„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

środa, 2 września 2015

Dlaczego? bo mam mieszane uczucia...

      Wczorajszą chemię podano mi dopiero o 14:40, miałam już wypis w ręku a chemia nadal nie wlewała się do moich żył. Czytałam wypis i nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Epikryze zakończono zdaniem "Zakończono chemioterapię" i co dalej?
Pytam pania Docent jakie jest dalsze postępowanie, a ona na to że po scyntygrafii i tomografii wyznaczyła termin konsultacji na 1 października (w dzień moich urodzin) by przedstawić mi wyniki tych badań i pomysł na dalsze leczenie.
Tak więc okaże się jaki prezent urodzinowy los mi szykuje.
Na chwilę obecną wiem, że nadal trzeba się modlić by to wszytko nie było na darmo. Modlić się o cud uzdrowienia i o to też Was wszystkich proszę.

      Dziś spędziłyśmy z córcią prawie cały dzień same. Robiłam wszystko by jej nie zawieść jako mama. Spełniałam każdy jej kaprys, a ponieważ ona jeszcze nie potrafi słownie wyrażać tego co chce, trzeba nie raz nieźle się nagłowić żeby dojść do tego co jej stęki i jęki znaczą. Jest czas, że pokazuje pazurki, bo ma swój charakterek, buntuje się i krzyczy jak pogroże jej palcem. Ale przyszedł też w końcu czas, że co raz częściej przychodzi do mnie i tuli się tak długo, że zapominam o igłach w brzuchu i portach pod obojczykiem i bólu pod łopatką i całym tym gadzie którego szczerze mam po dziury w nosie. Za niedługo minie rok od tej okropnej diagnozy. Ale ja nie o tym chciałam...

       Dla innych może wydawać się dziwne to co piszę, ale ta choroba i moja niedyspozycyjnosc trochę nas odseparowala od siebie. Bo tatuś kąpie, przebiera pieluszki, ubiera rano i przygotowuje jedzonko albo wychodzi na rowerek lub do piaskownicy kiedy mamusia leży na sofie i zmaga się z dolegliwościami. Albo dziadek chodzi na spacery, karmi, przebiera i nosi na rekach kiedy tylko wnusia zasteka podnosząc rączki do góry. Mamusia włącza się do tego wszystkiego gdy panowie nie mogą nam towarzyszyć, albo mamusia ma lepszy dzień których nie było za wiele w przeciągu tego czasu.

        Dopiero teraz od miesiąca moja córcia bierze mnie za rączkę kiedy chce wejść po schodach albo pobiegac po mieszkaniu. Dopiero teraz rzuca piłkę do mnie nie do dziadka który zawsze był na pierwszy miejscu, dopiero teraz rano wspina się do mnie by się przytulic na dzień dobry. Dopiero teraz zaczyna mnie akceptowac, zauważać i traktować jak kogoś komu może zaufać. Tak byłam po prostu gdzieś obok i bolalo mnie serce kiedy to tatuś był dla niej na pierwszym miejscu, moją więź z moim Skarbem brutalnie przerwała choroba.


            Tak bardzo bym chciała, by takich dni jak dzisiaj było więcej. Bym mogła funkcjonować samodzielnie, egzystować bez pomocy innych, być niezależną, bym mogła żyć jak dawniej lub choć trochę sprawniej bez zadyszek jak stara babka bez morfiny która teraz mnie chroni przed bólem ale strasznie ogranicza (jedną z rzeczy ktore odebrała mi ta choroba to jazda samochodem). Chciałabym być mamą pełną gembą jak dziś mimo tego że padam na twarz. A że tak bardzo tego pragne to wierze że uda mi się nawet gdybym miała przechodzić przez leczenie jeszcze kolejny rok...

Proszę miejcie mnie w swoich modlitwach...