„Nie sztuka się buntować przeciwko światu – przeciwko deszczowi, kiedy leje, i słońcu, kiedy praży. Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom w imię przekroczenia własnych granic” Ks. J.Tischner

sobota, 25 kwietnia 2015

Dlaczego? bo trzeba działać ze zdwojoną siłą...

       Udało mi się wczoraj powrócić do domu. Ale od początku. Pojechaliśmy wczoraj na siódmą do onkologii. Tomek poszedł zająć kolejkę do punktu pobierania krwi, a ja do głównej rejestracji. Kolejki w obydwóch miejscach były zaślimaczone pod względem długości. U mnie poszło szybciej. Zarejestrowałam się po piętnastu minutach, w kolejce do oddania krwi czekałam jeszcze czterdzieści pięć minut. Spotkałam tam sympatyczną Panią Pielęgniarkę, która podawała mi zomikos w poradni leczenia bólu (spotykamy się co jakiś czas od dziewięciu lat). To kobieta z sercem na dłoni, pracuje też w hospicjum (stacjonarnym) do którego należę.
       Po oddaniu krwi podjechaliśmy na szóste piętro czekać na wyniki i tym samym na spotkanie z lekarzem. Okazało się po czasie, że znów mam przyjemność spotkać się z prowadzącą mnie ostatnio Panią Doktór. Zbadała mnie, przepytała jak minął tydzień i poinformowała, że wyniki morfologii wyszły w porządku i możemy podać kolejną część I cyklu (no właśnie nie II cykl tylko druga połowa I-wszego, bo nie chcieli by mnie ta chemia zawaliła z nóg jak poprzednia).  W środę mam dzwonić i dowiedzieć się jak wyszły wyniki hormonalne, będą debatować nad włączeniem kastracji w trakcie chemii, a raczej w przerwie między wlewami. I strasznie mnie to cieszy, bo damy popalić temu "hormonozależnemu" i odetniemy go od pokarmu.    
       Dowiedziałam się też, że za dwa tygodnie będę już hospitalizowana dłużej, po to by wprowadzić dodatkową chemię - fluouracel 5. Dokopiemy mu tak, że nie będzie miał szans na kolejną progresję (przy ostatnim RTG płuc okazało się, że zmiana notworowa wzrosła z 13cm do 15cm) dlatego tak bardzo chcemy mu dokopać.
Chemia, którą teraz dostaję jest o tyle wygodna, że podawana jest do 10 minut - tyle trwa wlew. Jest malutką skoncentrowaną cieczą. Najśmieszniejsze jest to, że od przyjazdu i pobrania krwi do podania tej cieczy i odebrania wypisu czeka się sześć godzin.
      Tym razem zauważyłam, że Pani Doktór przepisała tylko chemię, nie podając pielęgniarkom zlecenia na lek przeciwwymiotny i sterydy, które mnie chroniły i poprzednim razem dzięki nim nie miałam tych nieporządanych powikłań. Gdy tylko się zorientowałam przeprosiłam pielęgniarkę i podreptałam najszybciej jak mi oddech na to pozwalał, do pokoju lekarskiego i poprosiłam o te brakujące zlecenia, tłumacząc, że dzięki nim będę mogła w kolejnych dniach "normalnie" funkcjonować. Udało się.  Choć myślałam, że te trzy zlecenia to już zawsze nierozerwalnie się wypisuje, ale widocznie nie i o te dwa "rarytasy" trzeba się ubiegać jak się nie przeoczy. Wszystko dopilnowałam i dostałam, także szczęśliwa wróciłam do domu.
Dzisiaj spędziłam cudownie rodzinny dzień, pierwszy taki aktywny od początku choroby...

Bardzo dziękuję wszystkim za ciepłe słowa - DZIĘKUJĘ WAM MOI MILI ZA WSPARCIE!!!