Obudziłam się tuż przed budzikiem, Szisza jak zwykle przyszła się poprzytulać i bardzo zdziwiona, że jej pani wstaje, siada i pomrałkuje. O 7:20 już pobierają mi krew, ale przed tym pobraniem stoję w kolejce, w której ludzie zajęci swoimi myślami nie zauważają ok. osiemdziesięcioletniej babuleńki siłującej się od minuty ze swoim zamkiem, który zatrzasnął się w jej kurtce. Pomyślałam to co zwykle myślę w takich sytuacjach - co za znieczulica. Podchodzę więc do babci i oznajmiam, odkładając jej laskę na bok, że jej pomogę. Babcia odwdzięcza się uroczym uśmiechem i pręży żebym miała lepsze dojście do jej niesfornego zamka. Rozumiem że wszyscy mamy zmartwienia, ale rozglądajmy się wokoło, bo inni nie są tak sprawni fizycznie i nawet najdrobniejsza pomoc uwalnia ich od mordowania się np. z zamkiem.
Siedzę i czekam aż otworzą bufet. Ten bufet to nie jakaś zwykła jadłodalnia. W tym miejscu można zjeść tak dobre rzeczy, że człowiek przy ich konsumowaniu zapomina po co tutaj przyjechał...o i widzę tort kaukaski na porcje ;-) Ok, nie ma co się rozpieszczać idziemy pod gabinet.
Zaprowadzili nas do anestezjologa i kazali czekać. No to czekam cierpliwie, jedna godzina już minęła. Niestety nie ucieknę od rozmów jakie prowadzi, licytująca się na wycięte narządy, czekająca ze mną grupka ludzi. Chodzę po korytarzu i nucę sobie pod nosem, zagłuszając tę gorącą dyskusję. Dobra wołają mnie. Anestezjolog tylko posłuchała czy nie mam szmerów, bo cały wywiad już ze mną zrobili półtorej tyg. temu. Dziękuje, do widzenia i lecimy na dól pod gabinet do chirurga. Miły wysoki i siwy pan patrzy na mnie i z uśmiechem pyta "ma pani świadomość, że w grę wchodzi amputacja piersi?" odpowiadam "tak". Cholera pewnie, że mam ale jeśli to ma mi przedłużyć życie, to niech wygra życie, a nie kawałek ciała, a kobiecość? Kobiecość się ma w środku. No dobrze, jeszcze podpis w czterech miejscach, że się na wszystko zgadzam i lecimy na izbę przyjęć przebrać się na oddział.
Recepcja oddziałowych udekorowana świątecznie aż milo. Jestem w sali, z której właśnie wywieźli dwie łysiuteńkie panie. Jest też pani która przyszła ze mną jako "nowa".
Odprowadziłam Tomka, czułe słowa, słodkie pożegnanie, całus w czoło i już. A potem fru, do kaplicy porozmawiać z Bogiem chociaż przez kilka chwil.
Na obiad się nie załapałam, przysługują mi posiłki od kolacji - dla mnie nie ma problemu zejdę do bufetu.
Dostałam dostawione łózko, bo jest tyle chorych, że z sali trzy os. zrobili cztero. Jestem usytuowana przy oknie, nie mam światła wiec długo nie poczytam, nie mam też dzwonka do sióstr w razie czego - ale nie ma problemu poradzę sobie.
Leżę i czytam, pani "nowa" próbuje znaleźć rozmówce albo co się potem okazuje słuchacza. O coś mnie pyta, ale ja zaczytana tylko niedbale odpowiadam "nie wiem". Mija godzina, robię się głodna schodzę do bufetu na pangę. Potem odkrywam w nowej części instytutu genialna toaletę, czystą, pachnącą z grającym radiem i co dla mnie najważniejsze - z zamkiem w środku.
Wracam do siebie. Czytam i trawie. Pani "nowa" znów próbuje zagadać bezskutecznie. Trawie i próbuje nie zasnąć przy tym moim czytaniu. Ksiądz Kuba przepięknie opisuje swoich podopiecznych, szkoda by było urwać wątek.
Wjechali z panią po zabiegu, nie było jej cztery godziny. Pamiętam, że kiedy mnie zabrali o 11 na blok operacyjny to przywieźli mnie ok 18.
Zaczynam się denerwować, bo panie po zabiegach potrzebują ciszy i snu, a pani "nowa" zaczyna od niewinnego pytania "boli panią?". A potem to już z górki - nawija, opowiada im najpierw cały swój przebieg choroby, a jak już kończy o sobie to zaczyna opowiadać o wszystkich przypadkach choroby swoich koleżanek, a potem koleżanek tych koleżanek - co za mania! Uciekam na korytarz, jem w spokoju kolacje - znów ryba czyli makrela w pomidorach.
Czytam dalej póki się da. Przerywa mi siostra oznajmiając, że od godziny 22 już nic nie jem i nie piję, bo jutro zabierają mnie na blok. Radio gra w mojej mp3 i powoli mnie usypia.
Jutro po imprezie z chirurgami będę nieżywa, napisze jak oprzytomnieję.