecko by się wystraszyło, matka wpadła by w panikę i świat w ...flandzie dopiero by oszalał). Wycofała się, więc Pani w kasie ucieszyła się jeszcze bardziej, że klientów przy jej taśmie brak i ją po prostu zamknęła, a inne nadrabiały za nią :))
Po drodze do samochodu zajechałam jeszcze do cukierni zaparkowałam wózek i poszłam wybrać ciasto -"Słucham", -"Poproszę połowę szarlotki z tego dużego kawałka". Pani bierze mały kawałek i pyta czy może z dużego ukroić pasek... -"Ale po co? Jaki pasek?". Pani popatrzyła z kwaśną miną na swoją koleżankę i wzięła mały kawałek, biorąc się za ucięcie paska, więc podchodzę i mówię -"Pani patrzy TU (wskazuję jej palcem na moje usta), a nie TU (wskazuję jej palcem na moją głowę) - dobrze?. Poproszę połowę szarlotki z tego dużego kawałka." Pani  uśmiecha się zmieszana -"A ja myślałam, że pani chciałam pasek z tego małego". Nie Kochana ty nie myślałaś...
I tak po zakupach wróciłam do domu, rozpakowałam towar, myśląc sobie, że następnym razem założę moją koszulkę, w której chodzę tylko do Onkologii - albo zaprojektuję sobie nową z jakimś specjalnym napisem - tak zrobię :)

Moja mama ostatnio mi powiedziała -"...wiesz Agata, bo Ty to też masz charakterek", A co mam się bawić w Panią DULSKĄ! -"Wiem :) ludzie z charakterem mniej przejmują się co inni powiedzą... i co najważniejsze mają swoje zdanie i nie dają sobie w kasze dmuchać".   Jak to śpiewał Rysiu "Ja już nigdy się nie zmienię, zawsze będę żył już tak...."


Dwa małe szkraby pod koniec wizyty u cioci i wujka wyglądały tak


Rodzice tych pociech, poinformowali nas, że zostaliśmy przez nich wybrani, jako godni bycia matką i ojcem chrzestnym dla małego Aleksandra :) Oczywiście obydwoje - zaskoczeni - wyraziliśmy nieopisaną radość i zgodę :)


nasze kotki zawsze znajdą sobie coś dla siebie podczas takich wizyt