Zgodnie z ustaleniami telefonicznymi z Panią Doktór, w środę zgłosiłam się do onkologii w celu wykonania maski do naświetlań. W modelarni zrobiono mi zdjęcie kamerką i poproszono o przejście do pierwszego wolnego pomieszczenia odgrodzonego od reszty parawanami. Kazano rozebrać się do połowy i położyć się na specjalnym podgrzewanym łóżku z wytłoczoną gąbką i podpórką pod głowę. Podeszła do mnie miła pani i ściągnęła mi spodnie do kolan, bo maska musiała być zrobiona od obojczyków do ud. Gorącą siatkę przyłożono mi do ciała, wpinając zaczepy do szczelin łóżka, a następnie modelując maskę przykładano mi do niej, po stronie nacieku przy żebrach, trzy kwadraty przeźroczystej pleksy (pewnie było to specjalne tworzywo, ale mi przypominało wyglądem pleksę) po to by naświetlić również tę bliznę. Po dziesięciu minutach maska wyschła nagrzewając się i twardniejąc. Z tą maską kazano mi przejść na badanie PET. W trakcie badania ponownie musiałam się rozebrać i nałożyć maskę, na której przed skanowaniem narysowano krzyżyki w miejscach które będą naświetlane.Teraz pozostaje czekać na wynik badania i dalsze wskazówki Pani Doktór.
A tak ogólnie, gdy tylko pogoda dopisuje wybieramy się zawsze popołudniową porą na spacer. Dziś park mnie oczarował, bardziej niż zwykle, bo pogoda była przepiękna, Nie było mgły, ani wiatru a kolory drzew przy tym kolorze słońca powodowały, że stałam zahipnotyzowana. Nasza Dorocia zakochała się w kasztanach i nawet gdy się potknie tak upada rączkami, by jej nie wyleciały obdzierając sobie paluszki. Co za poświęcenie...
Jesienne klimaty i przesilenie powoduje u mnie senność niedźwiedzią. Gdybym mogła spałabym non stop. Nie wiem jak temu zaradzić, żeby nie tracić połowy dnia na sen, ale po prostu jest to silniejsze ode mnie. Obiecuję sobie zawsze, że jak tylko przyjdzie "pora dla rodziców" to poodpisuję na zaległe maile, czy też skrobnę coś na blogu, ale wystarczy że moje oczy zobaczą poduszkę i już mnie nie ma...