„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

czwartek, 28 kwietnia 2016

Radioaktywna

Wtorkowy poranek, zamieszanie totalne, śniadanie Dorotki, wejście dziewczyn :), piszczący czajnik i telefon... Telefon na który tak długo czekałam:
- "dzień dobry, czy z panią Agatą rozmawiam?"
-"tak, ale proszę poczekać, przejdę do drugiego pokoju, bo dziecko mi Panią zagłusza" - Dorotka postanowiła wrzaskiem oznajmić, że nie będzie już jeść skoro są goście :)
- "Pani Agato proszę przyjechać jutro na badanie PET na godzinę 9:00. Wszystkie procedury już pani zna, prawda?"
-"tak, tak dziękuję za informację, będę na pewno"
-"do widzenia"
-"do widzenia"
I teraz od czego zacząć, może od tego żeby zorganizować całodniową opiekę Dorotce i kierowcę. Dzwonię do Tomka i mówię o badaniu. Po godzinie pisze mi w smsie, że dostał urlop (nie jest łatwo dostać urlop z dnia na dzień). Czekam na Dziadka (oby nie miał żadnych planów na jutro). Przyszedł, mówię mu o badaniu i proszę żeby wziął do siebie Dorocię na cały dzień, bo nie mogę obcować z dziećmi i kobietami w ciąży przez cały ten dzień. Załatwione.
Mogę wracać do swoich czynności i MOICH dziewczyn :). Po jakimś czasie dowiaduję się, że będę ciocią - radość ogromna :)

Kolejny dzień.

Otwieram oczy i po trzech sekundach słyszę dwa burczące telefony. Mój i mojego Bohatera. On wstaje idzie robić swoje, a ja walczę z bólem. Biorę fentanyl podpoliczkowo i jak po postrzale idę do kibelka, wlekąc nogę na której spałam (i śpię od nawrotu choroby, czyli jakieś dwa i pół roku. Biodro jest strasznie zniekształcone, ale innej rady nie ma jak faszerować się przeciwbólowymi i spać na nakładce przeciwodleżynowej, bo bym musiała spać na siedząco albo stojąco). W kibelku, siedzę na desce tylko jedną stroną, ból biodra nie pozwala mi usiąść normalnie. Noga rwie jak gdyby ją amputowano na żywca, a kolano drugiej nogi boli wcale nie mniej - weź pręt i gmeraj sobie nim w rzepce i stawie kolanowym. Wracam dusząc się po drodze. Chciałam nie obudzić Dorotki, ale nie udało się zatrzymać odruchu kaszlu. Kładę się ponownie na sofę i teraz dopiero zaczyna się moje codzienne "oczyszczenie". Naprzemiennie, kaszel z pianą i zieloną wydzieliną, katar, a raczej gęsty przeźroczysty śluz. Próbuję wstrzyknąć morfinę, ale nie widzę podziałki na strzykawce, bo łzy z wysiłku same wyciekają z oczu. Pocę się przy tym jak przy biegach na przełaj (co ciekawe tylko prawostronnie). Tomek zajmuje się Córcią, a ja walczę. Po trzydziestu minutach udaje mi się wstać, siła kaszlu ustępuje - mogę się szykować... (tak wygląda każdy mój poranek odkąd zakończyłam tomoterapię - organizm w ten sposób reaguje po nocnej pauzie).

Już w Onkologii.

Siedzę sobie przy stoliczku z wenflonem w nadgarstku, co jakiś czas zagłuszając kaszlem swoje myśli i tu obecnych. Po chwili dołącza do mnie mój Mąż, który szukał miejsca parkingowego i znalazł ale co się okazuje, pół kilometra od Onkologii...

Poproszono mnie do gabinetu niebieskiego na wywiad z Panią Doktór. Ustaliłyśmy, że mogę przybrać dowolną pozycję na leżance - nawet mogę siedzieć, jeśli tak będzie mi wygodnej : ) A w trakcie badania mogę mieć lewą rękę wzdłuż ciała. Bardzo się cieszę z tego faktu,  bo dziś zrobiłam sobie próbę leżenia - tak jak w trakcie badania - niestety leżenie na plecach z rękami za głową jest nie do przejścia. Uczucie takie jakby słoń nadepnął mi na klatę.

Popijam sobie wodę (muszę wypić pół litra teraz i pół litra po wstrzyknięciu znacznika), rozglądam się po poczekalni i dostrzegam nowe obrazy na ścianie. Interesujące. W międzyczasie gram w literaki, których jestem fanką. Mija kolejna godzina, kiedy mnie wołają do leżenia jest 11:23. Biorę dwie tabletki acodinu. Wchodzę do gabinetu białego.

