Wchodząc do onkologii, pierwsze co mnie uderzyło to kolejka, niesamowita ilość pacjentów, chcących oddać krew do badania. Wiem, że chorzy byli i będą, ale ich stale rosnąca liczba jest paraliżująca. Po godzinie usiadłam na krzesełko, witając się z Siostrami i wyciągnęłam rękę do kłucia. Czułam jak ktoś mi się przygląda, odwróciłam się i szeroko uśmiechnęłam - uśmiech został odwzajemniony:
-dzień dobry, jak się pani czuje, dawno pani u nas nie było pani Agatko.
-aaa witam, to niesamowite, że przy takiej ilości pacjentów, pani mnie zapamiętała. Tak miałam półroczną przerwę, a dzisiaj będę miała rezonans j. brzusznej, dla wykluczenia lub potwierdzenia przerzutów na wątrobie...
-jeśli pani będzie miała rezonans to ja tu muszę zmienić zlecenie, bo zlecono krzepnięcie krwi, a pani ma mieć zbadany poziom kreatyniny we krwi - mówiąc to pielęgniarka, która za chwilę miała wbić się w moją żyłę zmieniała zlecenie.
Po kilkunastu minutach było po wszystkim. Udaliśmy się z moim Bohaterem na piętro, by dołączyć do kolejnej kolejki. W rejestracji usłyszałam, że jak będzie wolne urządzenie to mnie poproszą do środka. Zeszliśmy na parter, by zobaczyć jak się sprawy mają, ale niestety cudów nie ma, ludzie czekali też tutaj, więc żeby móc poleżeć i posłuchać tych specyficznych dźwięków musieliśmy sobie poczekać...
No to poczekaliśmy, ale nie pod gabinetem. Najpierw odebraliśmy z archiwum, ksero kartoteki za zgodnością z oryginałem, które z pewnością się przyda. Za jedną stronę liczą sobie 65 groszy, mój rok leczenia w ich kartotece ma 69 stron, także nie jest źle.
Potem udaliśmy się do bufetu, gdzie również nie ominęła nas kolejka. Stojąc w niej po dwie herbaty z cytryną, nuciłam sobie w głowie "Psalm stojących w kolejce". Po jakimś czasie siedzieliśmy już przy stoliku, wczytując się w archiwalną dokumentację. Stwierdziliśmy, że nas już zawsze będzie zdumiewać fakt, że czas pędzi jak TGV V150 - tak ten pociąg jadący z prędkością 574,8 km/h. (i w tym momencie pomyśleliśmy, że to niesamowite byłoby znaleźć się po godzinie nad morzem - no ale takie rzeczy to tylko w erze, a już na pewno nie w Polsce).
Po dwóch godzinach wróciliśmy pod gabinet i czekaliśmy kolejne dwie. Kiedy w końcu poproszono mnie do gabinetu i umieszczono wenflon, wreszcie moje jelita przestały się skręcać. Zdjęłam wszystko co metalowe i udałam się do kolejnego pomieszczenia.
-musimy poczekać, pani doktór chce pani zadać pytanie zanim zaczniemy-
Sobie myślę, czyżby "moja", ale nie, to była pani doktór, która analizowała i opisywała przeskanowany obraz z rezonansu.
-dzień dobry, pani Agato czy ostatnie badanie było w trakcie chemioterapii?-
-nie pani doktór, chemie skończyłam w maju, a badanie miałam w czerwcu -
-no dobrze, dziękuję to dla mnie bardzo istotna informacja-
I tym razem pomyślałam, że przecież oni mają całą historię w swoim systemie (który kiedyś widziałam), ale widocznie tą drogą miała szybciej.
Poproszono mnie o spuszczenie spodni do poziomu ud, zakręcono wężyk do wenflonu i założono słuchawki na uszy. Położyłam się, wkładając głowę w gąbczastą obręcz. Dostałam jeszcze kilka wskazówek, ciężką "płachtę" na brzuch i dzwonek do ręki w razie złego samopoczucia. Panie wyszły, łóżko wjechało do tuby i się zaczęło. Znów miałam okazję wsłuchać się w najrozmaitsze dźwięki jakie wydawała z siebie ta nowoczesna maszyna. Jak wiadomo, nie można tylko leżeć i czekać, aż ta "dyskoteka" się skończy - trzeba współpracować, tak więc wykonywałam następujące polecenia: "proszę nabrać powietrze... proszę wypuścić powietrze... proszę nie oddychać... można oddychać". Kiedy zadanie zostało wykonane, poszłam ubrać swoje metalowe rzeczy, w tym samym czasie przyszła pani doktór:
-pani Agato trzeba będzie powtórzyć jedną sekwencję. Proszę iść na herbatę i przyjść za godzinę, ponieważ po tej pacjentce poprosimy panią ponownie-
-coś wyszło nie tak?-
-nie, po prostu chcielibyśmy zobaczyć jak długo wypłukuje się kontrast i czy będzie on nadal widoczny w zmianie-
-czy może mi pani doktor powiedzieć, czy ta zmiana urosła?-
-nie, zmiana ma takie same rozmiary jak w czerwcu, ale musimy ją scharakteryzować - ma pani godzinkę-
-dobrze, dziękuję-
Wyszłam z helikopterem w głowie, już jak rozmawiałam z doktórką, w głowie kręciło mi się jak na karuzeli.
-Agata chodź, usiądź sobie, bo cię rzuca. Już się martwiłem, godzinę tam byłaś i co mówili ci coś?--tak mamy tu wrócić za godzinę, chcą powtórzyć jedną sekwencję-
Była godzina druga, siedząc przy kolejnej herbacie z cytryną próbowałam namówić mojego Bohatera na coś do jedzenia, ale on uparty jak zawsze, solidarnie ze mną niczego nie jadł.
Mieliśmy mieszane uczucia, zmiana się nie powiększyła to jest bardzo dobra informacja, aczkolwiek my nauczeni doświadczeniem musimy mieć wyniki w ręce czarno na białym, wtedy możemy upić się do nieprzytomności ze szczęścia...
Wróciliśmy pod gabinet i czekaliśmy, aż mnie poproszą. W sumie minęło półtorej godziny, jak udało się wykonać powtórkę badania. Po badaniu, wychodząc, zapytałam jeszcze panią technik czy może mi coś już powiedzieć na temat tej zmiany, czy widzi coś niepokojącego:
-nie nie mogę, ja tu nie jestem lekarzem, wyniki będą do dziesięciu dni roboczych, na kolejnej wizycie u lekarza prowadzącego, dowie się pani wszystkiego-
Podziękowałam i wyszłam. Stwierdziłam, że zasłużyłam na kawałek tortu kaukaskiego, który "machał" do mnie zawadiacko z lady pań bufetowych kiedy piłam herbatę. Zakupiłam kawałek na wynos (mój bohater odmówił), i w drodze powrotnej delektowałam się nim z każdym kęsem coraz bardziej. Słodkość zapełniła wszystkie moje kubki smakowe i rozbudziła we mnie endorfiny wprowadzając mnie w euforię.
Wróciliśmy do domu po dziewięciu godzinach, nasz pierwszy posiłek zjedliśmy o godzinie osiemnastej, smakował jak nigdy...