Wczoraj, po końskich dawkach środków przeciwbólowych, mój organizm działał tak jakbym zapaliła sobie dobrego jointa. Od 15 do 20 miałam taką gorącą linię, że moje uszy rozgrzane były do czerwoności :-), ale pomimo odczuwanego zmęczenia mogłam rozmawiać dalej, bo każdy taki "telefon od przyjaciela" to duża dawka pozytywnej energii. A energii potrzeba mi teraz jak tlenu...
Dzisiaj jest już inaczej, mój power mnie opuścił. Poruszam się w spowolnionym tempie, gdy wstaję w głowie mam karuzelę, a gdy próbuję zmienić opatrunek, bo krwawię jak po postrzale to nie umiem nawet usiedzieć na krześle, bo utrzymanie się na nim sprawia mi nieziemską trudność i mimo otwartych szeroko oczu jedyne co widzę to jakieś zółte plamy na czarnym tle. Na szczęście mój mąż ma wiele zdolności i tym razem bardzo dobrze sprawdza się jako pielęgniarz, dokańczając już na łóżku mój opatrunek. "Masz 12 szwów" - oznajmia. Tak wiem właśnie że jest ich tam tyle, wiem też, że mam zajebistego krwiaka i że wszytko jest tak zdrętwiałe, że można śmiało wbijać mi szpilki, a ja i tak nie poczuję ukłucia. Zasypiam, a kiedy po trzech godzinach się budzę, bohater mojego domu jest już z zakupami. Przygotowuje tymbaliki takie jak lubię, z przepisu swojej mamy. Madzia też przywiozła przepyszne czekoladowe muffiny z chałwą - naprawdę niebiańskie.
Pogościliśmy się, a teraz do łóżka. Czytam i znów zasypiam. Czas doładować baterie snem, bo przecież to najlepsze lekarstwo. Okres powrotu do zdrowia i sił po zabiegu chirurgicznym wymaga bardzo dużo czasu, cierpliwości i pokory. Tu nie ma miejsca na gonitwę, na wyścigi, tu trzeba uzbroić się w cholerną cierpliwość i słuchać swojego organizmu, który sam wyznacza moment na co w danej chwili możemy sobie pozwolić. Trzeba sobie wszystko mądrze poukładać w głowie, żeby nie narobić głupot i nie skrzywdzić siebie jeszcze bardziej.