-"proszę zająć miejsce i się położyć"

Hmm.. spróbujemy. Siadam i delikatnie kładę się na boku. Zaczynam kaszleć (a tu ma panować absolutna cisza heh), wstaję biorę chusteczkę, wypluwam "zielone". Znów się kładę na boku i znów to samo. Przychodzi Pani prosi bym się położyła, kładę się na boku i delikatnie na plecy. Płytko oddycham i patrzę się w sufit, czuję jak narządy pod żebrami przybierają inne miejsce, zaczynam kaszleć. Znacznik podany, przekręcam się na bok, uciskając wacik w miejscu po wenflonie. Jak tu wypluć "zielone"? Wstaję nieporadnie i czekam. Odkładam wacik, biorę chusteczkę, popijam łyk wody i kładę się ponownie na plecy. Udaje się na pięć minut, znów mnie dusi i znów pluję. Popijam wodę i kładę się po raz enty i zamykam oczy, myśląc o tym co będę robiła po badaniu. Zapominam o tym że dusi na jakieś dwadzieścia minut, wstaję bo Pani o cudnej fryzurze (dredy do pasa - niedoścignione marzenie nastolatki :)) mnie wzywa na badanie. Po wysiusianiu się wchodzę do pomieszczenia z urządzeniem. Pan przygotowuje miejsce leżące, a ja się rozbieram. Prośba o zdjęcie polaru - bo zamek, i biżuterii, i opuszczenie spodni do połowy ud (bo guziczki). kładę się na plecy Pani mnie przykrywa po szyje kocem i pyta czy wszystko ok i czy możemy rozpocząć badanie. Ja z jedną ręką wzdłuż ciała i drugą za głową, kaszląca odpowiadam że tak, że za moment przestanie mnie dusić. Pani wychodzi, ja zamykam oczy i dalej myślę o tym co zrobię jak wrócę do domu. Kaszle jeszcze przez sekund dwie i uspokajam oddech, badanie rozpoczyna się i hurrraaaaa, udaje się wytrzymać. Po badaniu Pan podaje mi rękę - pomaga wstać. Wciągam spodnie i zaczynam kaszleć. Zabieram wszystkie rzeczy i wychodzę szybko na zewnątrz. Dosiadam się do Tomka i wypluwam "zielone". Boli mnie głowa. Bolą mnie plecy. Czuje się jakbym miała mieć za chwilę grypsko. Ale nie pokrzyżuje mi to planów. Biorę fentanyl podpoliczkowo. Najpierw rossmann i zakup promocyjnych rzeczy :), a potem dom, morfina, obiad i sen - ooooo tak spać mi się chce jak po nocnej zmianie...
Czekamy na wyniki do dwóch tygodni - teraz myślę o wyjeździe majówkowym...



środa, 20 kwietnia 2016

A latka lecą

Ostatnio naszła mnie taka refleksja, że zdrowi (ja też byłam w tym gronie) całkiem inaczej patrzą na czas niż my chorzy. Bardzo wybiegają w przyszłość z planami i wizjami jak to będzie gdy stuknie im czterdziestka albo gdy dziecko urośnie do jakiej szkoły je poślą albo gdzie spędzą przyszłe wakacje. Ja nie przestałam marzyć, ale przestałam planować. A skąd ta refleksja? Mój Bohater właśnie dożył  kolejnej "wiosny" w swojej metryce. Zamiast myśleć o cieście, które na tę okazję piekłam, myślałam o każdym dniu, i tych jego "wiosnach", które udało nam się razem przeżyć. Ile jeszcze? Niewiadomo ważne jest tu i teraz...

Zamiast tortu Leśny Mech



Przepis:

CIASTO
450g mrożonego szpinaku
1,5 szklanki cukru
1,5 szklanki oleju słonecznikowego
3 duże jaja
2,5 szklanki mąki tortowej
3 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka cukru waniliowego
1 granat

KREM
1 serek mascarpone
5 jaj
szczypta soli
4 łyżki cukru

I po kolei:
Rozmrażamy szpinak i rozdrabniamy. Jaja z cukrem i cukrem waniliowym miksujemy na puszystą, jasną masę. Miksując dolewamy strużkiem olej, dodajemy przesianą wcześniej mąkę i proszek do pieczenia. Na koniec dodajemy szpinak i dobrze mieszamy z masą.
Tortownicę wykładamy papierem do pieczenia, wlewamy masę i wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni i pieczemy przez conajmniej 60 minut (piekarnik gazowy 90 minut).
Kiedy ciasto się piecze zabieramy się do ucierania żółtek z cukrem. Dodajemy serek mascarpone, a na końcu mieszamy masę z osobno ubitymi białkami. Krem wstawiamy do lodowki aby stężał.
Ostudzone ciasto kroimy na dwie części. Górną część ciasta rozkruszamy, dolną część smarujemy kremem, zasypujemy go okruchami ciasta i posypujemy pestkami granatu.

SMACZNEGO ;)

sobota, 16 kwietnia 2016

Na telefon

Dawno mnie tu nie było, ale do południa mam pełne ręce pracy, potem drzemię razem z Córcią, a potem znów mam pełne ręce przyjemności, aż do wieczora kiedy padam na twarz :).
W międzyczasie byłam na kontroli w Onkologii, gdzie godzinę stałam z moim Bohaterem, w mega kolejce, by oddać krew. Gdzie zasnęłam w poczekalni po zjedzeniu pysznego rogalika z serem (ostatnio zasypiam po każdym posiłku (ale podobno tak ze mną jest, bo dla organizmu to mega wysiłek :)). Gdzie obudziła mnie "moja" Pani Doktór, przez przypadek przechodząc obok nas. Co dalej z leczeniem? Pani Doktór poprosiła nas od razu do swojego gabinetu, zbadała mnie palpacyjnie, wypisała recepty i zleciła bisfosfoniany (wlew do portu, raz w miesiącu, przez pielęgniarkę z hospicjum domowego). Lekarz z hospicjum ma sam zdecydować, który lek będzie dla mnie - chorego z przerzutami do kośćca, najlepszy. No i nadal mam brać hormony w postaci malutkich białych tabletek, blokujące pracę jajników. Wyniki morfologii i innych zleconych badań - zadowalające. A jeśli chodzi o badanie diagnostyczne, muszę czekać na telefon z zakładu PET. Także czekamy...

Poza tym byłam w MOPRze po orzeczenie i przyznano mi stopień znaczny.

"Do znacznego stopnia niepełnosprawności zalicza się osobę z naruszoną sprawnością organizmu, niezdolną do pracy albo zdolną do pracy jedynie w warunkach pracy chronionej i wymagającą, w celu pełnienia ról społecznych, stałej lub długotrwałej opieki i pomocy innych osób w związku z niezdolnością do samodzielnej egzystencji."

Po legitymację osoby niepełnosprawnej i kartę parkingową mam się zgłosić za dwa tygodnie. Smutne to, że właśnie takie rzeczy przyszło mi załatwiać, ale nie trzeba się mazgaić tylko ŻYĆ jak przystało na chorego, który chce być zdrowym :)

A tak w ogóle udało mi się skrzyknąć "moją paczkę Dziewczyn" i pogadać sobie przy herbatce i jeszcze ciepłym Brownie (do którego daję kostkę 200g masła :)). Brakowało mi tego spotkanie, gdzie wszystkie razem siedzimy i buzie się nam nie zamykają, bo każda ma coś ważnego do powiedzenia :)  Dziękuję :)

    

piątek, 8 kwietnia 2016

Mniam

Dorocia wyszła wczoraj z Tatusiem na podwórko, a mnie rozpierała energia. Wprawdzie nie umyłam okien, ale szyby juz tak, bo świata nie było już przez nie widać. Wzięłam się też za pieczenie. Brownie wyszło pyszne...





środa, 6 kwietnia 2016

Wiosna ach to Ty

Cudnie na dworze, cudnie zazieleniły się drzewa za moim oknem, młode listeczki rodzą się spokojnie z każdym nowym dniem, cudne ćwierkanie łaskocze mnie po uszach. Wszystko to daje nadzieje na lepsze, daje nadzieje na cud, w który ciągle wierzymy. Im bliżej wyznaczenia terminu badania, tym bardziej się stresuję, czy oby dam radę, położyć się na wznak z rękami za głową i wytrzymać tak dwadzieścia minut nie kaszląc. Zrobię wszystko, by się udało.


Na orzeczeniu najpierw w jednym pokoju, po dziesięciu minutach w drugim pokoju, Panie wypisywały papierki, a mnie kazały usiąść i odpowiadać na pytania. Potem otrzymałam karteczkę, aby zgłosić się 12stego po decyzję. Zobaczymy...

Co jeszcze? A no to, że na targach staroci było ciepło :) nie zakupiłam nic, choć miałam ochotę na parę rzeczy, ale nie zmieściłyby się do naszego pojazdu (kądziel, beczki po kapuście itd). Myślę, że następnym razem załatwię sobie większy transport i na pewno coś przywiozę.


Pisałam jakiś czas temu o tym, ale w kwestii przypomnienia napiszę jeszcze raz:
"Jeśli osoba która jest konkretna, która wymaga od siebie i tym samym od innych, by wszystko robić uczciwie i dokładnie, która wie czego chce i nie cierpi bylejakości, która ma głębokie poczucie sprawiedliwości  i nienawidzi kiedy się brzydko postępuje z ludźmi i wyraża swoje niezadowolenie na głos nie owijając w bawełnę, jest nazywana osobą konfliktową, to w takim razie ja jestem taką osobą i zamierzam trzymać się tego aż po grób."
Jeszcze raz powtarzam, jesteśmy wolnymi ludźmi i możemy wchodzić i czytać co chcemy, ja nikogo na siłę nie zmuszam do wchodzenia na mojego bloga. Wiem doskonale, że są takie osoby które dla sensacji tu wchodzą i zacierają ręce kiedy dzieje się źle. Ale ja mam to w wielkim poważaniu. Czytałam o takim postępowaniu ludzi na blogu u Chustki, byłam zła jak można tak z osobą cierpiącą i walczącą o życie. Okazuje się, że można. U mnie okazało się, że hejterami jest znajoma "mojej rodziny" i ta "rodzina". Nie mam zamiaru zajmować się bzdurami, więc drodzy hejterzy szkoda waszego czasu na wywody, bo ja ich nie czytam tylko od razu kasuję, nie marnując swojego cennego czasu. Dajcie sobie spokój...

Alleluja i do przodu!